Kto odpowiada za wzrost zachorowań?

Epidemia wciąż trwa i trwa, a jakby tego było mało, to wciąż się rozwija, rośnie i zadomawia się w naszym kraju coraz bardziej. Kto jest za to odpowiedzialny? Tutaj zdania są podzielone. Jedni mówią, że winny jest rząd, bo kompletnie nie umiał i nie umie zapanować nad tą epidemią, natomiast drudzy winią społeczeństwo, a konkretniej tę jego część zwaną antymaseczkowcami lub koronasceptykami. Kto ma rację? Wg mnie i jedni i drudzy. Prawda umiejscowiona jest gdzieś po środku.

Kto odpowiada za wzrost zachorowań?

Mogliśmy zahamować postęp epidemii, mieliśmy taką szansę. Jednak zawiódł i rząd i ludzie, moim zdaniem wina leży po obu stronach.

Rząd wobec koronawirusa zachowuje się niczym dziecko błądzące we mgle. Najpierw w marcu, kiedy wirus pojawił się w naszym kraju, pozamykali wszystkich i wszystko. Narobili takiej paniki, że chyba przez 2 czy 3 tygodnie bałam się nosa z domu wytknąć. Nie wychodziłam przez te tygodnie w ogóle z domu, nawet na spacerze nie byłam. Straszyli nas przez megafon, żeby nie wychodzić bez potrzeby z domu i trzymać dystans. Wszystko pozamykali, a w telewizji ciągle pokazywali kosmonautów badających ludzi na granicy. Była reorganizacja szpitali, odwołano wizyty, pozamykano przychodnie - i niestety części z nich nie otwarto do dziś. 

Kiedy wykryto pierwszy przypadek gdzieś na zachodzie Polski i jeszcze nic nie zapowiadało lockdownu, wchodzę sobie do sklepu, a tam cały dział z mydłami i żelami odkażającymi... pusty. Nawet jedno mydło czy żel się nie ostały. Idę dalej, przechodzę na drugą stronę, a tam regały z papierem toaletowym opustoszałe, nawet jedna rolka nie przetrwała. Jakaś starsza pani pyta się ekspedientki, czy nie mieli dostawy. Okazało się, że owszem - mieli, ale ludzie wszystko już wykupili. Szok totalny! Wojna jakaś czy co? 

Po konferencji prasowej nt. koronawirusa było już istne szaleństwo. Makaronów w sklepach zabrakło, zakłady pracy pozamykali na cztery spusty, żeli antybakteryjnych nie było nigdzie. Okazało się, że potrzebne są maseczki i rękawiczki, ale ich również nigdzie nie było. Nie było po prostu nawet jak zabezpieczyć się przed tym chińskim wirusem. Maseczek jako takich przed epidemią w domu nie mieliśmy, ponieważ nie było takiej potrzeby. Ani ja ani nikt w domu nie chorował na gruźlicę, więc i maseczek medycznych czy niemedycznych nie posiadaliśmy. Przyłbic też, bo lekarzy też u nas w domu nie ma. Na szal-komin było za ciepło, więc na pierwszy spacer bodajże w kwietniu wybrałam się w bandamie z czasów szkoły średniej. Przy braku asortymentu trzeba było jakoś improwizować. Zresztą później trochę też w tej bandamie chodziłam i nie narzekam. Lubię ją.

Z rękawiczkami również był problem. Rozmiary M czy L jeszcze były, ale mojego nie było. Na wizytę w przychodni, na której obowiązkowe były rękawiczki, musiałam założyć rękawiczki w rozmiarze L, w których dosłownie się topiłam i niemal mi spadały z rąk. To był również mój debiut w maseczce. Czułam się okropnie głupio w maseczce i w za dużych rękawiczkach. Głupio, jakoś tak dziko strasznie, nienaturalnie. To było dla mnie coś zupełnie nowego, zresztą pewnie jak dla większości. W końcu jednak z biegiem czasu się przyzwyczaiłam i polubiłam maseczki, na noszenie rękawiczek też już nie narzekam. Gdy ma się odpowiednio dopasowany rozmiar, od razu robi się raźniej i swobodniej. 

Nauczyłam się chodzić w maseczce, w przyłbicy, w rękawiczkach i spodobało mi się to. Teraz już nie wyobrażam sobie, żeby wejść gdzieś w tłum ludzi bez żadnej osłony na twarzy. Na zakupy zawsze biorę ze sobą płyn lub żel antybakteryjny, a na planowaną większą ilość dotykania i macania biorę rękawiczki. Kwestia przyzwyczajenia. Teraz dla mnie noszenie maseczki lub przyłbicy jest jak noszenie majtek: normalne. Rękawiczek w przestrzeni publicznej też się już nie boję. Jak mówię: kwestia przyzwyczajenia. To nie jest nic strasznego, żeby bardziej się chronić w tłumie obcych ludzi.

Nagły zwrot akcji

Jakoś tak na początku maja rząd zaczął nagle stopniowo wszystko otwierać. Zaczęło się od przedszkoli. Dlaczego? Pewnie dlatego, żeby rodzicom dłużej zasiłków nie płacić. Otworzyli też muzea - rzecz najpilniejszą w czasie epidemii. Myślę sobie: głupi jacyś czy co? Kto normalny muzea odwiedza w czasie epidemii? Pewnie chodziło o to, o co w przypadku przedszkoli: żeby ludziom nie płacić. Zawsze o to chodzi.

