Sorki, ale muszę zaraz lecieć

Kiedy prowadziłam poprzedni blog, wiele osób pytało się mnie: po co? Po co mi ten blog, w jakim celu piszę te gorzkie żale, co mi daje żalenie się przed całym światem? Co mi daje - w zasadzie nic, ale czasem po prostu muszę. Przed chwilą również wyżaliłam się w realu prawie obcej osobie i też w zasadzie po nic, tak po prostu. 

Sorki, ale muszę zaraz lecieć

Może tak już mam, że muszę i już. Czasem mam potrzebę powiedzieć komuś, co i jak. Bez dodawania do tego zbędnej ideologii, bez ciągłego pytania siebie, czy wypada czy nie, bez zastanawiania się, czy kogoś to obchodzi, czy nie. Kogoś może nie obchodzi, mnie tak.

Czy to źle? Pewnie, że źle. Zawsze powinno się uważać na to, co się mówi. Niekiedy im wcześniej ugryziesz się w język, tym lepiej. Kiedyś opowiedziałam sprzątaczce w szpitalu, jak mnie ojciec porzucił. Kompletnie obcej babie opowiedziałam prywatną historię, która i tak jej nie obchodziła. Gadka szmatka, pierdu pierdu, a ja wyskakuję z czymś takim. Po prostu cała ja. Ale w zasadzie... co z tego? Tej sprzątaczki już nigdy później nie spotkałam i nie spotkam, a co się wyżaliłam, to moje.

Teraz też chciałam się wyżalić, choć osoba niemalże mi obca. Chciałam się wyżalić, że znów zostałam bez pracy, że podziękowali mi po okresie próbnym z dnia na dzień i że zostałam znowu z niczym. Niby było dobrze, ale coś komuś nie podpasowało i podziękowali mi za współpracę. Wymagali ode mnie czegoś, czego ja im dać nie mogłam. Dawałam z siebie 110%, ale to i tak było za mało. Przynajmniej mogę sobie powiedzieć, że zrobiłam wszystko, co byłam w stanie na chwilę obecną zrobić. Jeśli dla kogoś to jeszcze za mało, to rzeczywiście niech poszuka innego pracownika.

Jako że jestem trochę złośliwym podłym człowieczkiem, to dodałam od siebie w myślach: a niech na moje miejsce trafi im się jakiś leń i obibok, który nie będzie robił nawet połowy tego, co ja. Z drugiej strony, jak ktoś mało co robi, to analogicznie popełnia też mało błędów i kolektyw pracowniczy nie ma do czego się przyczepić. W każdym szaleństwie jest metoda.

Tak to już jest w pracowniczym świecie: coś im nie podpasuje i następny, następny. Rotacja i przemiał: robisz, a później robi to kto inny, jeszcze później znów kto inny. Pamiętam w poprzedniej pracy nowi nieraz tak szybko znikali, że nie pamiętałam nawet ich imion. Albo najzwyczajniej w świecie nie zdążyli nawet ich podać.

Sorki, ale muszę zaraz lecieć

Przez całe życie przewija się tylu jednorazowych znajomych, że to jest aż niepojęte. Ludzi, których spotkamy raz i już nigdy więcej nie zagoszczą oni na naszej drodze życiowej. Niekiedy nie pamiętamy zbyt dobrze ich twarzy, ich imion, a niekiedy pamiętamy je nazbyt dobrze. Podejrzanie nazbyt dobrze.

Kto to są ci jednorazowo poznani ludzie? Dawni towarzysze szkolnej niedoli, dawni towarzysze pracowej niedoli, dawni współlokatorzy, właściciele mieszkań, lekarze, gadatliwi sąsiedzi. Choć sąsiedzi najczęściej są anonimowi, jak to w miastach.

Niektórzy kantują na kasę, niektórzy wykorzystują, a innym można się wyżalić bez sensu, ale też bez większych konsekwencji. Zawsze jest ta świadomość, że dla tych ludzi nie jest się kimś ważnym. Albo nie jest się nikim ważnym - nie wiem, jaka forma jest bardziej poprawna.

Teraz w pracy, którą jeszcze w tym tygodniu miałam, na moim miejscu będzie siedzieć kto inny i kto inny będzie częścią pracowniczego kolektywu. Kto inny będzie podtrzymywać gadki szmatki, dopytywać o szczegóły związane z obowiązkami i z kim innym będą dzielić się dokumentami i ciastkami. Kto inny będzie wprowadzał to, co ja wprowadzałam i kto inny będzie porządkował dokumenty, które ja porządkowałam. Byłam ja, byli inni przede mną i będą inni po mnie. Może lepsi, może gorsi - bez znaczenia, i tak ich nigdy nie poznam. Choć mam cichą nadzieję, że po mnie trafią na obiboka i docenią, ile robiłam. Z drugiej strony wiem, że praca nie jest od tego, żeby ktoś kogoś doceniał. To tylko praca, sposób zarabiania na życie. Nie zrobię czegoś ja, to zrobi ktoś inny. Nie zrobi ktoś inny, to zrobi ktoś jeszcze inny. Lepiej czy gorzej, ale zawsze jakoś tam coś zrobi.

Rotacja i mobilność to cechy współczesnego świata. Raz mieszkasz tu, innym razem tam. Raz pracujesz tu, innym razem tam. Raz żalisz się temu, innym razem tamtemu. Skaczesz po blogach i może jeden na kilkadziesiąt wyda ci się interesujący. A po jakimś czasie ten interesujący również znika lub wymiera. Poznajesz na czacie lub portalu randkowym faceta i jest gadka szmatka, a po jakimś czasie on przestaje się odzywać. Albo coś mu nie podpasowało albo zajął się czymś innym, ewentualnie kimś innym. Nie jesteś częścią jego świata ani częścią świata kogo innego. Zabrakło dla ciebie miejsca, z tobą byłoby już zbyt ciasno. Jesteś elementem zbędnym, niepożądanym. Nie pasujesz.

Bywało tak, że latami siedziałam w jednym miejscu i w gruncie rzeczy nic się nie zmieniało. Bywało też tak, że musiałam z dnia na dzień podjąć decyzję o tym, dokąd teraz się udać, dokąd iść, gdzie mieszkać. Teraz z kolei wrócę: może na długo, może na bardzo długo, może na krótko - nikt tego nie wie.

Gdzieś w tej całej chęci dopasowania się, wpasowania w środowisko, gubisz siebie i zadajesz sobie pytanie: jaki jest sens? Lata mijają, a ja się dalej próbuję dopasować, dostosować i nie mam nic dla siebie. Może bym chciała, aby choć raz ktoś dostosował się do mnie i przyjął moje warunki, aby ktoś uznał moją osobę za ważną i potrzebną, pożądaną. To jest najlepsza odpowiedź na pytanie, po co mi blog. Blog, z którego nic nie mam, ale który mam dla siebie.

Komentarze