Korona ci z głowy nie spadnie

Na początku był chaos. Ale tylko w Chinach.


Pod koniec grudnia zaczęły do nas docierać niepokojące wieści, ale wszystko jeszcze było nieodkryte i niezbyt klarowne. Następnie przez cały styczeń dowiadywaliśmy się, że coś się dzieje w Chinach. Jakiś wirus dziwny podobny do SARS pada na płuca. Ludzie mdleją na ulicy, pojawiają się kontrole, kwarantanny, maseczki i te sprawy właśnie. Ulice świecą pustkami, władza zamyka miasto. Ofiary śmiertelne ukazują się jako liczby straszące nas z ekranów. Ponoć cholerstwo jest strasznie zaraźliwe i cały świat zastanawia się, co tam się właściwie dzieje. Co jakiś czas w sieci pojawiają się ostrzegawcze filmiki z Wuhan, miasta dotkniętego tajemniczą zarazą. Tam ktoś zemdlał, ktoś inny ma drgawki, lekarka krzyczy coś po chińsku, a kolejki do lekarza wychodzą na zewnątrz budynku. Jeden wielki chaos i nikt nic nie wie.

Korona ci z głowy nie spadnie

Ponoć zaczęło się na targu. Podejrzewano węże, później nietoperze. Fani teorii spiskowych zwęszyli spisek, bo niedaleko znajduje się laboratorium i to pewnie stamtąd. W sieci pojawił się filmik, na którym policjanci ścigają ludzi bez masek.

To wszystko razem wyglądało dość groźnie, ale cały czas było daleko. Informacje o Wuhan przyjmowało się jako swego rodzaju ciekawostkę, jakąś taką historię z drugiego końca świata. Za górami, za lasami, za rzekami coś tam się działo i był jakiś nowy wirus. Swoją drogą dziwne jest to, że zawsze, gdy pojawia się na świecie nowy śmiercionośny wirus, to niemal za każdym razem zaczyna się od Chin. O czym to świadczy? Widocznie aż taki syf tam mają - wniosek nasuwa się sam. Wprawdzie np. świńska grypa narodziła się w Meksyku, ale i Meksyk też z syfem się kojarzy - chociaż Chiny jednak bardziej.

Na świecie oburzenie wywołał jeden z tweetów D. Trumpa nt. walki z chińskim wirusem. Burmistrzowie, dyrektorzy, rzecznicy i inne szychy ględziły coś w stylu, że takie sformułowanie jest niestosowne, że to bezpodstawne oskarżenia, stygmatyzowanie Chin, rasizm, ksenofobia itp. Przyznam się, że nie bardzo rozumiem, o co chodzi. Wirus narodził się w Chinach, tak? Powstał w Chinach i tam było pierwsze ognisko choroby, tak? No więc jest to chiński wirus - bez dwóch zdań. Gdyby władze państw tak bardzo skupiały się na walce z wirusem, jak na tej idiotycznej poprawności politycznej, to byłoby pewnie o wiele mniej zakażeń. Hiszpanie powinni się obrazić za nazwanie najgorszej odmiany grypy XX wieku hiszpanką. A mieszkańcy Zachodniego Nilu za gorączkę Zachodniego Nilu. Krowy zaś za ospę krowiankę.

Ale mniejsza o to. Wobec takiego zagrożenia nazewnictwo zgodne z polityczną poprawnością to najmniejszy z problemów. Naprawdę.

Później ten chiński wirus rozniósł się na Włochy. Zrobiło się nieciekawie, choć dalej nie niebezpiecznie. O dziwo w naszym kraju swobodnie można było przylecieć z Chin lub Włoch i nikt na takich podróżnych nie zwracał uwagi. Nie zawieszono lotów, nie zamknięto granic, przybywający z ww. terenów nie byli objęci żadną kwarantanną. Nie zrobiono nic. Rozdawano jedynie jakieś formularze, które można było oddać puste i nikogo to nie obchodziło. W takich warunkach katastrofa była jedynie kwestią czasu, ale mimo to wciąż istniała nadzieja, że może jednak nie będzie aż tak źle.

Przez cały luty i cały początek marca nasza władza nic nie zrobiła - mimo iż epidemia zbliżała się wielkimi krokami. Miałam dopisać, że zbliżała się nieuchronnie, ale to nie byłoby zgodne ze stanem faktycznym. Gdyby wtedy zrobiono COŚ, cokolwiek, gdyby wtedy zamknięto granice, uzupełniono by zaopatrzenie sanitarne, nie lekceważono by problemu - to może teraz nie bylibyśmy w tak dramatycznej sytuacji. Ale nie, po co? U nas wpuszczano wszystkich z regionów objętych epidemią. Chory, zdrowy, co za różnica? Nikt i tak tego nie sprawdzał. Żadnej kontroli, nic. Jeden z ministrów stwierdził nawet, że jak ktoś straszy epidemią, to powinien sobie lód do majtek włożyć. Tacy pewni swego.

