Przepraszam, czy tu żyją?*

Jakoś tak przez całe życie miałam poczucie winy, że wszystkim przeszkadzam. Przeszkadzam, zawadzę, stanowię problem. Jestem... i trzeba mnie jakoś tolerować. Tak jak toleruje się bezdomnego na przystanku autobusowym czy żebrzącego pod kościołem. Toleruje się, no bo trzeba tolerować i już. Nie ma alternatywy.

Trzeba mnie tolerować, no bo przecież za fraki na ulicę nikt mnie nie wyrzuci. Trzeba jakoś funkcjonować z tym balastem obok w postaci mnie. Z tym ciężarem i kłopotem.

Rejestracja u lekarza, urząd, jakakolwiek recepcja - czy nie będę im przeszkadzać? Pewnie będę. Spróbuję zabrać jak najmniej czasu i zwrócić na siebie jak najmniej uwagi. Niech nawet nie zauważą, że zawracam im dupę, że przeszkadzam niepotrzebnie. Niech wiedzą, że ja tak tylko z konieczności, bo nie mam wyjścia, że ja tak tylko przelotem i z wielką niechęcią zajmuję im czas swoją nieważną osobą. No bo ja nie chcę przeszkadzać, ja tylko tak, bo muszę, okoliczności zmusiły, świat trochę przymusił. Zaraz sobie pójdę, bez obaw.

Ćwiczenia, spacer, autobus - chyba przeszkadzam, zajmuję cenną przestrzeń publiczną, postaram się zejść z drogi. Nawet nie śmiałabym komuś przeszkodzić, bo to tylko ja. Inni potrzebują, ja nie. Inni są ważni, ja nie. Proszę, ustąpię, usunę się z drogi, przecież nie chcę być jak kłoda na czyjejś życia drodze. Przesunę się trochę na bok, do kąta, na drugą stronę - byle dalej.

Im dalej, tym mniej się przeszkadza swoją osobą. Swoją nieważną osobą.

Lekarzowi też zajmę jak najmniej cennego czasu. W końcu ma wielu innych pacjentów, więc nie chcę przeszkadzać. Przy kasie w sklepie uwinę się najszybciej, jak jest to tylko możliwe. W końcu nie chcę niepotrzebnie wstrzymywać swoją ślamazarnością kolejki lub irytować kasjerki. Powinnam się sprężyć i jak najszybciej opuścić sklepową przestrzeń. Tak, by nie przeszkadzać.

W domu nie będę się kłócić czy walczyć o dostęp do telewizora. W końcu w ogóle nie powinno mnie tu być, bo przeszkadzam i jestem tolerowana z musu. Jestem gębą do wyżywienia, wrzodem na dupie i balastem. Wszyscy odetchną z ulgą, kiedy mnie już nie będzie. Ucieszą się, bo nie będę już przeszkadzać, zajmować przestrzeni, marnować zasobów finansowych i materialnych.

Przepraszam, czy tu żyją?

Skąd to się u mnie wzięło? Jakoś inni tak nie mają, tylko mnie "nie wolno" przeszkadzać, mieć wobec siebie oczekiwań, mieć wymagań wobec zastanej rzeczywistości. Tylko ja mam poczucie ciągłego przeszkadzania i wchodzenia innym w drogę.

Może to powstało wtedy, gdy ciągle w domu słyszałam, ilekroć miałam z kimkolwiek jakiś zatarg: "nie wychylaj się, trzeba się dostosować, dopasować". A może to powstało wtedy, gdy w dzieciństwie słyszałam "daj spokój, nikt nie będzie się specjalnie dla ciebie zatrzymywał!" bądź też "nikt nie będzie tego czy tamtego tylko ze względu na ciebie". Gdy płakałam, było to "odstawianie cyrków i głupie próby zwrócenia na siebie uwagi". Zapewne inne nie działały.

Gdy czułam się źle, nikt mi nie wierzył, że tak się czuję. Nawet i chora musiałam iść do szkoły, bo inaczej było to użalanie się nad sobą. Dopiero, gdy padałam z choroby, to mogłam łaskawie opuścić lekcje. Musiało być po mnie dostatecznie WIDAĆ i dopiero wtedy mi wierzono, że nie jest najlepiej.

O co ci chodzi, o co ci chodzi? Jest tak dobrze, tylko z tobą ciągle jakieś problemy. Zamyka się w łazience i płacze, a może ktoś by chciał wejść. Cyrki jakieś odstawia bez sensu zupełnie. Tu ma być spokój!

Kiedyś, jakoś w pierwszych latach podstawówki, wykrzyczałam, że nikt mnie tu nie chce, nie będę tu dalej mieszkać, pójdę stąd i wolę się przeprowadzić do domu dziecka. Nawet pamiętam, że wzięłam plecak i zaczęłam się pakować pod wpływem złości. Co usłyszałam? Pamiętam, że coś w stylu: A idź sobie, idź, jak chcesz! Dostaniesz łóżko w kilkunastoosobowej sali, jedną szafkę i posiłki na przepełnionej stołówce. Wtedy zobaczysz, jak tu dobrze miałaś.

Widocznie nie bardzo dobrze, skoro już we wczesnym dzieciństwie spontanicznie wzięłam plecak i zaczęłam grozić przeprowadzką. Czy usłyszałam wtedy: zostań, jesteś tu ważna? Nie, tego nie usłyszałam.

U mnie w domu nikt dla nikogo nie był i nie jest ważny, liczy się jedynie spełnianie norm i wymagań. Ma być miło i przyjemnie kosztem wszystkich i wszystkiego. Ma być ładnie, estetycznie, schludnie i tak normalnie ma być, tradycyjnie i czysto, z ładnymi firankami w oknie. Nikt nikomu ma nie przeszkadzać, nie bałaganić i nie śmiecić. Spokój najwyższą wartością.

*tekst z dn. 26/04/2016 r. ze zmienionymi zdjęciami

Komentarze