Dziewczyna trochę w stylu grunge

Chyba jestem już stara, gdyż wydaje mi się, że trochę zaczęłam osiągać etap pt. kurna, kiedyś to było! Kiedyś to były czasy, teraz już nie ma czasów. Panie, kiedyś to lepsze wszystko było, a nie takie dziadostwo jak teraz! Trawa była zieleńsza, słońce ładniej świeciło, psy donośniej szczekały, a w sklepach zamiast szynki z solą opadową sprzedawali gumę Donald. I nikt nie narzekał. NIKT. Bo było tak wspaniale.

Dziewczyna trochę w stylu grunge

Śmieszy mnie, jak to ludzie w moim wieku narzekają, że kiedyś to te dzieci na podwórkach się bawiły, jabłka z sadów kradły, a tera tylko komputery i komputery. Ja się nie bawiłam na podwórku i jakoś przeżyłam. Podwórko nie jest synonimem cudownego życia. Poza tym ja dalej w lato widzę i słyszę dzieci bawiące się na podwórkach, boiskach czy na placach zabaw. Nie wiem, co miałoby się pod tym względem zmienić. Jedne dzieci wychodzą na dwór, inne nie - i nie rozumiem, w jaki sposób smartfony czy inne tablety miałyby to zmienić.

Albo na demotach znalazłam nostalgiczny obrazek, jak to dawniej wszyscy bili dzieci i było dobrze, i w ogóle jak to sąsiedzi potrafili zlać dzieciaka i jego rodzice się nie skarżyli. No nie, do teraz nie wierzę... Gdybym miała dziecko, to nie byłaby dla mnie normalna sytuacja, że ktoś tak po prostu mu wpierdol spuszcza - za cokolwiek. Jeżeli bachor jest niegrzeczny, to się przychodzi z tym do rodzica, a nie tłucze się cudzego dzieciaka na kwaśne jabłko. To nie kwestia czasów, to kwestia szacunku.

Jeszcze było, jak to dawniej wszyscy byli zdrowi. No byli, byli - ponieważ słabsze lub bardziej pechowe jednostki umierały wskutek niedostatecznego rozwoju medycyny lub wyjątkowo złych warunków sanitarno-bytowo-gospodarczych. Sama tylko sepsa zabijała multum dzieci, nie mówiąc już o tych chorobach zakaźnych, do których teraz chcą wrócić antyszczepionkowcy. Taki koklusz, błonica, odra, ospa czy gruźlica - no kiedyś to było w czym wybierać, a nie to, co teraz: zaszczepią się jeden z drugim i żyć im się zachciewa, w dodatku bez powikłań po chorobie. A przecież wiadomo, że najzdrowiej jest chorobę przechorować: albo umrzesz albo nie - ryzyk fizyk. Ewentualnie padnie ci coś na słuch, wzrok, mózg, serce czy jeszcze co innego, ale kto by się przejmował tym, co będzie? No i jeszcze przy okazji takiej fajnej choroby można innych pozarażać, żeby nie czuć się zbyt samotnym: wszak wspólne wirusy niesamowicie integrują i zbliżają do siebie ludzi - czyż nie? Gdy się czyta bzdury antyszczepionkowców, jak to zdrowo jest chorobę przechorować, to momentalnie nóż w kieszeni się otwiera i człowiek niemal dostaje - nomen omen - cholery.

Dawniej wszyscy byli zdrowi, ponieważ byle co mogło zabić - i tyle w tym temacie. Dzisiaj na zakażenie podaje się antybiotyk, kiedyś nie było co podawać, więc poważniejsze zakażenie często kończyło się śmiercią. Dawniej wszyscy byli zdrowi, ponieważ nie mieli innego wyjścia: byli albo zdrowi albo martwi. A martwi nie występują już w opowieściach pt. kiedyś to było

Przed wojną ludzie mieli po kilkanaścioro dzieci, z czego przeżywało kilka z nich. Nie było leków, bieżącej wody, poziom higieny pozostawiał wiele do życzenia, opału czasem nie starczało, a w jednej izbie spali po 10 osób - bieda aż piszczała. Później wojnę przeżyły tylko jednostki cieszące się doskonałym zdrowiem, odporne, a i to jeszcze wtedy, gdy mieli trochę szczęścia. Zatem czy to aż tak dziwne, że kiedyś wszyscy byli zdrowi? Byli, bo musieli być - inaczej byliby martwi. Proste!

