Czasem ludzie to gnoje

Denerwuje mnie już to wszystko, ta cała sytuacja. Tak dziwacznie, jak teraz, nie było jeszcze nigdy. Z jednej strony groźba koronawirusa, z drugiej strony ponowne bezrobocie i brak możliwości wyjścia z niego. Miało być lepiej, przyszła epidemia i wyszło tak, jak wyszło. W dodatku wkurwiają mnie ci ludzie łażący po mieście bez maseczek. W dupie mają, czy kogoś zarażą - grunt, żeby im było wygodnie. 

Czasem ludzie to gnoje

Straciłam kupę kasy, straciłam pracę i przekonałam się, jacy potrafią być ludzie. Kasy nie odzyskam, czasu nie cofnę, epidemii nie pokonam. Moje życie zmieniło się o 180 stopni przez ostatnie 3 miesiące, a to wszystko przez wirusa z Chin.

Szkoda mi pieniędzy, które straciłam i szkoda mi pracy, której nie dostałam. A na twitterze Ministerstwo Zdrowia ciągle podkreśla, że zmarli zostali zmarłymi przez "choroby współistniejące". Co ci dolega? Współistnienie. Co tam koronawirus, nadciśnienie to dopiero potrafi zabić, szczególne te leczone i kontrolowane. Nadciśnienie, cukrzyca, złe krążenie, cholesterol, chora wątroba - z doniesień Ministerstwa wynika, że to one zabijają, a nie koronawirus. To nic, że bez koronawirusa z tymi chorobami można żyć nawet i 30 lat. W końcu każdy kiedyś umrze, co nie? Na to czy na tamto - ale umrze. Jak ktoś ma koronawirusa i np. łupież, to zapewne ten łupież go zabił.

Nie wiem, po co to ciągłe podkreślanie: "większość zmarłych cierpiała na choroby współistniejące". I co w związku z tym faktem, że "większość cierpiała...", co komu pomaga akcentowanie tego faktu? Tzn. że sami sobie winni, że zasłużyli sobie, bo mogli nie chorować na nic innego? Czy o co chodzi? Jaki jest cel tego rodzaju informacji? A może chodzi o to, żeby przeciętny Janusz czytając twitty Ministerstwa Zdrowia pomyślał sobie: "aha, czyli ta korona to nic groźnego. Oni mieli jakieś tam choroby współistniejące, to dlatego wzięli i umarli. Mnie i Halynie nic nie grozi!". Nie widzę innego wytłumaczenia na ciągłe podawanie tej samej informacji, że większość zmarłych i tak miała jakieś inne choroby. I co z tego, że miała? Bez korony mogli z nimi przeżyć długie lata. A nie przeżyli, bo przytrafił im się koronawirus.

Teraz można już organizować wesela, chodzić do fryzjera i ogólnie fajnie jest. Trzeba odmrozić wszystko i dać zarobić domom weselnym, barom, muzeom, klubom sportowym i kosmetyczkom. Wirus na pewno ustąpi myśląc: "ojej, za długo już tu jestem, przeze mnie cierpi gospodarka, odpuszczę". Rozumiem, że są takie sytuacje, gdy gdzieś trzeba stawić się osobiście i nie ma na to rady, np. jak ktoś pilnie lekarza potrzebuje - jednak bez kosmetyczki chyba można się obyć na parę miesięcy. Tak samo jest z wyborami: niektórzy argumentują, że wybory mogą odbyć się normalnie, bo jak idziesz do sklepu, to niby możesz też iść zagłosować. Tak, tylko że bez głosowania można żyć, natomiast bez jedzenia już jest trochę gorzej. Dziewięć razy wyjdziesz z domu i nic się nie stanie, a za dziesiątym trafisz na kogoś zakażonego - loteria.

Podobno trzeba wszystko pootwierać, bo kosmetyczki i fryzjerzy nie byli przygotowani na taką sytuację. A ja to niby byłam? A kto niby był przygotowany? Nikt nie był, ale trzeba jakoś to przetrwać i tyle. Przetrwać, a nie udawać, że się nic nie dzieje i że fajnie jest.

To wszystko nie skończy się dobrze. Mam dziwne wrażenie, że najgorsze dopiero przed nami. Obym się myliła, ale... Rząd daje do zrozumienia, że zagrożenia już nie ma i dobrze jest, a przecież wirusy raczej z dnia na dzień nie opuszczają tego świata. W dodatku tutaj nie chodzi o śmiertelność, tylko o to, że to cholerstwo jest wyjątkowo zaraźliwe i zostawia w organizmie jakieś dziwne powikłania - to mieszanka wybuchowa. Ten wirus ponoć pada na płuca, na serce, na wątrobę, na układ krążenia, a nawet na układ nerwowy. Powoduje udary, zwłóknienie płuc i kto wie, co jeszcze. To nie jest cięższa grypa, to jakieś zmutowane cholerstwo, po którym nie wiadomo, czego się można spodziewać.

