Gdzieś kiedyś coś się trafi

Odnoszę nieodparte wrażenie, że przez całe życie czegoś szukam. Szukam, przeglądam ogłoszenia, dokądś idę. Dawniej szukałam z mapami papierowymi, teraz mam google maps w telefonie. Szukam miejsc, w których będzie znośnie - raz się udaje, raz nie. Teraz nie mam dostępu do lodówki i tęsknię za odrobiną prywatności. Rzeczy, które kiedyś były normalne, np. pranie lub wyrzucanie śmieci, dzisiaj są wielkim wydarzeniem i zajmują mnóstwo czasu. Brak lodówki zaś nie wpływa zbyt dobrze na moje jedzenie. Cóż, sama wybrałam. Wprawdzie do głowy mi nie przyszło, że może być aż tak dziwnie w XXI wieku, ale podobno upadamy wtedy, gdy nasze życie przestaje być codziennym zdumieniem.

Gdzieś kiedyś coś się trafi

Skończyłam niepraktyczne studia, które sama wybrałam. Kiedy skończyłam szkołę średnią i nie dostałam się na studia dzienne, postanowiłam iść na zaoczne. Wybrałam miejscowość, wybrałam uczelnię, wybrałam kierunek i pojechałam złożyć tam papiery. Dojechałam do tej zacnej studenckiej miejscowości, dotarłam na uczelnię, złożyłam papiery, podpisałam umowę i wróciłam. Nauczyłam się wtedy, że zawsze dobrze jest zabrać ze sobą bluzę, ponieważ może się schłodzić. Schłodziło się i zaczęło padać, a ja zostałam w samym podkoszulku. Z tego, co pamiętam, w telewizji zapewniali, że będzie ciepło, a ja głupia uwierzyłam na słowo. Teraz zawsze staram się mieć ze sobą bluzę lub kamizelkę, ewentualnie coś pod spód.

Moje studia niewiele mi dały, ale skąd wtedy miałam wiedzieć, że tak właśnie będzie? Byłam młoda, naiwna, wychowana w poczuciu, że nauka zawsze zaprocentuje w przyszłości. To były również inne czasy, na kierunki humanistyczne było po 20 osób na jedno miejsce, były one popularne i oblegane. Z jakiej racji coś, co jest oblegane i wybierane przez niemal wszystkich, ma nie zapewniać przyszłości? To nie jest tak, że w wieku 14 lat, kiedy wybierałam szkołę średnią, to od razu wiedziałam, co chcę w życiu robić i jak mam to osiągnąć. Nie wiedziałam, byłam naiwnym i zamkniętym w sobie dzieckiem - nie miałam pojęcia, co chcę robić i w jaki sposób mam dobrze pokierować swoją edukacją. Panicznie bałam się ludzi i każde wyjście do szkoły strasznie przeżywałam, bo tam było mnóstwo ludzi. Zapisałam się na kurs, ale po 2 czy 3 spotkaniach zrezygnowałam, bo okropnie bałam się odzywać wśród tłumu ludzi. Nie byłam w stanie przekonać samej siebie, żeby tak wrócić. I przepadło.

Później szkoła średnia dobiegła końca i zaczęło się tzw. dorosłe życie. Przez cały okres szkolny okropnie się bałam tego momentu i tego, jak sobie poradzę w tym dorosłym życiu, ale gdy nadeszła już ostatnia klasa, poczułam ogromną motywację, żeby coś zrobić ze swoim życiem. Poczułam, że to jest mój czas i to musi być mój czas. Zdałam maturę, skończyłam studia, skończyłam inne kursy, załapałam się nawet kilka razy na staż, później na umowę-zlecenie. Zdobyłam kilka tytułów zawodowych, doświadczenie zawodowe też już jakieś miałam. Uzbierało się trochę, aż nagle...

Nagle zostałam nikim i z niczym. Okazało się, że wszystko, co do tej pory robiłam, było niewystarczające. Pracodawcy oczekiwali większego doświadczenia zawodowego, innych umiejętności i w ogóle czegoś innego, czego nie umiem nazwać. Ludzie niebojący się nazywają to coś chyba komunikatywnością czy jakoś tak. Umiejętnością sprzedania siebie czy jakoś tak dziwnie. W każdym razie pracodawcy chcieli ode mnie czego, czego ja im dać nie mogłam. Chcieli biegłej znajomości języków obcych, ale ja nie byłam za granicą, to skąd mam znać biegle języki obce? Trochę tam się uczyłam, ale do biegłej znajomości i swobodnej komunikacji w języku obcym dość sporo mi brakowało i w sumie nadal brakuje. Chcieli prawa jazdy i własnego samochodu, ale ja nie czuję powołania, aby prowadzić samochód i uczyć się jeździć, czy naprawdę każdy musi? No i wisienka na torcie: niewystarczające doświadczenie zawodowe. Największy problem.

Język można podszkolić, do pracy stricte przy biurku też na szczęście nie każdy żąda prawa jazdy, ale niestety większego doświadczenia zawodowego z kapelusza sobie nie wyciągnę. A gdzie zdobyć owo doświadczenie, skoro wszędzie żądają pracownika z doświadczeniem? To jest totalnie frustrujące błędne koło. Chcą z doświadczeniem, ale nie ma gdzie tego doświadczenia zdobyć, bo wszędzie chcą już z doświadczeniem.

