Agnostyczka teistyczna*

Wiara od zawsze pełniła w moim życiu ważną funkcję, stanowiła istotną wartość. Z wiary wynikają poglądy, określone decyzje, a nawet nastawienie do świata.
Istnieją różne teorie na temat tego, czym jest wiara i czy jest ona potrzebna czy nie, np. Gra Pascala.


Agnostyczka teistyczna

Szczerze powiedziawszy to nie do końca jestem przekonana co do słuszności owego założenia. Powiedzmy, że naprawdę po śmierci nic nie ma, nic ani nikt na nas nie czeka i tak samo nikt nad nami nie czuwa, to po co były te wszystkie modlitwy, rytuały, nabożeństwa, symbole, zasady, przykazania, prawdy wiary? Wychodzi na to, że po nic, czas kompletnie zmarnowany, stracony na dążeniu do czegoś, co nie istnieje. Czas stracony to jednak dość duży koszt w życiu.

Ateistką nie jestem, nigdy nie byłam i najprawdopodobniej nigdy nie będę. Dla mnie ateizm jest nielogiczny, to bardziej moda niż wiara. Jakoś mnie nie przekonuje teoria, iż wszystko powstało samo, tak po prostu samo się zaczęło od wielkiego wybuchu i nic ani nikt palców w tym nie maczał, że tak to kolokwialnie ujmę. Samo się stworzyło, samo się nakręciło i samo trwa - trochę dziwne podejście jak dla mnie. Świat stworzył się sam? No nie wiem, nie brzmi to zbyt przekonująco. Rzekłabym, że wręcz idiotycznie. Już bardziej logiczny i prawdopodobny od ateizmu jest deizm, który mówi, że Bóg istnieje i stworzył świat, ale w niego nie ingeruje. Jest zegarmistrzem, który stworzył mechanizm zegara, nakręcił go, a już dalej nie nie wtrąca się w to, jak on działa. Bóg jest tylko stwórcą świata, nie czuwa nad nami i nie obchodzą go nasze modlitwy - ta wersja wydaje się o wiele bardziej wiarygodna i prawdopodobna od wizji ateistów.
 
Istnieje również panteizm, który mówi, że Bóg jest energią, a nie osobą. Utożsamia Boga z przyrodą, z rzeczywistością, z wszechświatem, więc neguje Boga jako osobę, jako istotę rozumną. Odrzuca osobowego Boga, albowiem Bóg to substancja, czyli przyczyna samej siebie, niemająca żadnej zewnętrznej przyczyny sprawczej, jest wieczny i nieskończony. Ten pogląd również wydaje mi się bardzo logiczny i całkiem możliwe, że Bóg (absolut) nie jest osobą, tylko właśnie substancją, energią, naturą. To bardzo prawdopodobne.

Na religii uczono mnie o Bogu w trzech osobach. Powiem szczerze, jakoś ciężko mi to sobie wyobrazić. Nie wiem jak ktokolwiek, nawet Bóg, może być w trzech osobach. Że niby co? Monteskiuszowski trójpodział władzy? Legislatywa, egzekutywa, judykatywa? Bóg-ojciec to kto? Legislator? Ustala prawo, które wykonuje, wprowadza w życie egzekutyw, czyli Syn Boży? No bo na to wychodzi. I oczywiście mamy tutaj do czynienia z egzekutywą zamkniętą, albowiem wszystkie funkcje wykonawcze pełni jedna i ta sama osoba - ww. Syn Boży. Z kolei Duch Święty reprezentuje jurysdykcję, władzę sądowniczą. Jest autonomiczny i pilnuje przestrzegania prawa... Bożego.

Grzech pierworodny... Mamy wszyscy czuć się winni, że żeśmy się urodzili, że pojawiliśmy się na tym świecie? Ja się nie czuję winna. A już na pewno nie dlatego, że ileś lat temu jakaś nieznana mi w ogóle Ewa zjadła jabłko. Czemu miałabym brać na siebie odpowiedzialność za czyny nieznanej mi osoby?

Z kolei bojaźń Boża... Dlaczego mam ciągle bać się kary za grzechy? Co to za wiara, która jest oparta tylko i wyłącznie na strachu? Wiara powinna wynikać z potrzeby serca, a nie ze strachu przed konsekwencjami niewierzenia. W przeciwnym razie to żadna wiara, tylko lęk podsycany przez religijne nakazy. Prawdziwa wiara jest czysta i nieskażona jakimiś groźbami i lękiem przed skutkami niestosowania się do przepisów. Wierzy się dlatego, że... wierzy się naprawdę, a nie z przymusu i chęci uniknięcia kary w przyszłości.
 
