Nie strasz mnie więcej niż trzeba

Niekiedy mam wrażenie, że w gruncie rzeczy moja egzystencja sprowadza się do kilku prostych pytań: Odejść czy zostać? Starać się czy olać i sobie iść? Uciec czy przeczekać? A jeśli uciec, to dokąd i jak? Przez całe życie te same pytania, przez całe życie te same starania. W kółko i w kółko walka o coś tam.

Nie strasz mnie więcej niż trzeba

Podobno w życiu zawsze należy być sobą, ale to przecież warunki zewnętrzne określają, kim naprawdę jesteśmy. Można być turystą, można być włóczęgą, a można być w ogóle poza nawiasem. Można coś mieć, a można nie mieć. Można urodzić się w super kochającej się rodzinie, a można w totalnie dysfunkcyjnej lub patologicznej. Czy ktoś, kto nigdy nie miał wsparcia ani emocjonalnego ani materialnego może być naprawdę sobą? Czy ktoś, kto został wypuszczony w świat z gołą dupą i z emocjonalną pustką może sobie pozwolić na poszukiwanie swojego 'ja', na życie zgodnie ze swoją naturą? Czy w ogóle wie, jaką ma naturę?

Patrzę na ludzi, którzy urodzili się i wychowali w wielkim mieście. I oni są nieświadomi tego, jak ciężko jest żyć na zadupiu wiele kilometrów od cywilizacji. Oni pojęcia nie mają, jak ciężko się z takiego zadupia wyrwać. Dla nich wszystko jest takie proste jak świński ogon. Chcieć to móc, jak się chce, to zawsze można i takie tam dyrdymały. Oni nie rozumieją totalnie, jak to jest żyć w małym mieście, gdzie od jakiejkolwiek aglomeracji dzieli cię wiele kilometrów i wiele godzin jazdy. Oni nie wiedzą, jak wygląda życie poza większym skupiskiem miejskim. Nie zdają sobie sprawy, jak w ogóle ciężko jest się stamtąd wyrwać i przystosować do życia aglomeracyjnego.

Oni się w dużym mieście - ewentualnie obok dużego miasta - urodzili, wychowali, całe życie tu mieszkali i dla nich to jest taka normalka, że uczelnia jest prawie obok, lekarz jest prawie obok, praca jest prawie obok. A ja na swoją uczelnię dojeżdżałam prawie 3 godziny. Przez całe 3 lata jeździłam w kółko wte i wewte, a ludzie z roku mieszkali prawie obok i mieli uczelnię niemalże pod nosem. Gdy ja wyjeżdżałam do szkoły, oni sobie smacznie spali, a później i tak docierali na zajęcia przede mną.

W mojej mieścinie pracy nie ma i prawdopodobnie już nigdy nie będzie. Tu kwitnie nepotyzm, znajomości, bezrobocie, tutaj jesteśmy co najmniej 100 lat za murzynami. Jeżeli kiedykolwiek do siebie wrócę, to tylko po to, aby szukać pracy gdzieś poza. Jeżeli nie będę już wyrabiać w obecnej pracy, a jestem już u kresu wytrzymałości, to wrócę do siebie i będę szukać w innym - większym - mieście. Nie wrócę dla samego powrotu jako celu ostatecznego.

Jeżeli wrócę, to od razu zacznę szukać czegoś innego gdzie indziej, a nie u siebie w mieście. Smutne to, ale taka jest rzeczywistość. U mnie w mieście bez znajomości to sobie można dziadować pod kościołem.

Nie strasz mnie więcej niż trzeba

Ludzie urodzeni w dużym mieście nie znają takich dylematów. Jeśli się wyprowadzają z domu rodzinnego, to dla kaprysu, dla zabawy, a nie dlatego, że muszą. Jeśli dokądś wyjeżdżają, to w celach turystycznych, a nie dlatego, że u nich w okolicy niczego nie ma.

Oni nie muszą mieszkać pod jednym dachem z obcymi ludźmi we współdzielonym mieszkaniu. Wracają do siebie - tak po prostu. Oni nie rozumieją, co to znaczy pochodzić z małego miasteczka, w którym gdy podjeżdżasz 3 przystanki, to już masz 'przedmieścia'. A i sam autobus 'miejski' jeździ w porywach raz na pół godziny - albo i rzadziej. A do dużego miasta jechać to jak wyprawa do Los Angeles. Brzmi śmiesznie, jak tak o tym piszę, ale tak naprawdę to tragedia mieszkać i szukać pracy z poziomu takiego zadupia. Ludzie w wielkim mieście tej tragedii nie zrozumieją, to inny świat. Mają wszystko pod nosem, na wyciągnięcie ręki - i dla nich to jest norma.

M. in. dlatego strasznie nie cierpię takiego - że tak to brzydko ujmę - pierdolenia, jak to każdy ma takie same szanse już na wstępie, jak to każdy ma równy start, że tylko od człowieka zależy, dokąd w życiu dojdzie, że chcieć to móc, że jak się chce, to wszystko można, dla chcącego nic trudnego itd. No i wisienka na torcie, ulubione powiedzonko kołczów i blogerek motywacyjnych: jak ktoś chce, znajdzie sposób, a jak nie chce, to powód. Takie głupawe puste powiedzonka wzbudzają tylko w człowieku poczucie winy i od razu pojawia się pytanie: skoro wystarczy tylko chcieć i szukać sposobów, to czemu wszyscy nie jesteśmy prezesami i milionerami? Odpowiedź jest prosta: bo nie każdy rodzi się, by zostać prezesem lub milionerem. Na powodzenie w życiu składa się szereg czynników, na które wpływu już nie mamy. Zawsze łatwiej do mety dojechać limuzyną niż biec w dziurawych butach.

Są tacy, którzy wkraczając w dorosłe życie już na wstępie dostają posadkę w firmie tatusia, etacik w urzędzie przy mamusi, kursy językowe za granicą, mieszkanko w spadku bądź w prezencie, a dodatkowo jeszcze są rozpieszczani od dzieciństwa i wszyscy na nich chuchają, dmuchają. I tacy ludzie później śmią wmawiać, że wystarczy tylko chcieć, że do wszystkiego doszli sami i inne tego typu dyrdymały. Ta, jasne, sami do wszystkiego doszli... na karku tatusia, mamusi, wujka i ciotuni.

Kiedy ktoś zawsze miał w domu pełną miskę, to nigdy nie zrozumie tego, który w dzieciństwie chodził głodny. Głodny fizycznie-biologicznie, jak również emocjonalnie czy materialnie. I później łatwo wszystkich wrzucić do jednego worka: a bo mnie to się tak fajnie w życiu ułożyło, tak mi się udało, a ty to taki nieudacznik/taka nieudacznica. Może dlatego, że nikt we mnie nie wierzył, więc sama byłam zmuszona w siebie uwierzyć.

A ciężko budować poczucie własnej wartości, gdy wokół wszyscy mówią: jak ci się nie udało, to tylko twoja wina, to ty jesteś beznadziejny/a. Strach przed porażką jest wtedy niczym najgorszy koszmar: straszny podwójnie.

Komentarze

  1. Otóż to. Sama mam problem ze znalezieniem jakiejkolwiek pracy, bo mieszkam na zadupiu i nie mam prawa jazdy, a gdy żaliłam się na grupach na Facebooku, to czytałam potem, że nic nie robię w celu poprawy swojej sytuacji. Ludziom tak łatwo oceniać, gdy mieszkają w Krakowie czy Wrocławiu, gdzie są np. tramwaje, a z mojej wioski do najbliższego miasta jedzie tylko jeden poranny autobus.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.