Gorący lód to nie oksymoron

Czasami jest tak, że się tęskni, choć właściwie nie wiadomo, do czego czy do kogo. Bywa też tak, że nie ma za czym tęsknić, a jednak coś w środku podpowiada, że coś się kiedyś miało: jakąś szansę, nadzieję na coś tam. Kiedy byłam mała, pewnego ranka obudziłam się i poszłam w piżamie do ogrodu. Świeciło słońce, a ogród był pełen zieleni. Niby nic takiego, ale coś tam w środku boli, że dzieciństwo bezpowrotnie minęło, ponad 30 lat życia bezpowrotnie minęło, tamtego ogrodu już nie ma, a i skład rodziny uszczuplił się - jakoś tak nagle w ciągu tych lat.

Gorący lód to nie oksymoron

Pewnego dnia zrozumiałam, że poczucie bezpieczeństwa nie istnieje. Mogą cię zabrać w ciągu dnia z twojego domu do obcego, mogą chcieć nagle, abyś była kimś innym. Abyś stała się kimś, kogo nie znasz. Poznajesz taki rodzaj strachu, który podpowiada ci, że jesteś nikim. Jesteś, ale właściwie, to jakby cię w ogóle nie było.

Chcesz być sobą, ale właściwie to nie wiesz, kim jesteś. Słuchawki na uszach pomagają przetrwać - podobnie jak te chwile, gdy w domu zostajesz wreszcie tylko ty i ściany. Teraz będzie inaczej, teraz będziesz tu mieszkać - tyle, że nie każdy chce, abyś tu mieszkała. Płaczesz w łazience, ale szybko dowiadujesz się, że nie można, bo łazienka jest przecież wspólna. Nie ma nawet gdzie popłakać w spokoju. Nie mam swojego miejsca, nic nie mam.

Zabrali ci coś? Oj tam, z igły widły robisz. Ile razy dowiadywałam się, że przesadzam, że coś odstawiam, że odstawiam cyrki, komedie, że o co mi chodzi, że jestem rozpieszczona. Z biegiem czasu rzeczywiście przestało mi chodzić o cokolwiek. Z dnia na dzień sama dla siebie przestawałam mieć znaczenie. Nie zależało mi, bo nikomu nie zależało.

Ludzie nie wiedzą, jak to jest tak po prostu przestać chcieć istnieć. Skoro i tak w zasadzie nie istniejesz, a jedynie zajmujesz miejsce w przestrzeni, to możesz równie dobrze nie zajmować go wcale. Zużywasz cenny tlen, zużywasz zasoby, a tak naprawdę nikt cię nie potrzebuje. Jesteś śmieciem.

Szybko nauczyłam się unikać. Unikanie opanowałam do perfekcji. Oni są w kuchni, to mnie tam nie ma. Ja poczekam. Oni się znów kłócą, to ja się schowam. Przeczekam... Może uda wymknąć się do kibla, ale lepiej nie. Po co się narażać na zbędne interakcje? Zbyt wielkie ryzyko.

To samo mam teraz ze współlokatorami. Oni są tam, to mnie tam nie ma. Oni gdzieś siedzą, to ja przeczekuję. Może się wyniosą, może sobie pójdą.

Ludzie nie wiedzą, jak to jest bać się wracać do siebie, nie chcieć wracać do siebie. Do siebie? Mnie przecież nie ma, jestem tylko tłem.

Od tamtego poranka, kiedy poszłam w piżamie do ogrodu, minęło wiele długich lat. Ktoś po drodze umarł, ktoś się rozwiódł, a ktoś inny wżenił. Ja dorosłam, przeszłam przez to całe coś zwane swoim życiem. Skończyłam studia, nieco utyłam. Byłam bezrobotna, a teraz mam gównopracę, do której wstaję wcześniej niż bym chciała. Mojego ogrodu już nie ma, a współlokator w tym momencie słucha głośno muzyki - mimo że dochodzi 2 w nocy. Kręci się to życie jakoś, choć dziwnie się to wszystko potoczyło i pokręciło, poukładało i poskładało.

Nawet słońce świeci zupełnie inaczej niż wtedy.

Komentarze