Przypowieści religijne... Niektóre wręcz mrożą krew w żyłach i przyprawiają o dreszcze, np. przypowieść o Abrahamie i Izaaku - przecież to tak totalny hardcore, że większość horrorów i thrillerów przy nim wysiada. Pamiętam, że gdy byłam jeszcze mała i uczyłam się o tej przypowieści na religii, to byłam w niewyobrażalnym szoku. Zawsze, aż do tamtej pory, myślałam, że rodzice nigdy w życiu nie skrzywdziliby swoich dzieci i że nie mają prawa ani chęci tego zrobić. Żyłam w przekonaniu, iż dzieci są dla rodziców najważniejsze i są dla rodziców sensem życia. No bo jakżeby inaczej? Wtem na religii mówią mi o bohaterskiej postawie niejakiego Abrahama, który był gotów brutalnie zamordować swojego syna tylko dlatego, że Bóg go o to poprosił. Pamiętam, że pomyślałam sobie wówczas: a jak moją mamę poprosi Bóg, aby mnie zamordowała i złożyła w ofierze? Skoro raz już miał do kogoś tego rodzaju prośbę, to może mieć i drugi raz, czemuż by nie? Skoro to jest tak oczywiste, że Bóg może prosić o coś takiego, a rodzic ma obowiązek jego wolę wypełnić i jeszcze będzie to chwalebne, no to znaczy, że Bóg lubi sobie pogrywać z ludźmi dla zabawy, a człowiek, rodzic, ma zabijać własne dzieci bez słowa protestu. Przeraziło mnie to wtedy, gdyż pomyślałam sobie, że i ja mogę zostać zabita przez moją mamę i złożona w ofierze na prośbę Boga. Nie byłam tym faktem pocieszona.
 
Religię chrześcijańską charakteryzuje również antropocentryzm, czyli stawianie człowieka na piedestale, ponad innymi stworzeniami. Nie czuję się ponad innymi stworzeniami. Jestem zwierzęciem, które śpi, je, wydala, choruje, starzeje się, odczuwa potrzebę bezpieczeństwa, ma jakieś uczucia. Rozum? To fakt, jestem obdarzona rozumem (choć niektórzy w internecie są przeciwnego zdania...), ale nie czuję się przez to jakaś lepsza od innych stworzeń zamieszkujących tę planetę. To po prostu taka cecha, jedna z wielu umożliwiających przetrwanie. Nie jest aż tak wyjątkowa, by czynić z niej dogmat religijny.

Człowiek został stworzony na podobieństwo Boga? Przecież w założeniu Bóg jest doskonały, a człowiek zdecydowanie nie jest. Rzekłabym, że bliżej jest mu do zwierząt aniżeli do siły wyższej, do absolutu. Wolna wola? Czasem lepiej jest słuchać się swych instynktów i intuicji, lepiej się na tym wychodzi. Uczucia nigdy nie kłamią.
 
Okropnie denerwuje mnie, gdy ktoś mówi, że Bóg tak chciał. Niby skąd wiadomo, że Bóg tak chciał? Być może po prostu się pomylił albo nic go to nie obchodzi. Być może nic nie wie o zaistniałej sytuacji bądź też uważa ją za mało ważną dla siebie lub świata? Tego przecież nie możemy wiedzieć, nie możemy wiedzieć, czy Bóg tak chciał czy nie chciał. Może chciał, może nie chciał, a może jest Mu wszystko jedno i nie interesuje go omawiana sprawa. Wmawianie sobie i innym, że Bóg na pewno czegoś chciał, jest idiotyzmem, bo przecież nijak nie można tego sprawdzić, nie można się Go o to spytać ani tego udowodnić. Zatem skąd przekonanie, że akurat tak chciał?
 
Wierzę w to, że Bóg istnieje. W głębi duszy wiem, że na pewno istnieje. Nie wiem, czy jest energią czy osobą. Nie wiem, czy nad nami czuwa czy nie czuwa. Nie wiem, gdzie konkretnie się znajduje - czy jest wszędzie czy w jakimś określonym miejscu. Nie wiem, czy jest miłosierny czy sprawiedliwy, czy jest surowy czy wyrozumiały. Nie wiem, czy wymaga jakichś ofiar dla siebie czy nie wymaga, być może jest mu wszystko jedno, co tam mu przynoszą w darach. Może wymaga, aby w Niego wierzyć, może faktycznie ustala jakieś przykazania, przepisy, reguły gry, a może nie obchodzi Go, kto jak postępuje. Może mieszka w niebie, może mieszka na ziemi, może w konkretnym bycie, może w konkretnym miejscu, a może wszędzie. Może jest w kościołach, a może wśród dzikich traw. Może, może... Pewności co do jego wyglądu, co do tego, jaki jest - nie mam.
 