Dziewczyna trochę w stylu grunge

I jeszcze przypomniała mi się nostalgia żywieniowa, jak to kiedyś mleko piło się prosto od krowy, mięso było niebadane, obiady tłuste, a w przychodniach strzykawki gotowane. Szkoda tylko, że nikt już nie wspomina, jaka to sraka nieraz okropna męczyła po tych niebadanych i naturalnych produktach. I jak to te pyszne niemyte jedzonko potrafiło wystrzelić później z tyłka niczym lawa z wulkanu. O tym już jakoś nikt nie pamięta.

Z drugiej strony... i ja sobie czasem myślę: kurna, kiedyś to było! Fakt, że niektóre rzeczy zmieniły się na lepsze, ale niektóre - wręcz przeciwnie. Przynajmniej moim skromnym zdaniem.

Ostatnio przeczytałam na wykopie, że jakiś 10-letni chłopak jest odprowadzany ze szkoły przez babcię. No dla mnie to szok, że taki duży dzieciak jeszcze musi być ze szkoły odprowadzany. Przecież 10 lat to już jest czwarta klasa podstawówki - poważnie ktoś czwartoklasistę odprowadza ze szkoły? Przecież 10-latek sam już powinien od dawna trafiać do domu i to bez najmniejszego problemu. 

Ja zaczęłam sama wracać do domu w drugim semestrze nauki, w pierwszej klasie podstawówki. A i to uważam, że późno, bo koledzy i koleżanki z klasy to już dawno sami pekaesami dojeżdżali. Sami - bez rodziców - w tym wielkim świecie. U mnie w szkole to aż czekali, kiedy ja wreszcie nauczę się sama wracać do domu, no i w końcu pewnego dnia mi się udało. Poszłam sama i wróciłam ze szkoły do domu - sama w tym wielkim świecie. A teraz czytam, jak to 10-latek musi być przyprowadzany ze szkoły przez babcię. Dla mnie to jest jakieś niepoważne! Przecież 10-letnie dziecko jest już na tyle duże, że samo może wrócić i to bez problemu. To nie jest kilkuletnie bobo, że się zagubi po drodze albo zacznie płakać bez kogoś dorosłego u boku. 

Pomijając tę absurdalną historię, podobno teraz w szkołach jest taki wymóg, że dziecko musi być odprowadzane przez wyznaczone osoby - i to nawet gdy mieszka parę kroków od szkoły. Nie wiem, po co na siłę robić z dzieci takie pierdoły. Czemu to ma służyć?

Albo plecaki: za moich czasów też były ciężkie i co z tego? Ja jeszcze dodatkowo nosiłam w plecaku słowniki z własnej nieprzymuszonej woli, aż mama się zdziwiła, po co ja je tak tacham. Nosiłam te słowniki - i co? I przeżyłam! Książkę od rosyjskiego mieliśmy tak wielką, że zajmowała chyba 1/3 plecaka, jak nie więcej. I nic się nikomu z tego powodu nie stało. Choć rosyjski już słabo pamiętam, to wspomnienie wielkiej knigi Priviet! chyba zawsze będzie wiecznie żywe.

Nie wiem, komu zależy na tym, aby robić na siłę z dzieci takie pierdoły i słabeuszy. Komuś jednak zależy, bo po co byłaby ta cała histeria o to, że dzieci książki muszą nosić do szkoły? Zawsze nosiły.

Kurna, kiedyś to było: lepsza muzyka - z duszą, ładniejsze zeszyty - w stylu grunge, ciekawsze filmy, filipinka, popcorn, bravo, telegazeta i tylko internetu brakowało. A właściwie nie brakowało, bo ciężko, aby człowiekowi brakowało czegoś, czego nie zna. Teraz by brakowało, gdyby wyłączyli. 

Ale nie wyłączą, bo na ten miesiąc opłaciłam.

Komentarze