Kamienie nigdy nie śmieszą do łez

Dzisiaj postanowiłam, że się wreszcie wyśpię. Choćby się waliło, paliło... wreszcie się wyśpię spokojnie. Ostatnio znów, gdy nadchodzi pora snu, dręczy mnie dziwny niepokój.

Kamienie nigdy nie śmieszą do łez





Czy na pewno dobrze wykorzystałam dzień? Chyba nie. A czemu nie wykorzystałam dobrze dnia? Bo ze zmęczenia ciągle chciało mi się spać.

I takie to jest życie - pełne paradoksów. Paradoksów, absurdów i nieraz czystych abstrakcji. Błędnych kół.

Nikt mnie nie chciał zatrudnić, bo nie miałam doświadczenia. A czemu nie miałam doświadczenia? Bo nikt mnie nie chciał zatrudnić.

Bez wątpienia życie jest jedną wielką tragikomedią. Albo komediodramatem - w zasadzie to synonimy. Śmiech przez łzy lub płacz bez śmiechu - ze śmiechu rzadziej. Na samym końcu czeka obojętność, zmęczenie materiału. Jestem już głazem, a nie gałęzią, i nikt mnie nie złamie.

Czyżby?

Niekiedy znowu coś we mnie drgnie i każe mi przeżywać. 

Kamienie nigdy nie śmieszą do łez

Czy jednak moje przeżycia, wrażenia, emocje, wyobrażenia kogoś obchodzą? Obchodzą! Mnie obchodzą.

Kiedy dla samego siebie jest się przyjacielem, a nie wrogiem czy obcym człowiekiem, nagle przychodzi dla samego siebie wyrozumiałość. Mogę coś przeżywać, mam prawo coś przeżywać. Czemu przeżywam akurat to, a nie co innego?

Kończy się weekend, więc od jutra znów harówa. Na samą myśl czuję zmęczenie - jednak może tym razem dla odmiany uda się zasnąć. I wypocząć.

Komentarze