Zdrowia, Zdrówka, Zdróweńka

Nie jadłam dzisiaj śniadania. Zamiast śniadania zjadłam kilka kawałków czekolady. Takiej niezdrowej czekolady: z cukrem, cholesterolem, utwardzonymi tłuszczami trans. Plus kawa oczywiście - jakżeby inaczej? Na szczęście bez papierosa, bo nie paliłam nigdy i nie zamierzam zaczynać.

Nie uszczęśliwiaj mnie na siłę

Czy to jednak ma jakieś znaczenie, że nie palę i nigdy nie paliłam? Z punktu widzenia mojego organizmu pewnie ma, ale w porównaniu z kimkolwiek nie ma. Ludzie potrafią palić jak smoki - jednego od drugiego - i co? I mimo to niektórzy z nich są o wiele zdrowsi niż ja. Ja, gdybym paliła, to prawdopodobnie już bym nie żyła: krążenie i te sprawy właśnie. Są ludzie zbudowani chyba z azbestu, a mnie byle co szkodzi, byle co mnie zatruwa. Ale nie ma co narzekać, dopóki można w miarę normalnie funkcjonować na co dzień - z takiego wychodzę założenia. Kontrolować i pilnować się, ale nie rozpaczać z powodu czegoś, na co tak do końca nie ma się wpływu. Zestaw genów, przeszłe wydarzenia - na to już wpływu nie mamy. Trzeba żyć dalej.... ze sobą.

Zatem nie palę, piję okazjonalnie i narkotyków też nie biorę. Dużo spaceruję. Nie jest to do końca zdrowy tryb życia, ale skrajnie zły też chyba nie. Może za dużo komputera i za dużo kofeiny - takie mam słabości. Biorę leki, ale czasem zapominam.

Nie zapaliłam nigdy papierosa, gdyż wystarczająco nawdychałam się dymu papierosowego w dzieciństwie. Gdy zebrała się cała rodzina, to dymu było tyle, co zimą na Śródmieściu w czasie największego smogu. To mnie wystarczająco zniechęciło do palenia na całe życie!

Na szczęście teraz czasy się zmieniły - pod względem kultury palenia papierosów zmieniły się na lepsze. Teraz palący przeważnie albo wychodzą na balkon albo na dwór albo już ewentualnie palą przy oknie. Palenie przy innych w pomieszczeniu nie jest już traktowane jako coś naturalnego.

Oczywiście nadal dużo jest ludzi, którzy np. idą ulicą, palą, a dym z ich papierosów leci na wszystkich idących z tyłu. No cóż, troglodyctwa tak szybko z ludzi się nie wypędzi, ale może z biegiem czasu i pod tym względem coś zmieni się na lepsze. Trochę żałośnie to wygląda, jak idzie kobieta ulicą - i to jeszcze czasem taka wyelegantowana - i pali papierosa, a dym leci na wszystkich dookoła.

Dobrze, że na dworcach i przystankach obowiązuje od niedawna zakaz palenia. Wprawdzie nie wszyscy go przestrzegają, ale jednak ogółem ludzie trochę się z tym zakazem liczą. To okropnie denerwujące było, gdy człowiek czekał na dworcu na autobus, a obok wysiedli z jakiegoś przelotowego i pół autobusu od razu na papierosa - aż udusić się można było, gdyby się nie odsunąć. Albo gdy czekając na autobus siadasz sobie spokojnie na ławce, a obok przysiada się jakaś lampucera i od razu papierosa przypala, a cały dym leci na ciebie.

Tak, owszem - można się przenieść w inne miejsce dworca. Ale, do kurwy nędzy, ja tam byłam pierwsza! Co innego, gdybym ja się przysiadła do kogoś palącego, a co innego, gdy do mnie ktoś się przysiada i zaczyna zatruwać moją przestrzeń osobistą dymem papierosowym.

Nie uszczęśliwiaj mnie na siłę dymem z papierosa!




Niekiedy się zastanawiam, czy ludzie są aż tak wredni czy aż tak bezmyślni. Niektórzy nie przyjmują w ogóle do wiadomości, że komuś może przeszkadzać dym z ich papierosów. A jednak może! Np. mnie.

Podobnie jest ze słuchaniem radia w pracy. Ludzie nie przyjmują do wiadomości, że może nie każdemu odpowiada głośna discopolowa muzyka w czasie wykonywania obowiązków służbowych. Prosisz o ściszenie czy zmianę muzyki, to z wielką łaską ok, a następnego dnia znów jest to samo. Taka wredność czy bezmyślność? Chyba to pierwsze, bo niemożliwe, by ktoś był aż tak bezmyślnie i aż tak się nie liczył z innymi.

Średnio to komfortowe, kiedy rozmawiając z kimś w pracy na tematy służbowe, trzeba się na siłę przekrzykiwać z muzyką, jeszcze z taką w stylu umcy-umcy-bara-bara. To, że ludzie w ogóle czegoś takiego słuchają, to jedno (niech sobie słuchają u siebie w domach), ale aż niepoważnie to wygląda, no i co tu dużo mówić: jest kurewsko frustrujące, bo to w końcu nie jest impreza żadna. Po iluś godzinach wręcz łeb zaczyna pękać od nadmiaru irytującego hałasu połączonego z próbą skupienia się na swojej robocie. A ludzie w ogóle nie liczą się z innymi: im jest dobrze i tak ma zostać, a jak się nie podoba, to wynocha. Po jakimś czasie już nie ma się siły prosić niemal codziennie o zmianę muzyki. Ileż można?

Cóż, odkrycia nie zrobię, gdy napiszę, że są ludzie.... i ludzie.

Komentarze