Pojawił się pierwszy chory, gdzieś na zachodzie Polski. W internecie śmieli się, że będzie taki sławny, iż niedługo dostanie zaproszenie do Tańca z gwiazdami. O ile przeżyje, rzecz jasna, bo to ryzyk fizyk.

Później zaczęli pojawiać się kolejni zarażeni. I kolejni, i kolejni. Nagle zrobiło się ich tak jakoś dużo, i tak jakoś blisko. 

Poszłam do jednego ze sklepów: cały dział z mydłami pusty. Zaglądam na drugą stronę regału: cały dział z papierem toaletowym pusty. Ani jeden papier toaletowy nie został. Wcześniej czytałam w necie, że są pustki na półkach, ale myślałam, że to jednak przesada. Jakaś babka pyta się sprzedawczyni, o co tu chodzi, dostawy nie było czy co? Sprzedawczyni odpowiedziała, że dostawa była, ale ludzie już wszystko wykupili. Jaja jak arbuzy.

Później nagle zwołano jakąś konferencję. Zamknięto szkoły, uczelnie. Wirus się rozpanoszył.

Panika i pytanie: co teraz? Miasta pozamykają? Po rezygnacji z pracy miałam zacząć nową. No i jak ja teraz ją zacznę? Przecież jeszcze sprawy mam do załatwienia, co ja niby mam z nimi zrobić? Na kwiecień byłam do lekarza umówiona, przyjmą mnie czy nie przyjmą? Autobusy będą jeździć? To jakieś totalne szaleństwo!

Strach teraz zachorować na zwykłą grypę, bo zaraz cię o koronawirusa oskarżą. Strach nawet dostać przeziębienia, bo też zaraz będzie, że koronawirus. Najdzie cię na kaszel, to cię Sanepid zgarnie, bo ktoś zadzwoni z autobusu czy z ulicy, że masz objawy. Nawet nie wiem, gdzie się szlajają współlokatorzy, może też niedługo przez nich trafię na jakąś kwarantannę. Mieszkam z obcymi ludźmi, ale jak mamy wpaść w bagno, to razem i nie byłoby to z mojej winy.

Moja mama najpierw śmiała się, gdy opowiadałam, że ludzie robią zapasy jak na wojnę. Później, gdy na własnej skórze przekonała się, że w sklepach naprawdę nic nie ma, to sama zaczęła opracowywać strategię. Najlepiej zakupy robić rano, po dostawie - zupełnie jak za czasów głębokiego PRL-u. Po południu, gdy się pójdzie do sklepu, to już nie ma czego tam szukać. Chyba że ktoś lubi podziwiać kurz zalegający na półkach - to wtedy może się przejść. 

Do przychodni iść nie można - zakaz, pozamykane. Z banku przysłali informację, aby w razie czego nie przychodzić, załatwiać wszystko przez internet. Mydło stało się towarem deficytowym, a producenci papieru toaletowego i makaronów zostaną chyba z dnia na dzień miliarderami. Po pierwszych zgonach w Polsce już nikt nie mówi z lekceważeniem, że to tylko taka "cięższa grypa". Grypa nie doprowadza do hospitalizacji aż 20% zarażonych.

Szpitale, które funkcjonują jako jedyne w swoich regionach, nagle mają przekształcać w szpitale zakaźne, przeznaczone jedynie dla osób z koronawirusem. Dokąd ma się udać reszta osób, bez koronawirusa? Nie wiadomo. Podobno płyn odkażający na jednej ze stacji benzynowych osiągnął rekordową cenę 95 zł.

Nic nie idzie ku lepszemu, a w narodzie narasta coraz większa panika. Ulice miast opustoszały, ludzie się boją i, co najgorsze, boją się słusznie. We Włoszech odnotowuje się nawet ponad 300 zgonów na dobę i nie starcza sprzętu do ratowania wszystkich. Karetki jeżdżą non stop, kostnice są przepełnione. To wszystko wygląda jak jakiś horror o zarazie, więc pewnie ku pokrzepieniu serc jedna ze stacji telewizyjnych co parę dni puszcza "Epidemię strachu". W końcu trzeba podnieść ludzi na duchu. Proponuję jeszcze "Epidemię" z 1995 roku, "Zabójczy wirus" z 2009 roku oraz "Pandemic - wirus zagłady". Polsat ma niedługo puścić Kevina - w końcu on został sam w domu.

Podobno zmarli mieli "choroby współistniejące", ale nikt nie wie, co to właściwie znaczy. Nadciśnienie jest chorobą współistniejącą? Jeżeli tak, to dużo ludzi powinno się obawiać. Nie wiem, co to są te "choroby współistniejące", w zasadzie to niemal każdy coś ma. Rzadko zdarza się okaz całkowitego zdrowia - no chyba, że ktoś naprawdę jest jeszcze bardzo młody. Ale i wczesna młodość też nie zawsze jest gwarantem dobrego zdrowia. Różni ludzie, różne choroby, różne sytuacje.

Mówi się głównie o zgonach, ale nikt nie wie, jakie w dłuższej perspektywie są skutki uboczne tej nowej choroby. Nikt nie wie, czy ona pamiątek w organizmie nie zostawia. Wyzdrowiejesz, ale... nie do końca.

