Mydło nie wszystko umyje

Bo to jest tak: jestem na terapii, to czuję się, jakbym mogła wszystko. Mogę wszystko, mogę być kimś. Wyrosną mi skrzydła i zaraz wyfrunę do lepszego świata. Mogę mieć lepszą pracę, mogę być atrakcyjna, mogę zdziałać wszystko, co chcę. Słońce będzie świecić specjalnie dla mnie. Ale w końcu nadchodzi ten czas końca terapii... Wychodzę i już powoli się zaczyna: smętne nie moje mieszkanie z nie moimi ludźmi. W sklepie wszystko nudne i smętne, a jeśli nie nudne i smętne, to za drogie. Chodniki kołyszą mnie monotonią. Smutne wspomnienia ze smutnego rodzinnego domu. A następnego dnia do pracy, w której jestem nikim. I jakoś tak entuzjazm szybko mi mija. Samotność otacza, a ja się staczam w emocjonalnym niczym.

Mydło nie wszystko umyje

Za rzadko bywam na terapii, pewnie powinnam leczyć się tak z raz w tygodniu lub nawet częściej. Ale jest, jak jest. Dużo rzeczy powinnam, a nie znajduję na nie chęci, motywacji, pieniędzy, czasu, miejsca. Siebie nie mogę znaleźć tam, gdzie powinnam być: być tu i teraz.

Tęsknię za czasami, gdy życie było lżejsze. A przynajmniej mnie się wtedy wydawało, że życie jest lżejsze. A teraz? Teraz chyba codziennie piję kawę i jem kanapki: na śniadanie lub na kolację. W sensie kanapki na śniadanie lub na kolację, kawy na wieczór nie piję.

Piję i jem starając się zachować względną równowagę. Poza tym myję się i piorę. Miło jest nie śmierdzieć w pracy. Na bezrobociu w samotności można mieć olej we włosach i odurzać się własnym potem, lecz w pracy trzeba być wyjściowym. I przynajmniej udawać kogoś w miarę ogarniętego.

Dostaję skrzydeł, po czym wracam do swojego życia i entuzjazm znika. Entuzjazm lub coś na kształt entuzjazmu, jakiś taki przypływ chęci. Takie poczucie, jakie miałam w okolicach matury: że mogę wszystko. Tylko w pewnym momencie zorientowałam się, że gdzieś po drodze zgubiłam skrzydła i nie mogę oderwać się od bagnistej ziemi. Nie mogę wszystkiego.

Zrobiłabym sobie kolację, ale w kuchni jest zbyt tłoczno. Może zrobię niebawem, a może w ogóle.To nie mój teren, nie moja kuchnia, nie mój kawałek podłogi. Nawet mój entuzjazm, jeżeli jest, to wydaje mi się jakiś taki wynajęty. Nie własny.

Komentarze

  1. Droga Rozo, to Twoj kolejny wpis, ktory czytam z ciekawoscia. Smutne, to jak sie czujesz ale piszesz o tym w ladny, szczery sposob. Masz dziewczyno naprawde dryg do pisania i przekazywania tego innym. Twoje wpisy sa magnetyzujace, pomimo ze piszesz o trudnych dla Ciebie stanach ducha. Mysle, ze dotykasz w tym jakiejs prawdy, ktora dotyczy nas wszystkich, tylko nie kazdy tak szczerze jak Ty sie do niej przyznaje. Pozdrawiam Cie serdecznie i czekam na to, co znowu napiszesz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Monotonia życia jest smutna. Też bym czasem CHCIAŁA. Robi się to czy tamto, praca nawet fajna, dni mijają, ale ciągle czegoś brakuje jakbym miała na szyi worek który mimo wszystko ciągnie w dół.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.