W telewizji ludzie chwalą się, jak to fajnie się bawili i jak to dobrze, że otworzyli już puby, bo można wyjść do ludzi. Móc to pewnie i można, ale czy w takiej sytuacji powinno się wychodzić bez potrzeby, to już inna sprawa. Na ulicy tak samo: część ludzi w ogóle nie nosi maseczek. Niektórzy chociaż starają się zachowywać pozory i noszą maseczki na brodzie, a niektórzy po prostu już bez ograniczeń pokazują, jakimi są egoistami i jak głęboko w dupie mają to, czy zarażą innych czy nie. Cóż, to są właśnie ludzie. Ja maseczkę będę nosić nadal mimo braku odgórnego nakazu, bo tutaj chodzi o szacunek dla drugiego człowieka. Jak ktoś wchodzi w tłum ludzi na ulicy bez maseczki, to jest po prostu zwykłym egoistą i nie można się spodziewać po kimś takim niczego dobrego. Ja bym nie mogła pogodzić się z myślą, że np. nieświadomie zaraziłam kogoś wirusem i przeze mnie ta osoba wylądowałaby pod respiratorem, ale niektórym ludziom najwyraźniej nie robi to różnicy. Na zasadzie: ja jestem młody i zdrowy, to reszta mnie już nie obchodzi. Jakiś palant napisał niedawno w internetach: "i po co te wszystkie zakazy? Kto miałby umrzeć, to by umarł i święty spokój, a tak to całą gospodarkę zamrozili". Obawiam się czasami, że to jest właśnie prawdziwe ludzkie oblicze: ludzie to egoiści i nie interesuje ich nic poza czubkiem własnego nosa. Epidemia tylko to uwidoczniła.

I tak sobie myślę: ten wirus jest nieobliczalny i właściwie niepoznany. Ale byłyby jaja, gdybym ja z chorobami współistniejącymi wyszła bez szwanku i przeszła bezobjawowo, a taki młody i zdrowy egoista, co to by wszystko otwierał ("bo kto ma umrzeć, ten umrze i tyle") i maseczki nie nosi, wylądowałby pod respiratorem lub na cmentarzu. Życie bywa przewrotne i niczego nie można być pewnym. 16-latka bez żadnych chorób zmarła przez koronawirusa, a niedawno jakaś stulatka pokonała koronawirusa i żyje. W obecnej sytuacji nikt nie powinien być zbyt pewny siebie. Na każdego może trafić. Poza tym część ludzi nawet nie wie, że ma jakieś choroby. Nadciśnienie lub cukrzyca potrafią długo nie dawać objawów albo w miarę łagodne, nie niepokojące. Czy możesz na 100% stwierdzić, że jesteś absolutnie zdrowy?

Wokół koronawirusa narosło też mnóstwo sprzecznych teorii. Jedni mówią, że palacze są bardziej narażeni, a drudzy, że dym tytoniowy chroni przed wirusem. Jak jest naprawdę? Czas pokaże. Albo i nie - może i za 2 lata ludzie będą się o to spierać.

Piszę: za 2 lata, bo wątpię, aby ten wirus zniknął nagle 6 czerwca - tak, jak zakłada nasz polski rząd. 6 czerwca będzie już wszystko pootwierane tak, jak by się nic nie działo i wszystko już było w porządku. Jednak wątpię, aby wirus planował opuścić nasz kraj akurat tego konkretnego dnia. Biletu powrotnego do Chin raczej nie kupił. Wątpię nawet w to, aby wirus umiał posługiwać się naszym ludzkim kalendarzem, ale może nie doceniam jego inteligencji. Rządzący doceniają i stąd taka decyzja. Panie koronawirusie, proszę opuścić nasz kraj 6 czerwca, bo w przeciwnym razie 7 czerwca gospodarka nam padnie. A koronawirus wstał i zaczął klaskać.

Komentarze

  1. Ja już sama nie ogarniam tej całej sytuacji z koronawirusem. Co można, a czego nie? Kiedy zobaczę znajomych spoza najbliższych okolic? Kiedy znajdę nową pracę? Milion pytań, brak odpowiedzi...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.