Mój świat murem podzielony

Ostatnimi czasy zastanawiam się, na ile w pracy można stawiać ludziom granice i czy w ogóle w pracy coś takiego można robić. Z jednej strony strach i widmo bezrobocia, zaś z drugiej strony ma się chęć zachować jakieś minimum godności ludzkiej. Czasami dość ciężko jest to pogodzić.

W poprzedniej pracy popełniłam duży błąd i dałam sobie wejść na głowę. Rzucili hasło: 'To ma być zrobione na jutro i już' - ok, to ja zostanę godzinę dłużej, czasem dłużej, i zrobię. Oczywiście całkowicie za darmo, bo to zlecenie. Muszę się wykazać, jak bardzo mi zależy.

Kazali zostać, to trudno: zostanę. Praca na pierwszym miejscu jak sens życia. Bo jeszcze mnie wyrzucą, bo to, bo tamto. Prawda jest taka, że jak mają kogoś wyrzucić, to i tak to zrobią.

Co mi dało to wykazywanie się na siłę? Nic. Szanować mnie nie szanowali, jeszcze się w głowę pukali i śmiali ze mnie, że jak frajerka robię za darmo po godzinach. Cóż... mieli rację. 

Kiedyś nawet bywało tak, że w jednej pracy przychodziłam za darmo w weekendy, ale to jeszcze nic. Przed rozpoczęciem umowy przychodziłam na pełne dni pracy - przez ponad tydzień. I robiłam za kilka osób, bo szkoda im było zatrudnić więcej ludzi. Skoro szef każe, to widocznie tak trzeba.

Mój świat murem podzielony

Dziś po raz pierwszy w życiu powiedziałam, że nie zostanę po godzinach. Bo nie i już. Czy muszę się tłumaczyć? Czas pracy jest od do - i tak było umówione. Mogę zostać, ale kiedy sama o tym zdecyduję. Jestem pracownikiem, nie jestem niewolnikiem. Pracowników się szanuje, niewolnikami się gardzi.

Brak życia pozapracowego nie wzbudza szacunku, jedynie śmiech na sali. Tym bardziej za tak marną pensję i na najniższym stanowisku. Kierownicy to niech sobie tam zostają nawet i po 15 godzin - teoretycznie mnie nic do tego. Nie można pozwolić sobie wejść na głowę, bo inaczej zyska się opinię tej, której można zlecić wszystko i jeszcze dołożyć obowiązki innych, bo ona przecież i tak zostanie po godzinach, jeśli trzeba.

Pierdół życiowych nikt nie szanuje, taka pierdoła życiowa nie szanuje też sama siebie. Trzeba wiedzieć, kogo się słuchać i w jakim zakresie. To żadna sztuka dawać sobą pomiatać wszystkim w pracy - teraz już to wiem. Sztuka to umieć powiedzieć swoje zdanie lub zrobić po swojemu. W końcu w pracy też wszyscy jesteśmy tylko ludźmi.

Ciężko mi przełknąć fakt, że ja też byłam taką pierdołą życiową. I w jakimś stopniu ciągle nią jestem. Surowe wychowanie wciąż się za mną ciągnie. Co ludzie powiedzą, dostosuj się do ludzi - w pewnym momentach nawet pierdołowaty kameleon wymięka. Smutna prawda jest taka, że niektórzy ludzie potrafią do maksimum wykorzystywać słabości innych, np. właśnie brak asertywności, lęk czy niską samoocenę.

Mój świat murem podzielony

Może kiedyś nauczę się być asertywna, przynajmniej w stopniu uznawanym za wystarczający do przetrwania. Póki co doceniam mój dzisiejszy wyczyn. Skromny, acz zadowalający.

Z jednej strony ogromny strach przed bezrobociem, z drugiej strony chęć bycia kimś, kto coś jednak znaczy i ma coś do powiedzenia w swojej sprawie. Jak to pogodzić? Na razie nie wiem.

Komentarze

  1. Bardzo mądry post. Nie dawaj się, bo życie jest jedno i zaharowywać się nie ma sensu!
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
    http://mlodowygladasz.blogspot.com

    PS Śliczny pieseł! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Skoro jesteś w swoim miejscu pracy do dziś,to znaczy ze opłacało się postawić granicę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, akurat wtedy opłaciło się. :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.