Pod presją czasu i niewczasu

Na razie jeszcze trwa weekend, ale jutro znów będę pracownikiem i tak aż do piątku. Niedziela wieczór - i ta świadomość, że już jutro ten cyrk zacznie się od początku.

Pod presją czasu i niewczasu

Chciałabym uciec, ale nie ma dokąd uciekać. Pozostaje iść i robić swoje. Każdego dnia przemierzam ulice, aby dojść do tego budynku, w którym muszę wytrzymać i robić swoje. Pocieszam się, że przecież było gorzej. No było, ale chciałabym czasem od życia czegoś więcej niż tylko przetrwanego dnia.

Każdego dnia staram sobie powtarzać, że nie poddałam się, że dałam radę, że nie załamałam się pod wpływem trudności. Dawałam radę w warunkach bezrobocia, dam radę i teraz. Czemu miałabym nie dać rady? Tylko czy w życiu chodzi wyłącznie o to, aby dawać radę i nic więcej?

Chodzę do pracy i wytrzymuję. Robię swoje i nikt mnie jeszcze nie zwolnił - czyli nie jest źle. No nie jest, ale może kiedyś wreszcie mogłoby być "dobrze", a nie tylko "nie źle".

Chciałabym coś znaczyć. Dla kogoś, na tym świecie, ogólnie. W pracy atmosfera nie jest najlepsza i każdy każdego ma w dupie. Nie ma jakiejś jedności, więzi między ludźmi. Rotacja jest dość duża, mało kto się ostaje na dłuższy czas. Jak ja bym odeszła, to też nikt by tego nie zauważył. Może o tyle by zauważyli, że sterta dokumentów by została i ogrom roboty niezrobionej. Ale to przyjmą kogoś innego i ktoś inny to zrobi. Ten czy inny - jaka to różnica?

Kiedyś uważałam, że nie można czuć się samotną wśród ludzi. Oj, można, można. Kiedyś biurko w biurko pracowałam z dziewczyną, która po dwóch miesiącach wspólnej pracy nie pamiętała nawet mojego imienia. Można? Można. Gdy studiowałam, to nawet na trzecim roku byli tacy, którzy nie kojarzyli imion kolegów z grupy. Czyli naprawdę... Można.

Pod presją czasu i niewczasu

U mnie w pracy tak to już jest: pensja marna, obowiązków wiele, a rotacja w chuj duża. A i tak się cieszę, że nie muszę dźwigać zgrzewek w sklepie. Tylko czy w życiu chodzi o to, aby zawsze zadowalać się minimum?

Czy to, że nie mam pracy najmarniejszej z marnych, tylko biurową, to już jest szczyt szczęścia? Może powinien być, nie wiem. Na początku rzeczywiście był, później wraz z blaskami pojawiły się cienie. Nauczyłam się, że w życiu zawsze jest coś za coś. Za marne grosze w wielkim mieście utrzymać się ciężko, żyć z obcymi ludźmi pod jednym dachem też nielekko. W pracy presja, żeby szybciej, lepiej i dokładniej. - I tak się toczy to życie dzień po dniu.

Nieraz czuję się okropnie zmęczona tym pośpiechem wszechobecnym. Tu zdążyć, tam zdążyć i o wszystkim zawsze pamiętać. Da się? Musi się dać.

Komentarze