Dylematy nowoczesnych Europejczyków*

Przez te wszystkie lata bezrobocia uważałam, że czynnikiem decydującym o wartości człowieka jest praca. Utwierdzała mnie w tym rodzina i niektórzy z czytelników życzliwych inaczej. No jak to nie masz pracy, no jak to nie możesz znaleźć? Co za wstyd, co za wstyd, szok, jak tak można?!? Widocznie można. Skoro dana sytuacja występuje, to znaczy, że jest możliwa. I jak najbardziej namacalnie realna.

No a teraz? Mieszkam w obcym mieście i codziennie wychodzę na 8 godzin, aby oddać się w ręce cudownego systemu przepływu pracy przez ustawiony pionowo i poziomo proletariat. Jestem wzorową i przykładną obywatelką III RP.

Uczestniczę w czymś normalniejszym. Uczestniczę w czymś takim, co w jakimś stopniu rozumie każdy. Tyle że ja dalej jestem tą samą osobą i nie stałam się nagle tabula rasa. Ja pamiętam, jak było, i wyciągam wnioski.

Dylematy nowoczesnych Europejczyków

Gdy ktoś obok śmieje się z jakiejś dziewczyny, że niedojda, bo do pracy może iść, to ja to sobie koduję i zapamiętuje. Bo już wiem, co taka osoba powiedziałaby o mnie w wersji bezrobotnej.

Albo że na studia przyjmują teraz "byle kogo". Kim jest byle kto? Co charakteryzuje osobę określaną mało zaszczytnym mianem "byle kogo"? Może to ja? Ja w wersji zaoczno-studenckiej, bo na dzienne się wówczas nie dostałam. Nie przyjmowali byle kogo.

Staram się rozpoznawać i wyłuskać z tłumu jednostki życzliwe inaczej. Takie, które wiem, że nie zaakceptowałyby mnie w wersji mniej udanej od założonego przez siebie wzorca.

Jakiś zarozumiały bloger napisał mi, że znaleźć pracę to żadna sztuka, doświadczenie łatwo zdobyć, że jak się chce, to się pracę znajdzie - w ten deseń - i w dodatku stworzył post w stylu, jakie to jajca z tych bezrobotnych na rozmowach. A może wg jakichś pracodawców również powinnam znaleźć się w tego typu zestawieniu? Kiedyś zapomniałam zmienić datę w liście motywacyjnym, a dawno dawno temu zaczynałam list motywacyjny od "zwracam się z uprzejmą prośbą...". Rzeczywiście, jaja jakich mało z tych bezrobotnych.

Kiedyś na rozmowie w agencji pracy w innym mieście przedstawili mi ofertę w takiej i takiej dzielnicy. Ja odruchowo zapytałam przerażona: A gdzie to jest? Cóż za nietakt z mojej strony, cóż za straszny przypał. Jajca jak nic z tych bezrobotnych.

Może i za bardzo skupiam się na debilnych ludziach, ale wynika to z tego, że nauczona zostałam dostosowywania się ponad wszystko i tego, że opinia ludzi i najważniejsza i świadczy o mojej wartości.

Zauważyłam jeszcze jedną ciekawą rzecz: ludzie, którzy tak ochoczo nabijają się z osób bezrobotnych czy mniej zaradnych oraz dzielą świat na fajnych i byle kogo, to często jednocześnie mają wielkie serduszka np. wobec imigrantów znanych w Europie głòwnie z zamachów terrorystycznych oraz zbiorowych gwałtów. Bo to jest teraz takie na czasie, żeby mieć wielkie serduszko dla udręczonych 30-letnich byków zwanych uchodźcami. Którzy teoretycznie powinni walczyć za swój kraj zamiast chować się pod spódnicą pani Merkel.

Ja jestem zdania, że jeśli ktoś chce przyjmować takich "uchodźców", to niech przyjmuje. Ale u siebie w domu. Niech zapewnia im wikt i opierunek za własne pieniążki. I niech za nich też odpowiada, jak coś przeskrobią. I nagle Wielkie serduszko już nie jest takie wielkie, gdy odpowiedzialność zaczyna się robić osobista.

Smutne, że niektórzy więcej empatii mają wobec obcych niż wobec swoich. Bo przyjmowanie imigrantów w niektórych kręgach jest takie cool i super. A co, jeśli imigrant również okaże się być "byle kim"? Dylematy nowoczesnych Europejczyków. 

*tekst z dn. 26/04/2017 r.

Komentarze