Własne miejsce na ziemi

Chciałabym mieć kiedyś jakąś przestrzeń dla siebie. Taki własny kąt. Pewnie już mieć nie będę, ale pomarzyć zawsze mi wolno.

Chodzę dziś po sklepie zaopatrzonym w mnóstwo artykułów dla domu. Chodniczki, kuchenne gadżety, ozdóbki na okna, śmieszno-praktyczne trele morele. Ja tego nie kupuję i to nie tylko dlatego, że nie mam za co. Choć to też jest argument, tyle że argument nr 2.

Po prostu nie mam własnego domu, własnego mieszkania, własnego kąta. Czy miałam kiedykolwiek? Właściwie nie. Z mamą mieszkałam kątem, mama mieszka teraz kątem i ja też mieszkam kątem. Nie mam po co kupować ozdbóbek dla domu, bo nie mam domu. Nie mam pieniędzy ani na mieszkanie, nawet wynajęte, ani na akcesoria do niego. Czy ten obłęd się kiedyś skończy? Zapewne nie - w biedzie się urodziłam i w biedzie pewnie umrę.

Mam do dyspozycji kilka metrów kwadratowych, resztę muszę dzielić z jakimiś obcymi ludźmi. W pracy wywierają na mnie taką presję i tak obciążają mnie obowiązkami, jakbym zarabiała co najmniej ze 2 tysiące na rękę. A tak naprawdę klepię biedę z nędzą. Ciekawy paradoks: niemal codziennie dowiaduję się od przełożonych, jak ważną i odpowiedzialną mam pracę i że muszę pracować szybciej, wydajniej, skuteczniej, dokładniej - ale za to w dniu wypłaty czuję się jak śmieć i jak podczłowiek. Czuję, że nic nie znaczę.

Własne miejsce na ziemi

Gdybym miała chociaż wynajętą kawalerkę, nie czułabym się upokorzona koniecznością pomieszkiwania ze studentami za ścianą. Samotność wśród ludzi jest gorsza niż samotność sama w sobie - choć minęły lata zanim to zrozumiałam.

Potrzebuję własnej przestrzeni, ale to potrzeba niezaspokojona. Powinnam się cieszyć, że w ogóle mam dach nad głową, gdyż są tacy, którzy nie mają nawet tego. I cieszę się, tyle że... i tak mi brakuje tego swojego własnego miejsca na ziemi. Deszcz mi się na głowę nie leje, ale chciałabym tak po ludzku wracając skądś otworzyć drzwi i mieć takie fajne odczucie, że oto teraz jestem u siebie. Ja tego komfortu nie mam, wracam do sztucznie stworzonego kolektywu.

Nie mam takiej swobody bycia sobą i bycia u siebie. Nie mam czegoś takiego, że otwieram drzwi i 'hurra, odpoczywam od ciebie, świecie'. Obcość i samotność międzyludzka witają mnie nawet w progu tego czegoś, co udaje moje terytorium. Udaje, bo na pewno nim nie jest. Jest miejscem pobytu - to odpowiednie określenie.

Ludzie, którzy tu ze mną są, nie należą ani do mojej rodziny ani nawet do moich znajomych. Każdy żyje swoim życiem, każdy sobie rzepkę skrobie, tylko po prostu finanse nie pozwalają nam wszystkim na nic lepszego. Życie to sztuka kompromisu.

Komentarze