Odporność stadna to nowa czerń

Ostatnio dużo myślę epidemii i o swojej sytuacji. Zrezygnowałam z pracy, miałam mieć nową, a tu dupa blada. Wybuchła epidemia, wszystko pozamykali, nie zatrudnili mnie i nie wiadomo, jak to będzie dalej. Wszystko stoi, nikt nic nie wie i nie są w stanie mi nic powiedzieć na chwilę obecną. Nie jestem z tych, którzy mówią: otworzyć wszystko, otworzyć!, bo wiem, że to groźny wirus i w tym momencie zdrowie i życie są najważniejsze. Co z tego, że fryzjer, kosmetyczka czy restaurator zarobią, jak ludzie będą masowo umierać pod respiratorami lub dusić się w domach? Jestem wkurwiona i to bardzo, ale w tym momencie rozumiem, że wszystko powinno być pozamykane i nie ma na to rady. Mam tzw. choroby współistniejące (modny ostatnio termin), więc mogłabym nie przeżyć spotkania z wirusem - tak samo, jak wielu innych ludzi. Lepiej żyć i mieć mniej pieniędzy niż zarabiać, zarazić się tym cholerstwem i umrzeć w męczarniach. Albo narażać na zarażenie innych.

Odporność stadna to nowa czerń

Ludzie mówią, że przecież codziennie ktoś umiera i to nic nowego. To prawda, ale dany człowiek mógłby żyć dalej jeszcze wiele lat, a umiera, bo zetknął się z jakimś nowym nieznanym dotąd wirusem. I to nie jest normalna sytuacja. Ktoś mógłby żyć jeszcze długo i szczęśliwie, a nie żyje, bo dopadł go koronawirus. Ten sam koronawirus, przed którym cały świat stara się ochronić. Zawałem serca, udarem, rakiem czy tętniakiem raczej się nie zarazisz, a koronawirusem - owszem, możesz. Więc to na pewno nie jest normalna sytuacja i ciężko przejść nad tym do porządku dziennego. Gdybyśmy przeszli do porządku dziennego, mogłoby być niewesoło.

Od ostatniej epidemii minęło sto lat - teraz nawet równe sto lat - i każdy wiedział, że prędzej czy później pojawi się jakiś mikrob, który będzie dziesiątkował ludzkość. Co jakiś czas przytrafia się taki zarazek, który robi odsiew, depopuluje ludzkość i aż przechodzi do historii. Sto lat temu była to hiszpanka, teraz panuje ten wstrętny koronawirus. Nie wiadomo, jak to coś ewoluuje i jak groźne będzie w przyszłości. Podobno w przypadku hiszpanki druga fala była o wiele groźniejsza niż pierwsza i pochłonęła dużo więcej istnień. Możliwe więc, że najgorsze dopiero przed nami, a to, co się teraz dzieje, to dopiero preludium.

Niezmiernie dziwi mnie postawa rządu szwedzkiego wobec epidemii. Do tej pory Szwecja opisywana była jako państwo opiekuńcze, socjaldemokratyczne, sprawiedliwe, egalitarne, bezpieczne socjalnie. Takie, w którym każdy jest ważny i o każdego się dba. Szwecja zawsze podawana była wręcz jako model państwa opiekuńczego, bardzo rozwiniętego pod względem polityki społecznej. A jaką strategię przyjęli wobec epidemii? Odporność stadna. Niebywałe...

Odporność stadna ma to do siebie, że wymaga poświęcenia pewnej części populacji. Populacja zyskuje odporność, jednak odbywa się to kosztem jednostek słabszych i narażonych na powikłania lub śmierć. I Szwecja jako modelowe państwo opiekuńcze zdecydowała się pozostawić słabsze jednostki na pastwę losu. Niepojęte...

Może aż tak bardzo wierzą w swój system opieki zdrowotnej? Nawet, jeśli wierzą, to przecież w niektórych przypadkach nawet i najnowocześniejszy respirator nie uchroni przed śmiercią. A najlepiej w ogóle pod niego nie trafiać. Oczywiście dobrze byłoby, gdyby dla wszystkich chorych starczało respiratorów, łóżek i wszystkich potrzebnych rzeczy, jednak lepiej chyba w ogóle nie walczyć ze śmiercią niż musieć walczyć w satynowej pościeli wśród tłumu medyków. Dlatego postawa Szwecji jest dla mnie kompletnie niezrozumiała. To dobrze, że mają wspaniale rozwiniętą służbę zdrowia, ale chyba lepiej zapobiegać niż leczyć.

Za rok wszyscy będziemy się śmiać z tego wirusa. No, może nie wszyscy...


U nas w system opieki zdrowotnej nikt za bardzo nie wierzy. Wystarczy wspomnieć, że i bez epidemii ów system był bardzo niewydolny, a dostanie się do specjalisty graniczyło z cudem. Kolejki, brak lekarzy i dalej kolejki. Wobec koronawirusa to już będzie totalna masakra i porażka, jeżeli zaczęłyby się masowe zachorowania. Już teraz widać, jak szpitale są przygotowane, przecież większość ognisk wirusa powstała właśnie w szpitalach - miejscach, w których powinno się walczyć z epidemią, a nie ją szerzyć. Oczywiście nie jest to wina szeregowych pracowników, lekarzy czy pielęgniarek, po prostu taki mamy system. Niewydolny, nieprzygotowany, niedostosowany, działający po omacku metodą prób i błędów. Sorry, taki klimat.

