Panuje epidemia, więc otwórzmy szkoły

Może za bardzo martwię się na zapas, ale zastanawiam się, jak to będzie jesienią i zimą. Strach zachorować na zwykłe zapalenie gardła czy przeziębienie, bo zaraz cię o koronawirus oskarżą. A w razie prawdziwego koronawirusa to co? Pewnie izolatorium. Ale gdzie w ogóle takie jest w pobliżu i jak tam się w ogóle żyje? Czy to głupie, że myślę o takich rzeczach?

Panuje epidemia, więc otwórzmy szkoły
 
Mieszkam kątem u obcych ludzi i nie mam tu nikogo. Więc w razie zakażenia co? Najpewniej izolatorium. Albo jak złapię coś grypopodobnego i będzie mnie męczyć kaszel, to pewnie Sanepid do mnie wezwą albo mi się każą wynosić. Kurde, co za czasy. Najgorzej, jakby mnie koronawirus zmiótł i w szpitalu bym wylądowała, to też jest prawdopodobne. W końcu nie na darmo MZ straszy ciągle chorobami współistniejącymi, z których niektóre niestety posiadam.

Wakacje to był idealny moment na pokonanie wirusa. Był, ale niestety nasz rząd go totalnie zmarnował. Od razu po zaprzestaniu ścisłego lockdownu hulaj dusza, piekła nie ma - to się kupy nie trzyma. Najpierw pozamykali lasy, musieliśmy chodzić w maseczkach po ulicach, w sklepach były godziny dla seniorów, urzędy pozamykane, wszystko pozamykane, a nagle w czerwcu odmiana o 180°: wszystko otwieramy, na wszystko pozwalamy, wszystko już wolno. Gdy było kilkadziesiąt zakażeń na krzyż, pozamykali szkoły, a teraz - kiedy jest prawie tysiąc zakażeń dziennie - z dumą otwierają szkoły i grożą, że jak ktoś nie puści dziecka, to kara 10 tys. To jest chore.

Gdy wirus występował w społeczeństwie w śladowych ilościach, to taka panika i taki lockdown, jakby co najmniej stos trupów na ulicy leżał. Mnie nawet zatrudnić nie chcieli, bo tak się bali o siebie, że wirusem ich zarażę. Ulicami jeździł samochód przypominający, żeby zachowywać odległość i nie wychodzić bez potrzeby z domu. Była w ogóle wielka akcja z hasztagiem #zostanwdomu. W zakładach pracy mierzyli temperaturę, wszędzie na mieście ostrzeżenia wisiały, restauracje pozamykali. Armagedon, panie, armagedon. Wybory trzeba było koniecznie odwołać, a zakażeń nie było chyba nawet 100 dziennie. Trzeba było mieć wtedy ogromnego pecha, aby trafić na mieście na kogoś zakażonego.

I nagle co? Nadszedł czerwiec i nagle wirus w odwrocie. Premier zadowolony oznajmił, że nie trzeba już się bać tego wirusa, bo on jest w odwrocie. Wesela dozwolone, imprezy dozwolone, wybory w 2 turach, wszystko pootwierane, salony kosmetyczne, siłownie, kina, domy wczasowe, przedszkola - wszystko nagle otwarte. Czemu tak masowo i czemu tak nagle? Pojęcia nie mam.

Ja rozumiem, że trzeba jakoś starać się żyć normalnie. Ale wesela na 150 osób w dobie pandemii? Serio? Przecież to jest obłęd, kto na to pozwolił i przede wszystkim: dlaczego? Puby pootwierane w dobie pandemii? Naprawdę? To jest chore.

Imprezy, wesela, puby, koncerty, tłumy na wakacjach - dlaczego na to pozwolono? Przecież z góry można było przewidzieć, że nic dobrego z tego nie będzie. 

