Bez apostrofy dla katastrofy

Chcąc wybrać najlepsze swoje teksty z poprzedniego bloga do przeniesienia na ten zauważyłam jedną rzecz: ile ja narzekam! Naprawdę ja jestem taka zrzędliwa?!? Narzekam na wszystkich i wszystko, ile wlezie. Część moich poprzednich tekstów jest tak malkontencka, że aż załamałam się czytając je na nowo. To przez depresję czy ja naprawdę jestem taka marudna z natury? 

Bez apostrofy dla katastrofy

Niektóre moje dawne wpisy przypominają mi ględzenie mojej przodkini: wszystko źle, wszystko niedobrze, słońce od rana źle świeci i nie ma po co iść na spacer, na pewno padać będzie. Oczywiście w czasie świąt również wszystko było 'złe': potrawy źle przyprawione, krzesła zbyt twarde, choinka zbyt upstrzona, śniadanie źle przygotowane i wszyscy się wynieśli za wcześnie. No i podłoga niezamieciona. 

Takiego człowieka nigdy się nie zadowoli, zawsze coś będzie nie tak. Ja już nawet nie próbuję, bo i po co? Martwi mnie jednak to, że wskutek procesu wychowania oraz socjalizacji pierwotnej przesiąkłam tym zachowaniem i tym schematem pesymizmu. I do dziś się tego pozbyć nie umiem. Zawsze z góry zakładam najgorsze i zawsze mimowolnie wyobrażam sobie, jak przydarza się coś złego. Tzw. myśli katastroficzne, katastrofizacja. 

[Przeczytaj również: Supremacja deprywacji]

Kiedy mają się wprowadzić nowi współlokatorzy, ja zawsze odczuwam strach: a co, jeśli okażą się imprezowiczami, chujami lub hałaśliwymi despotami? Co wtedy będzie? Zawsze dręczy mnie pytanie: co wtedy będzie?

Bez apostrofy dla katastrofy

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mój ciągły strach przecież wcale nie jest irracjonalny: nowi współlokatorzy mogą okazać się chujami, pracy nowej mogę nie znaleźć, a stan zdrowia może się zmienić. Niedobre rzeczy przydarzają się ludziom. Ktoś może umrzeć albo ja mogę umrzeć. Mogą mnie zwolnić, mogę wrócić na bezrobocie. Coś może się stać mojemu zwierzakowi. 

Moje lęki mogą się urzeczywistnić - wcale nie jest powiedziane, że nie mogą. Mogę wyjść z domu i już do niego nie wrócić, bo albo ze mną coś się stanie albo z domem. 

Na ulicy mogą mnie okraść albo wpuścić wpierdol bez powodu. Mogą? Mogą. Wszędzie same niebezpieczeństwa: samochody, rowery, psychopaci, pijaki, kleszcze i znowu samochody. Nawet zwykła burza może zabić, jeżeli piorun w ciebie strzeli.

Czytałam o kobiecie, która wyszła na spacer z psem, a na tym spacerze pies wszedł w kałużę i poraził go prąd, później pojawił się jęk bólu i śmierć. Jakiś "mądry fachowiec" nie zabezpieczył odpowiednio instalacji i kałuża stała się przewodnikiem prądu. Inna kobieta wyszła na spacer z psem i zagryzł go pitbull.

[Przeczytaj również: Spokojnie, Puszek tylko się bawi]

Teoretycznie wiem, że najczęściej wychodzi się z psem i nic się nie dzieje, spokojnie się z tym psem wraca. Ale w mojej głowie scenariusze piszą się same i zawsze wzorują się na wszystkim, co najgorsze, w nagłówkach gazet czy portali.

Nawet wchodząc do autobusu zawsze boję się, że dosiądzie się do mnie jakiś zjeb totalny. Albo pijak i śmierdziel. Mimo że tak naprawdę z jakimiś przypałami musiałam siedzieć tylko kilka razy na krzyż przez kilkanaście lat, ale niewątpliwie ta świadomość istnieje. Oni gdzieś są, gdzieś się kryją i mogą się do mnie dosiąść. Albo z tyłu usiądzie ktoś kaszlący i zakatarzony i tak będzie na mnie kaszleć przez 3 godziny. Grypę świńską roznosi albo jakąś złośliwą anginę. Może zrezygnował z hospitalizacji w szpitalu zakaźnym, wypisał się lub uciekł i natychmiast pomyślał: 'a, wsiądę se tutaj do tego PKS-u, tak ładnie wygląda'. Jak ten w czapce z filmu 'Contagion: Epidemia strachu' - zanim wysiadł z autobusu, to zdążył na wszystkich nakaszleć i poroznosić zarazki na wszystkie poręcze.

Albo np. nieszczepiony bachor z odrą lub ospą wietrzną. Wsiądzie i pozaraża, a ja nie przechodziłam żadnej choroby wieku dziecięcego. Ospa wietrzna właśnie temu zawdzięcza swoją nazwę, że bardzo łatwo się przenosi przez wiatr.

Kiedyś w sklepie jakiś dzieciak przedziurawił balon, moja pierwsza myśl: Zamach! A więc i u nas się zaczęło.... Patrzę, a tam dalej jakieś dzieci machają balonami.

Zawsze i wszędzie dopatruję się zaczątków czegoś złego, jakiejś katastrofy. Torbę ktoś zostawił i wydali ostrzeżenie, a moja pierwsza myśl: Zamach! No to już po nas! Dopiero później dochodzi do głosu zdrowy rozsądek, że u nas zamachów do tej pory nie było, a więc najprawdopodobniej ktoś zapomniał wziąć swojej torby i wyszedł. Ale środki ostrożności musieli jakieś podjąć - i dobrze.

A czy u nas mogą być zamachy? Mogą - i ta myśl nie daję mi spokoju, kiedy wybieram się gdzieś w skupisko ludzi. Zjeby, zarazki, zamachy, wypadki, kradzieże, pobicia, omdlenie, dolegliwości żołądkowo-jelitowe, katastrofy naturalne, burze - to wszystko może się zdarzyć. Mogę wyjść z domu i już nie wrócić.

Nawet teraz, kiedy o tym piszę, to jakoś tak mnie w środku telepie, jakieś takie napięcie dziwne utrzymuje się we mnie, nawet serce chyba przyśpieszyło. Szczęka mi się zacisnęła odruchowo.

Oszukać przeznaczenie - a może ja też nieświadomie ciągle oszukuję przeznaczenie? Tyle, że ja (teoretycznie) w przeznaczenie nie wierzę.

Komentarze