Od wielu lat było wiadomo, że epidemia jest tylko kwestią czasu, że pojawi się jakiś nowy mikrob lub któryś wirus ewoluuje. Wirus grypy jest bardzo odporny i szybko ewoluuje, więc dużo osób stawiało na niego, a tu jednak suprajs. Chińczycy przygotowali nam coś "lepszego". Taki wirus z dodatkami, bo koronawirus.

Nic dziwnego, że zabójczy wirus narodził się właśnie w Chinach. Mają tam taki syf, tłok, kiłę i mogiłę, że naprawdę nie może dziwić fakt, iż wypuścili w świat jakiś nowy wirus. Już mieli SARS, MERS i kto wie, co jeszcze, a teraz to już w ogóle przeszli samych siebie. Na porządku dziennym w tym rejonie świata funkcjonują zatłoczone i zasyfione targi, na których trzymają węże z nietoperzami, wydrami, bobrami, ptakami, to co się dziwić? Istnieją teorie spiskowe postulujące, że koronawirus powstał w laboratorium i niechcący - bądź chcący - się wydostał. No nie wiem, przy takim zasyfionym targu nie jest potrzebne żadne poboczne działanie, w takim syfie wirusy same się tworzą i mutują. Nie trzeba być wirusologiem, aby rozumieć tak proste sprawy.

Chińczycy stworzyli na brudnym i zatłoczonym targu zabójczy wirus, a teraz odcinają się od odpowiedzialności i bronią się przez prawdą, jak tylko mogą. Co złego, to nie oni. Gdyby się przyznali, musieliby wszystkim poszkodowanym państwom płacić odszkodowania, a po co? Lepiej powiedzieć, że wirus nie ma narodowości, że jego pochodzenie jest właściwie takie do końca nie poznane, że nie można nikogo stygmatyzować, nie można nikogo winić itp. Można, a nawet trzeba. Po epidemii wszystkie państwa powinny dostać odszkodowanie od Chin za straty w zasobach ludzkich i gospodarczych. Chińczycy o tym dobrze wiedzą i stąd właśnie narracja typu "nie można nikogo stygmatyzować, nie można mówić, że to chiński wirus". Można, a nawet trzeba. Może, gdy zapłacą niemałą kasę w ramach rekompensaty, to pójdą po rozum do głowy, wprowadzą jakieś normy higieny i będą kontrolować takie brudne wylęgarnie mikrobów. W przeciwnym razie za 10 lat znowu coś zabójczego wypuszczą w świat.

Mimo że każdy dopuszczał do siebie myśl, że prędzej czy później może nastąpić epidemia czegoś groźnego, to i tak ta epidemia przyszła jakoś tak... nagle. Nagle i szybko, bez ostrzeżenia. Prędzej czy później, ale jednak każdy zawsze w duchu myśli, że jednak przyjdzie później, a nie prędzej. Jeszcze niedawno chodziliśmy do galerii, siłowni, kawiarni, restauracji, przychodni, a dzisiaj wszystko pozamykane na cztery spusty. Ludzie przemykają w maseczkach, wszędzie wiszą ostrzeżenia. Pojawiły się dylematy, co gdzie można załatwić przez telefon, przez pocztę czy internet. Każdy miał jakieś tam plany, ja też miałam, a teraz to wszystko poszło na drzewo się bujać. Z dnia na dzień zostałam z niczym i tkwię w zawieszeniu. Cóż, życie bywa nieprzewidywalne.

Tzn. w zasadzie nie wszyscy przemykają w maseczkach, bo są i tacy, którzy uważają, że epidemia ich nie dotyczy bądź też żadnej epidemii nie ma, a wirus został wymyślony. Ciekawe, czy gdy sami znajdą się pod respiratorem, to nadal będą głosić, że żadnego wirusa nie ma, a światem zawładnął spisek. Pewnie tak, bo tego typu ludzie są przeważnie niereformowalni. Nawet, jak będą umierać, to stwierdzą, że umierają przypadkiem.

Być może z biegiem czasu wirus złagodnieje i wszystko wróci do względnej normy. Może znajdę zatrudnienie, wrócę do dużego miasta i znów będę denerwować się na ścisk w autobusie. Ludzie będą okupować kościoły, tłoczyć się w galeriach i zbierać na rodzinnych spotkaniach. Pozostaną jedynie pojemniki z płynem odkażającym - tak na wszelki wypadek.

Komentarze

  1. Też przez to dziadostwo nie mogłam zacząć nowej pracy. I szczerze mam już po dziurki w nosie tego tematu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech, żeby hociaż mydło w dozownikach i ciepła woda w publicznych toaletach pozostały...
    I pomysleć tylko, ze tego wszystkiego mogłoby nie być, gdybyśmy zareagowali na czas, tak jak np. Tajwan albo Korea Pd.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.