W tłoku w szlafroku zostaw mnie

Przez całe życie ciągle mieszkałam z ludźmi: rodzicami, dziadkami, a nawet z obcą rodziną. Ciągle się kręcili jacyś ludzie i wszędzie było ich pełno - chwilami, aż nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić, bo było zbyt tłoczno. Chowałam się w pokoju, ale nie zawsze można było się tam schować, nie miałam własnej przestrzeni nawet u siebie. Ponoć jak ktoś chce siedzieć u ciebie w pokoju, to ma do tego prawo, a wypraszanie go to szczyt egoizmu, więc de facto ta moja przestrzeń taka do końca moja nie była. Zatem nauczyłam się żyć samotnie w tłoku - jakkolwiek głupio by to nie brzmiało. Nauczyłam się, jak to jest być samotną z ludźmi dookoła. 

W tłoku w szlafroku zostaw mnie
 
Jednemu przeszkadza to, drugiemu przeszkadza tamto. Jeden jest krzykliwy, drugi głośno słucha muzyki, trzeci wrzeszczy i histeryzuje, a przy czwartym strach nawet tupnąć, bo wszystko mu przeszkadza. I tak zawsze było, tak to się toczyło. Moja mama chciała mieć własne lokum, ale nie było jej to dane. Mieszkałyśmy więc kątem... zawsze.

Kilka ładnych lat temu wyjechałam na trochę ponad tydzień w celach 'naukowych' i miałam do dyspozycji czasowo dla siebie magiczne miejsce zaczynające się na literę M. Czułam się wspaniale, niemal w euforii. Nikt mi nie stał nad głową, nie zawracał dupy, nie krzyczał: WEŹ IDŹ OTWÓRZ DRZWI! To było pierwsze tego rodzaju doświadczenie w moim życiu. Kiedy chciałam spać, to spałam i nikomu nic do tego. Kiedy chciałam się myć, to się myłam, a jak mi się nie chciało, to się nie myłam. Kiedy chciałam dłużej posiedzieć na kiblu, to siedziałam, i nikt się nie dobijał, że za długo. Nie musiałam być na każde zawołanie, żeby otworzyć drzwi, naprawić telefon, przesunąć szafkę czy umyć na czas kafelki i umywalkę. Jak mi się chciało, to myłam, a jak nie, to nikt mnie za to nie ganił.

Czułam się całkowicie panią samej siebie. Kiedy chciałam, to śpiewałam, odpoczywałam, ćwiczyłam, spałam, leżałam, oglądałam TV o dowolnej porze. Jadłam, co chciałam, i - co najlepsze - nie musiałam liczyć się z tym, że a to kogoś obudzę, a to ktoś chce iść do łazienki, a to ktoś jest teraz w kuchni. Gdy gdzieś wychodziłam, to mogłam się szykować we własnym tempie i na własnych warunkach. Zakupy robiłam wtedy, kiedy chciałam i dla siebie. Nie musiałam pytać wszystkich dookoła, co chcą, żeby im kupić. Robiłam zakupy dla siebie i tylko dla siebie. Wychodziłam coś kupić ot tak, po prostu.

Dla większości ludzi to jest takie normalne, a dla mnie to było jak bajka. Własna przestrzeń do dyspozycji, własne M - nawet i chwilowo własne. Jaka to oszczędność nerwów, gdy nie trzeba bez przerwy przejmować się ludźmi dookoła, tylko można robić wszystko po swojemu.

I pomyślałam sobie: czy kiedyś tak będzie, czy kiedyś będę mieć do dyspozycji swoje własne M.? Czy zdążę, czy jakoś się ułoży? Czy jeszcze będzie tak, że będę wracać DO SIEBIE? 
 
Czy zdążę? - To pytanie kluczowe.

Nieważne, czy wynajęte czy własne - choć oczywiście własne zawsze lepiej. Ważne, żeby było przestrzenią dla siebie i przestrzenią, na której to ja będę panią siebie.

W tłoku w szlafroku zostaw mnie

Teraz mogę powiedzieć, że moje marzenie się nie spełniło. Chwilowo albo na dłużej niż chwilowo wyprowadziłam się z domu, ale nie stać mnie na wynajęcie kawalerki. Mieszkam więc ze współlokatorami we współdzielonym mieszkaniu. Nie mam własnej kuchni, w której mogłabym czuć się swobodnie, ani własnej łazienki ani własnego kibla. Jest, jak jest - po prostu. Moje najczęstsze pytanie wieczorne zadawane samej sobie to: wyszli już z tej kuchni czy nie wyszli? Chciałabym sobie w spokoju zrobić herbatę, ale w takim tłoku to mi się odechciewa, wolę już wody z butelki się napić. 

Aktualnie współlokatorzy mają gości i siedzą z nimi - rzecz jasna - w kuchni. No bo po co u siebie, jak można poprzeszkadzać innym? To takie... typowe. 

Mieszkałam już z niepoprawną imprezowiczką, dziewczyną krzyczącą i szczytującą po nocach, z obrzydliwymi brudasami, którzy nawet kibla obsranego po sobie wyczyścić nie potrafili, a teraz z miłośnikami spędzania większości czasu w kuchni. Trafiali się też współlokatorzy, którzy w niczym mi nie przeszkadzali i byli całkowicie w porządku, ale to naprawdę ze świecą szukać. Większość ludzi ma jakieś tam swoje zwyczaje wyniesione z domu, które np. dla mnie są totalnie szokujące. No i co ja teraz będę dorosłym ludziom tłumaczyć, że kibel po sobie się sprząta, że naczynia po sobie się zmywa? Przecież ja nie jestem ich matką, a to matki są od tłumaczenia i uczenia takich - wydawałoby się - podstawowych rzeczy.

Nie wiem, może ja jestem czepliwa, może stałam się zdziwaczałą starą panną, a może to zwykła tęsknota za własnym M. Teraz zrobiłabym sobie herbatkę, bo zbliża się 20, ale nie pójdę, kiedy w kuchni jest taki tłum ludzi. Jest wieczór, chciałabym pobyć trochę sama - tym bardziej, że czeka mnie jutro bardzo ciężki dzień.

Chciałabym mieć jakąś przestrzeń życiową dla siebie bez tłumu obcych ludzi nade mną, chciałabym wyciszyć się i odetchnąć spokojnie - jednak nie jest to możliwe. I nie wiem, czy kiedykolwiek będzie.

Z drugiej strony może żądam od życia zbyt wiele? Są ludzie, którzy w ogóle żadnego dachu nad głową nie mają. Mnie na ten mój pokoik ledwo stać, bo zarabiam grosze, ale jednak na głowę mi się nie leje. Są ściany, jest dach, na dworcu nie koczuję. Mam łóżko i mogę się przykryć kocem.

Mam łóżko, mam koc, mam ściany i dach nad głową - no i w gruncie rzeczy to o wiele więcej niż mają niektórzy ludzie. Mam gdzie spać, nie muszę szukać ławki w parku na noc. Cieszę się z tego i doceniam, ale... dalej chciałabym mieć coś dla siebie, jakąś przestrzeń dla siebie. Chciałabym być u siebie panią samej siebie. Tylko i aż tyle.

Komentarze