W tej chwili jest jeden wielki dramat i nie wiadomo, czy nie będzie gorzej. W dodatku jeśli chodzi o moje sprawy zawodowe, to gorszego momentu epidemia nie mogła wybrać, naprawdę. Dlaczego epidemia nie wybuchła np. 5 lat temu, gdy siedziałam na bezrobociu? Po prostu wstrzymałabym szukanie pracy i siedziała na dupie. Ja się martwię pracą, a niedługo mogę się zacząć martwić, że coś oddychać ciężko. W za spokojnych czasach do tej pory żyliśmy.

Tak naprawdę od prawie 40 lat nasz kraj nie przeżył stanu bezpośredniego zagrożenia. Po stanie wojennym zakończonym w 1983 roku więcej już nie było sytuacji, w których tu i teraz należało drżeć o bezpieczeństwo. Owszem, bezrobocie, niskie zarobki, fatalna służba zdrowia - były, ale od czasów stanu wojennego nie przeżyliśmy czegoś takiego, że nasze życie jest zagrożone tutaj i teraz. W '97 była jeszcze powódź, ale to na południu Polski, więc mnie bezpośrednio nie dotknęła, większości ludzi też. Był jeszcze Czarnobyl, który przeżyłam w dzieciństwie, ale to było jakby coś niezależnego, na co i tak nikt nie miał wpływu. Poza jodem, który ludzie wyrywali sobie z rąk. Ciężkie czasy zawsze pokazują, kto jest kim.

Zatem możemy ustalić, że od prawie 40 lat nie musieliśmy funkcjonować w stanie bezpośredniego zagrożenia. Nie było wojny, kolejnego stanu wojennego, klęski żywiołowej czy właśnie epidemii. Było spokojnie i ludzie mylnie sądzili, że tak już będzie zawsze. Nic nam nie zagrażało tutaj i teraz.

Teraz pojawiła się epidemia i nic już nie będzie takie samo. Do ludzi dotarło, że mogą umrzeć z łatwością. Pełne półki w sklepach, wizyty w fast-foodach, ciasteczka w kawiarniach, ćwiczenia w fitness klubach, narzekanie na kolejki w urzędach - to wszystko może się skończyć ot tak, szybciej niż pstryknięcie palcami. Zamykasz oczy, a gdy znów je otwierasz, świat jest już zupełnie inny. W jednej chwili zaczynają królować inne priorytety, inne wartości, zupełnie inne zasady gry. Beztroskie czynności zaczęły nabierać znaczenia.

Kiedy niemal wszystko zostaje z dnia na dzień zamknięte, zaczynasz zdawać sobie sprawę, że nawet w przestrzeni publicznej wartości są kruche i niepewne. Wczoraj szyld sklepu wołał, że obniżka 50% na swetry, a dziś sklep stoi zamknięty, bo nikt już nie myśli o swetrach. Myśli, żeby przeżyć. Nawet na gruncie czysto społecznym są rzeczy ważne i ważniejsze.

Na kina i teatry i tak nie było mnie stać, więc nie będzie mi ich brakować. Będzie mi brakować tego poczucia bezpieczeństwa. Poczucia, że mogę normalnie iść do sklepu czy na spacer i nic mi nie zagraża, że w pobliżu nie czai się morderczy wirus z Chin. Przepraszam: nie można pisać, że z Chin, bo ksenofobia. Teraz ktoś zakaszle w pobliżu i już wszyscy na baczność.

Takie coś szybko w narodzie nie minie. Jeszcze długo po epidemii ludzie będą bać się wirusa. Są też zalety takie sytuacji: wreszcie zlikwidowali te obrzydliwe niehigieniczne przyciski otwierające drzwi w autobusach miejskich. Wszystkie drzwi otwierają się automatycznie i tak powinno być. I palców nie trzeba raczyć zarazkami i przewiewu więcej w autobusie. Mogliby jeszcze zlikwidować te obrzydliwe i pełne zarazków przyciski przy przejściach dla pieszych. To jest dopiero wylęgarnia różnego syfu! Już nawet pomijając koronawirusa, to te przyciski są zwyczajnie obrzydliwe. Każdy je maca, dotyka i zostawia brud. Trzeba było aż koronawirusa, żeby do ludzie to dotarło.

Mam takie przeczucie, że świat, który do tej pory znaliśmy, prędko już nie wróci. Ludzie jeszcze długo będą zastanawiać się nad każdym dotknięciem klamki i nad każdym wyjściem z domu. I jeszcze długo będą robić zapasy mydła. No chyba że są januszami spod znaku "e tam, to tylko cięższa grypa", ale to osobny gatunek.

Inna sprawa jest taka, kiedy ta epidemia w końcu minie, bo jak na razie to rozkręca się w najlepsze. Życzę więc wszystkim zdrowia.

Komentarze

  1. Obawiam się, że kwarantanna znacznie się przedłuży, a też nie znajduję się wśród tych uprzywilejowanych osób, co to nie muszą się martwić, czy wystarczy pieniędzy na dłużej.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.