I później pytanie na rozmowie kwalifikacyjnej: czemu nie pracowała pani na umowie o pracę? Cóż odpowiedzieć? A wie pani, błagali mnie, żebym podpisała umowę o pracę, ale ja wolałam robić za popychadło na śmieciówkach.

Albo kiedyś przez telefon pani pracodawczyni wręcz oburzona była tym, że jak ja mogę W MOIM WIEKU nie mieć doświadczenia na stanowisku, na które aplikuję, ani w programie, na którym miałabym pracować. A stanowisko było chyba najniższe z najniższych, nie na żadnego kierownika, koordynatora ani nic w tym stylu.

Później z lekką nutą zdziwienia nauczyłam się, że w CV i na rozmowach kwalifikacyjnych trzeba kłamać, iż mieszka się niedaleko pracy. W tym samym mieście, a najlepiej w jakiejś bliskiej okolicy, z dobrym dojazdem. Okazało się, iż pracodawcy nie przyjmują do wiadomości, że ktoś może chcieć się wyprowadzić z miasta, w którym mieszka, i szukać pracy gdzie indziej. Wg pracodawców jak ktoś urodził się i mieszka w Koziej Wólce czy w Pcimiu Dolnym, to ma już tam zostać na zawsze i nie szukać pracy poza swoim grajdołkiem. Trzeba kłamać, że mieszka się na miejscu, bo tak i już.

A więc tak sobie szukałam i szukałam wypróbowując coraz to nowsze sposoby na zdobycie zatrudnienia. Jak nie ten portal, to inny. Jak nie ten wpis w CV, to inny. Jak nie ten strój, to inny. Jak nie to miasto, to inne. Jak nie ten strój, to inny. I wszystko na nic. Czułam się jak kompletne zero. Próbowałam pracy fizycznej, ale w jednym miejscu mi podziękowali, a w drugim było tak fatalnie, że długo tam nie wytrzymałam.

Znacznie pogłębiła mi się depresja, było mi już wszystko jedno, kompletnie nic mnie nie interesowało. Wszystko stało się nagle jakieś takie bez znaczenia. Wszystko stało się takie bezbarwne i bez smaku, na nic nie miałam za bardzo siły. Musiałam się dosłownie zmuszać do najprostszych czynności. Czułam się wyniszczona psychicznie zanim jeszcze cokolwiek zdążyło mnie psychicznie zniszczyć. Gdyby nie leki i przebyta terapia, to nie wiem, co by ze mną było, może to już byłby kres mojego życia. 

Nagła odmiana losu

 

W końcu jednak czasy się zmieniły. Nareszcie pracownik przestał być zerem na rynku pracy i nagle dostałam informację, że przeszłam proces rekrutacji pozytywnie. Zawsze miałam problemy ze spontanicznością, ale w tamtej chwili ich nie miałam.

Jakoś od tamtej pory się kręci. Jedna praca, później druga, koronawirus i teraz trzymają mnie na próbę. Jak się sprawdzę, to umowa o pracę, a jak się nie sprawdzę, to cóż... Znowu bezrobocie. Póki co daję z siebie wszystko, 110%, ale z doświadczenia wiem, że czasem nawet 110% nie wystarcza. Robota jest trudna, wymaga specyficznych umiejętności i nie każdy tu daje radę. Nie każdy wytrzymuje, nie każdy każdy może i nie każdy lubi. Ja lubię, ale nie wiem, czy mogę.

W czasie bezrobocia prowadziłam sobie blog, żeby się wyżalić i nie pogrążyć się już do końca, żeby jakoś utrzymać się na powierzchni. Prowadziłam go dość długo, po bezrobociu trochę też. Dzięki blogowaniu poznałam wirtualnie kilka życzliwych osób i już nie czułam się jak ostatni śmieć i wyrzutek. Niestety zdarzali się też hejterzy z gatunku "weź się w garść" i "jak się chce, to wszystko można". Jedna dziewczyna nawet cały wpis na forum zrobiła na mój temat, jaka to jestem strasznie toksyczna i aż oczy musiała przecierać ze zdumienia, że tak toksyczna osoba w ogóle żyje na świecie. W ogóle co za wstyd nie pracować i najlepiej mnie omijać z daleka, żeby się samemu nie pogrążyć. Wiem, że to tylko internet, ale strasznie to wtedy przeżyłam. Dobrze, że już wtedy byłam po terapii, miałam inne podejście do życia i zyskałam nieco stabilności psychicznej. To ważne, bo źli ludzie trafiają się wszędzie i nie można tak przeżywać, gdy spotyka się ich na swej drodze, choćby wirtualnej.

W chwili obecnej lokum bytowo-sypialne mam, delikatnie mówiąc, chujowe. Wybierałam na szybko i tym razem miałam pecha. Ale wytrzymam, bo wiem, że warto. Choć całe życie sobie tak powtarzam.

Wytrzymałam chujowe noclegi na studiach, wytrzymałam dziwacznych współlokatorów zajmujących wiecznie kuchnię, a teraz... to. Może kiedyś będzie lepiej.

To też powtarzam przez całe życie.

Komentarze