Spacerowicze nie stoją w korkach

Dni, kiedy nie wychodzę nigdzie poza miejsce zamieszkania, nazywam dniami niewyjściowymi, zamkniętymi, introwertycznymi. Gdy mieszkałam w dużym mieście, zdarzały się też dni mocno introwertyczne, czyli takie, kiedy nie miałam w ogóle kontaktu z ludźmi. Ale one zdarzały się rzadko, bo na co dzień pracowałam. 

Spacerowicze nie stoją w korkach

Nie wiem, czy teraz bezrobocie będzie przejściowe czy nie. Różnie bywało. Kiedy szłam do swojej pierwszej w życiu pracy, to z tego, co pamiętam, szukałam jej jakieś pół roku niecałe - gdzieś tyle czasu. Innym razem pracy szukałam rok. Ostatnie bezrobocie było najdłuższe, tzw. długotrwałe, czyli trwające powyżej 2 lat. W końcu po tym czasie znalazłam pracę w dużym mieście na kilka lat, a teraz przez tę całą epidemię znowu jestem w dupie i znowu na bezrobociu. Drugi miesiąc. Cóż, samo życie. Raz na wozie, raz w nawozie.

Ludzie, którzy nie doświadczyli bezrobocia, nigdy nie zrozumieją, jak to jest. Zgodnie z porzekadłem: syty głodnego nie zrozumie. Mówią o sobie: oj tam, poszukam i znajdę inną pracę. No skoro aż taki pewny/pewna jesteś, to gratuluję. Może życie zweryfikuje tę pewność siebie, może nie. Kwestia szczęścia, sytuacji na rynku pracy, a w małych miastach też znajomości. Ostatnio zrezygnowałam z lokalu mieszkalnego w dużym mieście, bo nie było mnie stać na opłacanie go bez dochodów, i mieszkam teraz w domu rodzinnym. Kiedy opuszczałam miejsce swego wielkomiejskiego bytowania, właściciele byli zdumieni. No i co z tego, że nie masz pracy, przecież się jakaś inna znajdzie. Jak nie ta, to inna przecież będzie, wystarczy poszukać. Tak? Pracę mogę znaleźć za pół roku, za rok, a z czegoś trzeba ten pokój opłacać. I druga kwestia: po co go opłacać, skoro już tam nie pracuję? 

Ludziom łatwo jest gadać. Kiedyś jednej współlokatorce mówię, że szukam innej pracy. A ona pyta się mnie: Zmieniasz? Ja odpowiadam: na razie szukam innej. Jeżeli znajdę, to zmienię. 

Nie mogę zmienić pracy na taką, której nie mam. To logiczne. 

Na szczęście nie mam kredytów wiszących nade mną ani żadnych długów. Ludzie mają kredyty i są uwiązani do tych kredytów jak psy do łańcuchów. Kupują na siłę mieszkanie, a później dojeżdżają 1,5 godziny do pracy znajdującej się na drugim końcu miasta, bo akurat tam pracę znaleźli. Ja gdy znalazłam pracę na drugim końcu miasta, to po prostu się przeprowadziłam, a ktoś, kto ma na własność mieszkanie z kredytem, już się nie przeprowadzi, bo jest uwiązany. I lokalizacją i kredytem. Czy to praktyczne? No niezbyt.

Tak samo z samochodami: każdy teraz na siłę chce mieć samochód. To nic, że na co dzień jeździ autobusami, samochód pod blokiem musi być! I pytam się później jej czy jego: a właściwie to na co ci ten samochód? Przecież od ciebie wszędzie można dojechać komunikacją lub dojść na piechotę. I uzyskuję odpowiedź w stylu: no ale każdy ma samochód. Aha, no tak. Bo inni mają, to też wypada mieć.

