Samowystarczalność obnażona

Przez większość życia przejmowałam się, co sobie ludzie o mnie myślą. Tak mnie wychowano i tak mi wpojono, że opinia innych jest najważniejsza i zawsze należy się z nią liczyć. Jednak parę ładnych lat temu odkryłam, że ludzie w ogóle o mnie nie myślą i w ogóle ich nie obchodzę. Jeżeli ktoś choćby zauważa moje istnienie, to już jest całkiem nieźle. Nawet, gdybym przebiegła się nago przez miasto, to ludzie będą widzieć biegnącą gołą dziewczynę, a nie mnie.

Samowystarczalność obnażona

Czasami jestem już bardzo zmęczona staraniem się o to, aby żyć normalnie. Normalnie, czyli tak, żeby nie być dla nikogo ciężarem. Normalnie, czyli tak, żeby nie przynosić wstydu matce, żeby się względnie samej utrzymać, żeby ludzie nie pisali mi na blogu, że jestem toksyczna albo że to niewiarygodne, że taka toksyna jak ja w ogóle żyje. Żeby nie budzić się rano z myślą, że nawet pracy nie mam, bo mnie nikt nie chce zatrudnić. Czy wiesz, jak to jest, gdy budzisz się rano i masz świadomość, że nikt nie czeka na to, abyś się obudził/a? Budzisz się, ale właściwie to nie wiesz, po co i na co. Kolejny dzień do przeczekania. Tylko czy rzeczywiście jest na co czekać?

Przez pierwsze chyba 2 lata życia w wielkim mieście nie brałam żadnego zwolnienia lekarskiego. Aż pewnego dnia coś mnie ostro dopadło, nie mogłam mówić i myślałam, że płuca wypluję. Musiałam więc w końcu wziąć zwolnienie i zgłosiłam to bezpośredniemu przełożonemu, bo taka jest tam procedura. Jak się okazało, jego tego dnia też nie było w pracy i nie przekazał mojej 'radosnej' nowiny kierownikowi. Podobno kierownik był - jak to mówią w serialach paradokumentalnych - wściekły. Tyle roboty, a ja sobie po prostu nie przyszłam. Jak ja w ogóle śmiałam? Kto będzie robił? Musiałam zatem przyjechać do pracy i pokazać, że NAPRAWDĘ jestem chora i NAPRAWDĘ nie nadaję się do wypełniania obowiązków służbowych. Prędzej bym chyba padła przy tym biurku niż coś pożytecznego zrobiła. Ale pomyślałam sobie wtedy, że przynajmniej ktoś się interesuje, czemu mnie gdzieś nie ma. Fakt, że interesuje się z pobudek czysto egoistycznych, a nie dla mnie samej, ale zawsze to dobrze funkcjonować w jakimś systemie, a nie kisić się bez sensu w domu.

Ale czy na dłuższą metę to mi wystarczy, że ktoś się interesuje moim losem tylko dlatego, że jest robota do zrobienia? Wolałabym, żeby się ktoś interesował, jak się czuję i czy w ogóle jeszcze jakoś się czuję. Czasami zadzwoni mama i spyta się, czy owoce sobie kupuję i czy szalik noszę, bo wieje. I to mnie wtedy tak rozczula. Kiedyś denerwowało, a teraz rozczula. Gdy po wielu zmaganiach w wielkim mieście przyjeżdżam w końcu do domu, to mama robi rosół. Bo lubię rosół.

Staram się iść z duchem czasu i być samodzielną nowoczesną kobietą, ale czy to jest cel życia sam w sobie? Może mnie nie wystarczy być nowoczesną i samowystarczalną, może ja bym chciała, żeby ktoś był w stanie uszanować też moje słabości. Być słabym a mieć słabości to różnica. Słaby jest człowiek, który wmawia innym, że są toksyczni - i to tylko z tego względu, że mają słabości i gorsze chwile.

Słaby jest człowiek, który musi budować swoje poczucie wartości na wywyższaniu się z powodu dłuższego stażu pracy, wyższych zarobków, wyższego stanowiska czy nawet tego, że się szybciej z domu wyprowadził. Nie wiem, czy to aż taki powód do dumy pracować w jednej nędznej firmie kilkanaście lat lub w wieku 18 lat wyprowadzić się z domu. Ja bym się raczej spytała, czy to aż tak źle się w tym domu działo, że już w tak młodziutkim wieku, zaraz po osiągnięciu pełnoletności, trzeba było z tego domu natychmiast spierdalać? 

I w sumie nie wiem, czy nie lepiej jest mieć na koncie prac dorywczych i okresów bezrobocia niż kilkunastu nudnych lat w jednej nudnej firmie. Taka osoba już poza tą nudną nędzną firmą życia nie zna. Skąd ma znać, skoro od razu po szkole tam przyszła i już tam pozostała aż do dnia dzisiejszego? Zapuściła korzenie na jednym stanowisku i wieku lat prawie 40 została taką dojrzałą panią biurwą krytykującą każdego nowego, który przyjdzie i dopiero się uczy. No bo jak można nie wiedzieć tak prostych rzeczy? No dla kogoś, kto tam pracuje od pokoleń czy od stuleci, to rzeczywiście są rzeczy proste.

Proponowali jej zmianę stanowiska, proponowali zmianę pokoju, ale nic z tych rzeczy nie przeszło. Za mocno zapuściła korzenie. Nic ani nikt jej nie ruszy, tylko trzęsienie ziemi może odciąć ją od krzesła. Nikt już na jej stanowisko nie przejdzie, bo ona się z niego nie ruszy chyba aż do emerytury. Zatem nie wiem, czy to akurat ja jestem toksyczna i żałosna, każdy ma w sobie swoje toksyny.

Komentarze