Właściwie to pytam retorycznie, bo przecież każdy dobrze wie, dlaczego na to pozwolono: kasa. Rząd nie chciał dofinansowywać lub płacić jakichś odszkodowań domom weselnym, pubom, salonom kosmetycznym, biurom podróży i innym podmiotom. Z tego też powodu otwarto przedszkola, aby nie płacić zasiłków rodzicom maluchów. Wszystko o kasę się rozchodzi, aby na podwyżki dla polityków starczyło. I na sztandarowe dzieło PiS: 500+, nagroda finansowa za zrobienie i posiadanie dzieci. 

To jest logiczne, że wesela i imprezy nie powinny być organizowane w czasie epidemii i każdy logicznie myślący człowiek się z tym zgodzi. Ale są takie debile, co na takie wesele pójdą, bo przecież skoro już wolno, to czemu nie skorzystać? Wirusa tak naprawdę ni ma, bo to spisek, a po co termin marnować. Jednak najlepsze jaja były w momencie, gdy Sanepid poszukiwał 400 pasażerów statku wycieczkowego, bo okazało się, że na statku była osoba zarażona. No to łapcie teraz te 400 osób, może się uda.

Kto normalny pływa statkami wycieczkowymi w czasie epidemii? Normalny na pewno nie, ale debil antymaseczkowy chętnie popłynie. A rząd debilowi to umożliwi, aby właścicielowi statku odszkodowania nie płacić za brak zysków.

Panuje epidemia, więc otwórzmy szkoły

Kiedy była znikoma liczba zarażeń, pozamykali wszystko wzdłuż i wszerz, lockdown totalny, ludzie spanikowani i przerażeni, każdy bał się nosa wytknąć z domu. A teraz, gdy jest prawie po 1000 zakażeń dziennie, rząd ma to gdzieś, wszystko jest pootwierane, ludzie tłoczą się na wczasach, łażą po pubach, zarażają się na weselach i ogólnie beztroska panuje. Tylko jak długo jeszcze?

Nie pojmuję tych decyzji politycznych i zarazem tej mentalności ludzkiej. Gdzie tu logika? Po jaką cholerę otwierają te szkoły? Przecież to i bez epidemii zawsze były wylęgarnie zarazków. Płyn dezynfekcyjny w szkołach? Koń by się uśmiał. Każdy, kto chodził do szkoły wie, że nawet mydła nigdy nie ma. Podejrzewam, że w większości szkół płyn dezynfekcyjny będzie przez 2 dni, a później już nikt go nie będzie uzupełniał. Dzieci trzymające dystans na zatłoczonych korytarzach? Przecież to jest nierealne, nikt w to nie uwierzy.

Najbardziej rozbawiła mnie dezynfekcja sprzętu do W-F-u. Czyli każdy uczeń będzie miał własną piłkę, a po zajęciach nauczyciel każdą z tych 30-paru będzie dezynfekował? W czasie 5-minutowej przerwy? No bo przecież chyba nie będzie jednej piłki na całą klasę, to by było zagrożenie epidemiologiczne. Będzie grać sobie 15 uczniów i wystarczy, żeby jeden z tych 15 był zarażony. Stylowo poda wirusa na piłce pozostałej czternastce. A co z zatłoczonymi szatniami, przebieralniami? Przecież to jest nierealne, żeby dzieci zachowywały od siebie odstęp 1,5 metra. To jest fizycznie niemożliwe w polskich szkołach.

I te dzieci w spocie propagandowym tvp witające się łokciem: naprawdę ktoś w to uwierzy? To są tylko dzieci, nie będą się witać łokciami, trzymać dystansu ani dezynfekować ławek. Nawet niektórzy dorośli mają ogromny problem z przestrzeganiem reżimu sanitarnego, choć akurat to już jest dość dziwne. 

Rząd pozostawił nas na pastwę losu z wirusem, na zasadzie: a, jakoś to będzie. Teraz dzieci będą jeszcze tłoczyć się w autobusach miejskich i przynosić wirusa ze szkół do domów. A ich rodzice dalej. To będzie masakra, nikt już nad tym nie zapanuje. Teraz już ledwo panują. Minister zdrowia i wiceminister uciekli ze stanowisk, bo dobrze wiedzieli, co się szykuje.