Najprawdopodobniej nigdy nie dowiemy się, w jakiej formie występuje siła wyższa. Nie dowiemy się, gdyż nie ma żadnego sposobu na to, aby to sprawdzić, zbadać, przeanalizować. Być może po śmierci trafimy do nieba, piekła lub czyśćca, jednak osobiście szczerze w to wątpię, gdyż wygląda to typowo ludzki wymysł, aby się pocieszyć, że przynajmniej po śmierci będzie istniała sprawiedliwość. Jeżeli jednak się mylę i po śmierci faktycznie trafimy do nieba, piekła lub czyśćca, to wtedy będziemy mieć pewność i poznamy naszego Pana. Jeżeli zaś po śmierci nic nas nie czeka, co wydaje mi się o wiele bardziej prawdopodobne, to wtedy i tak już nigdy nie dowiemy się, jaki jest ten nasz Pan.
 
Może nie powinniśmy tego wiedzieć, może leży to poza naszymi zmysłami poznawczymi, może nie mamy wystarczających kompetencji, aby to wiedzieć. Być może nie jesteśmy godni, aby Go poznać. Nie na darmo mówi się, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
 
Jestem wdzięczna Bogu za każdy dzień życia. Jestem wdzięczna, że dał mi moje życie oraz pozwolił mi przeżyć tyle lat na tej planecie i pozwala nadal. Moje życie jest dla mnie wielkim darem i sama też jestem darem dla świata. Czuję ogromną wdzięczność do Boga, że obdarzył mnie moim wspaniałym życiem. Może i samotnym, ale za to moim.
 
Oficjalnie należę do kościoła katolickiego, jednak tak naprawdę nie identyfikuję się mocno z żadną religią. Religia zamyka w pewnych schematach, narzuca światopogląd, którego nikt nie poddał żadnym badaniom, żadnym analizom. Nie potrafię przyjąć na słowo honoru, że dana teza jest prawdziwa, bo "tak i już!". Kto usankcjonował ją jako prawdziwą, jakie miał ku temu podstawy, jakie dowody na jej prawdziwość?
 
Zastanawiałam się, czy istnieje jakieś mądre określenie na mój zespół poglądów dotyczących Boga. Jakieś słowo, które najlepiej by mnie opisywało pod tym względem. Doszłam do wniosku, że jednak istnieje: agnostyczka. Agnostycyzm (z greckiego agnostos - niepoznawalny) to pogląd filozoficzny, zgodnie z którym nie jest możliwe poznanie absolutu, istoty świata oraz praw nim rządzących. Agnostyk nie wypowiada sądów ostatecznych, nie ma pewności co do formy, w jakiej Bóg istnieje. Agnostyk wie, że nie pozna i nie może poznać prawdy. Wie, że nie ma żadnego sposobu na to, aby dowiedzieć się czegoś o istocie Boga. Nie można w żaden sposób Go zbadać, udowodnić tej czy innej tezy na Jego temat.

Niektórzy twierdzą, że agnostycyzm jest "stanem przejściowym", etapem poszukiwania, oznaką pewnej niedojrzałości religijnej. Ja mam na ten temat wręcz przeciwne zdanie - agnostycyzm jest oznaką pełnej dojrzałości religijnej. To końcowy etap poszukiwań, w którym dochodzi się do ostatecznego i jedynie słusznego wniosku, że po prostu poznanie siły wyższej jest niemożliwe. Można wierzyć, ale nie można wiedzieć.
 
Jak doczytałam na wikipedii, jednym z pierwszych przejawów agnostycyzmu było słynne Wiem, że nic nie wiem Sokratesa. Agnostycyzm przybiera także różne formy, więc agnostyk może być ateistą, teistą albo żadnym z nich.
 
Wydaje mi się, że poglądem, który ja reprezentuję jest agnostycyzm teistyczny. Wierzę w Boga całym sercem, ale nie mogę udowodnić Jego istnienia i nie mam pojęcia, jaki On jest, jaką przybiera formę. Może rację mają panteiści, może deiści, może pandeiści, może panenteiści, a może chrześcijanie - tego nie wiem i nie mam jak tego sprawdzić. Nie mam jak dowieść słuszności albo niesłuszności któregoś z tych poglądów. Każdy z tych poglądów może być prawdziwy, każdy z tych poglądów może być fałszywy albo któryś z nich może być prawdziwy.
 
Tyle religii, tyle poglądów, tyle systemów filozoficznych -  a ja nie ufam do końca żadnemu z nich. Ufam jedynie Bogu, ponieważ On wie najlepiej, kim jest i ile, my ludzie, powinniśmy wiedzieć na Jego temat. On jako jedyny zna całą prawdę o sobie i nie jest zobligowany dzielić się nią z nami. Skoro sam nie chce się do końca ujawnić, to my nie mamy prawa tworzyć na Jego temat niestworzonych historii i z góry stwierdzać np. Bóg tak chciał. Może chciał, a może nie chciał - tego przecież nie wiemy.
 

*tekst z dn. 07/09/2014 - z drobnymi modyfikacjami

Komentarze