I płacą później te ubezpieczenia za samochód, opłacają kredyty za ten samochód, szukają wiecznie miejsc parkingowych i wiecznie narzekają na korki. A ciekawe, skąd się te korki biorą? Z powietrza, tak po prostu? Nie, z powodu nadmiaru samochodów na drogach. Jedzie jeden człowiek w godzinach szczytu i wiezie ze sobą powietrze na miejscu dla pasażera, za nim jedzie drugi człowiek i to samo. Za nimi jedzie trzeci, co też musi jechać samochodem, bo wypada. A za nimi jeszcze setka takich jedzie, co to się nie zhańbią jazdą autobusem czy tramwajem. I ci wszyscy ludzie generują korki. Gdyby zebrać do jednego autobusu np. 80 osób jadących pojedynczymi samochodami, to od razu na drodze zrobiłoby się luźniej. To jest proste i logiczne, ale do ludzi nie dociera. Samochód, kredyt na samochód, opłaty za samochód, a później narzekanie na korki spowodowane przez nadmiar samochodów. 

A najgorsze, że niczemu niewinni ludzie jeżdżący komunikacją zbiorową, też muszą stać w tych korkach generowanych przez nadmiar samochodów. Ja nie mam samochodu ani prawa jazdy i żyję. Nie wyobrażam sobie teraz opłacania samochodu, pilnowania go, szukania miejsca do parkowania i innych pierdół. Po co mi to, na co? Jeszcze mogę zrozumieć kogoś, kto inwestuje w samochód, bo mieszka w zapadłej wsi z dala od miast, gdzie pekaes kursuje raz albo dwa razy dziennie. Nie ma jak się dostać dokądkolwiek, więc postanawia zainwestować w auto. Ale żeby mieszkać na co dzień w mieście, gdzie jest wszędzie blisko, kursuje multum autobusów, jest dworzec, i mimo to kupować bez sensu samochód? Dla mnie to niepotrzebna strata pieniędzy. Tym bardziej w dużych miastach, gdzie komunikacja dociera wszędzie i nawet długo czekać nie trzeba, a do wyboru są autobusy, tramwaje, kolej itp. Nie pojmuję tego dziwacznego przymusu posiadania na siłę własnego środka transportu. 

Ogólnie nie pojmuję wielu ludzkich zachowań i priorytetów. Biorą kredyty na siłę po to tylko, żeby coś mieć na własność. Żeby coś było tylko do nich należące i podpisane ich nazwiskiem. A później żale, że pracę stracili lub nie mogą pod żadnym pozorem zrezygnować z obecnej, bo co z kredytem będzie. Znałam też dziewczynę, która wzięła kredyt na wesele. Zadłużyła się w instytucji bankowej, żeby pobawić się przez jedną noc. To już jest w ogóle kuriozum, ci od mieszkań mają przynajmniej coś stałego, co będzie im służyć na lata. 

W naszym narodzie wciąż mocno pokutuje mentalność typu: zastaw się, a postaw się. Udają, że ich na coś stać, a tak naprawdę wszystko na kredyt. I później niektórzy śmieją się ze mnie, że żyję jak nędzarz i że jak ja tak mogę. To prawda, żyję jak nędzarz, ale przynajmniej nie mam groźby rat wiszących nad głową i nie muszę się głowić, jak to wszystko spłacić. Mogę się przeprowadzić w każdej chwili i nie jestem uwiązana miejscem. Ani lokalowym ani parkingowym.

Komentarze

  1. 'Raz na wozie, raz w nawozie'- hahaha zapamiętam to. :D U mnie też kochana brak pracy od maja chyba, już się pogubiłam. Czekam na decyzję, co dalej z nami będzie. Jest to stresujące, bo ja pokochałam swoją pracę. W życiu bym nie pomyślała, że sprzątanie będzie mi pasowało, no, ale to zasługa ludzi, z którymi pracuje. :) Och, no stresuję się i błagam w duchu, byśmy zostali w pracy. Ileż można słuchać, że za tydzień, a potem za kolejny tydzień się czegoś dowiemy. Z jednej strony rozumiem, bo firma na serio źle stoi, ale to stresujące, kiedy myślisz, że już się dowiesz, ale znów nie.

    Ja to chyba zupełnie inaczej patrze na świat niż większość. W życiu nie kupiłabym czegoś, bo inni mają, bo modne i takie pierdoły. Nie jestem innymi, jestem sobą. Także kochana ja tu Cię znów totalnie popieram. Wcale nie jest łatwo znaleźć pracę, absolutnie nie. Oczywiście życzę, byś znalazła fajną pracę i to szybko. Znam realia, ale może moje życzenia jakoś pomogą. hehe Pozdrawiam serdecznie. :****

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.