Tak naprawdę to hasztag #zostanwdomu powinien obowiązywać bardziej teraz niż w marcu. W marcu to był lajt, parę zachorowań na krzyż. Jak dzieci pójdą się tłoczyć do szkół, to wtedy się przekonamy, co to jest epidemia. Miesiąc, dwa, góra trzy miesiące i zacznie się jeden wielki chaos. Połowę szkół pewnie pozamykają przez wirusa. Gdy tylko dowiedziałam się o dymisji ww. ministrów, to już wiedziałam, że oni wiedzą, co nas czeka. Wiedzą i stąd te dymisje, po prostu ratują się przed pożarem. 

W obecnej sytuacji mogę mieć tylko nadzieję, że i moja rodzina przejdziemy to w miarę łagodnie i moje najczarniejsze scenariusze się nie spełnią. Aczkolwiek z chorobami współistniejącymi nigdy nic nie wiadomo. Wiem, że muszę na siebie uważać, bo jestem w grupie ryzyka, ale gdy ludzie wokół nie uważają i nie przestrzegają reżimu sanitarnego, to ja już na to wpływu nie mam. Na decyzje polityków też nie. Możliwe, że zachoruję sama w obcym mieście na jakiś dziwny wirus, bo karyna z sebixem rąk nie myli i nie uznawali maseczek. W końcu premier ogłosił, że wirus w odwrocie, a kto by premierowi nie ufał?

Wirus z Chin jest bardzo mądry, jak to wirusy z Chin. Przed wyborami są w odwrocie i nie trzeba ich się już bać. A po wyborach jak przykurwią statystykami, to klękajcie narody. A propo klękania, to ciekawe, że kościoły wciąż otwarte.

Gdybyśmy byli zgranym narodem, potrafiącym działać wspólnie, a nie wiecznie kłócącym się o wszystko, to 1 września rodzice zbuntowaliby się i nie posłali dzieci do szkół. 1 września żadne dziecko nie pojawiłoby się w szkole na znak protestu przeciwko rządowi, który ma gdzieś zdrowie obywateli. Jednak wiem, że to tylko mrzonka, bo część rodziców to antymaseczkowcy - niebezpieczni osobnicy, o których pisałam wczoraj, część to tchórzliwi konformiści, a pozostałym jest wszystko jedno. Takie mamy społeczeństwo, dlatego politycy na tak wiele sobie pozwalają - i tak wiedzą, że nikt się nie zbuntuje. Jak internet chcieli cenzurować, to się ludzie zbuntowali i działali wspólnie, ale to był chyba jedyny raz w ciągu ostatnich 20 lat, jak nie dłużej.

Jako społeczeństwo jesteśmy wyjątkowo niezgrani, tchórzliwi i obojętni na wszystko, co się dzieje. Nie ma w nas świadomości mocy sprawczej. Przyzwyczailiśmy się płynąć z prądem i nie zadawać zbyt wielu pytań. Nasze motto życiowe to: nie wychylaj się. Trochę to smutne, bo w takiej sytuacji politycy robią sobie z nami, co chcą i kradną tyle, ile chcą. Przecież nikt nawet na to nie zareaguje, najwyżej trochę popsioczą w internecie i na tym koniec.

Przed polityką chronić się nie możemy, przed wirusem już tak. Zatem nośmy maseczki, trzymajmy dystans, dezynfekujmy ręce. Dla siebie i dla innych. Dla wspólnego dobra.

Komentarze

  1. Zgadzam się niemal w całej rozciągłości. Niemal, bo po co mieszać w to Kariny i Sebastianów. Wprawdzie Seby żadnego nie znam, ale Karina jest naszą przyjaciółką, lekarką- bardzo wszystkich antymaseczkowców potępiającą.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.