Później już poleciało, pozwolili na wszystko. Imprezy, wesela, puby, statki wycieczkowe, hotele, kina - wszystko pootwierali. Wszystko, niemal z dnia na dzień. Zadowolony premier apelował, żeby nie bać się wirusa, bo on już nie jest groźny. Można już bezpiecznie iść na wybory.

Kto odpowiada za wzrost zachorowań?
 

Przez całe wakacje było wszystko pootwierane i dozwolone, nawet na liniach dalekobieżnych nie obowiązywały już żadne limity osób. Ludzie łazili po weselach i nie wiadomo właściwie, po jaką cholerę. Czy wesele to najpilniejsza potrzeba w czasie epidemii? Nie wydaje mi się.

Łazili po weselach, grzali dupy na zatłoczonych plażach, szlajali się po pubach i imprezach. Od zamknięcia wszystkiego w czambuł przeszliśmy nagle - niemal z dnia na dzień - do otwarcia wszystkiego w czambuł, jak leci. TVP organizowała ciąg koncertów disco polo, co mnie zszokowało już totalnie. Koncerty, w czasie epidemii, telewizja publiczna... Tymczasem statystyki zachorowań ciągle rosły.

Wesela, imprezy, koncerty, wyjazdy i rejsy - wszystko wolno, żadnych ograniczeń. W czasie epidemii.

To musiało jebnąć. Po prostu musiało.

Nowy rodzaj idioty

Zapewne m. in. ten totalny brak konsekwencji ze strony rządzących sprawił, iż w społeczeństwie pojawił się nowy rodzaj nawiedzonego idioty: antymaseczkowiec. Antymaseczkowiec zwany też bezmaseczkowcem lub koronasceptykiem. 

Antymaseczkowiec uważa, że wirusa nie ma, a epidemia to ściema. Często argumentuje to tym, że gdyby ten koronawirus był groźny, to rządzący nie otworzyliby wszystkiego bez ograniczeń. Pozornie jest to logiczne i słuszne rozumowanie, niemniej jednak ja uważam inaczej: rząd jest wyjątkowo głupi i tyle, dlatego też podejmuje głupie decyzje. Rząd pozwala na wesela, ale mądry człowiek sam z siebie wie, że panuje epidemia i w związku z tym nie musi żadnego wesela organizować. Zakazu srania na ulicy też (chyba) nie ma, a jakoś nikt nie wychodzi na środek jezdni za potrzebą. Z przepisami czy bez człowiek jednak ma, a przynajmniej powinien mieć, swój rozum.

Kto odpowiada za wzrost zachorowań?

Zatem to "luzowanie obostrzeń" stało się wodą na młyn dla wszelkiej maści bezmaseczkowych debilów, którzy zaczęli publicznie przechwalać się swoją głupotą. Chwalili się w internecie, poza nim niestety też, że nie noszą maseczek i nie zamierzają. Maseczki wg nich podobno powodują niedotlenienie i grzybicę płuc, a środki antybakteryjne niszczą skórę. Zaczęli kombinować: maseczki na brodzie, maseczki pod nosem i wykłócanie się, że ustawa. Rząd dolewał oliwy do ognia ciągle podkreślając, że zmarli na koronawirus rodacy mieli "choroby współistniejące". Brzmi jak jakieś wymyślne i bardzo rzadkie dolegliwości, więc idioci szybko się na to nabrali argumentując, że ten wirus niby nie jest groźny. Jest groźny dla tych innych, dla tych z tajemniczymi "chorobami współistniejącymi".

Debilni antymaseczkowcy zaczęli się organizować i nawiedzać masowo sklepy. Domagali się obsłużenia ich, bo ustawa. Jakiś podrzędny celebryta żalił się, że nie wpuszczono go bez maseczki do sklepu meblowego, a inna celebrytka trzeciego sortu chwaliła się, że jest na wakacjach i tutaj ludzie nie mówią o żadnej wymyślonej pandemii. Jakieś głupie babsko majtki założyło na głowę, bo jej zwrócili uwagę, że bez maseczki nie wejdzie. Debilni antymaseczkowcy zaczęli nawet organizować protesty przeciwko tym "strasznym obostrzeniom" polegającym na noszeniu maseczki.

Co zrobili rządzący, aby ukrócić ruchy antymaseczkowe? Prezydent naszego kraju mówił, że "nie każdy może, nie każdy lubi" chodzić w maseczce, premier publicznie pokazywał się bez maseczki w sklepie, a przez pół roku nikt nie ogarnął przepisu nakazującego zasłanianie ust i nosa w przestrzeni publicznej. Wraz z końcem wakacji minister zdrowia opuścił tonący okręt, zapewne przeczuwając zbliżającą się katastrofę. Co wtedy zrobili rządzący? Ogłosili otwarcie szkół.

Wraz z początkiem września otwarto więc szkoły i zagrożono, że jeśli ktoś nie pośle dziecka, to będzie płacić 10 tysięcy kary. Postawiono więc ludzi przed faktem dokonanym, nawet nie dano im wyboru. Dzieci wróciły do szkół absolutnie nieprzygotowanych na warunki epidemii. Nie było nawet dystansu, bo niby jak w polskiej szkole trzymać dystans od innych? Każdy z nas kończył kiedyś szkołę i wie, jaki tłok panuje w klasie na lekcjach i na korytarzach w czasie przerw. Zresztą "tłok" to jest zbyt delikatnie powiedziane. Mówiono, że we Włoszech też otwarto szkoły. Owszem, ale we Włoszech pilnują w szkołach dystansu i każdy siedzi sam w ławce. W Polsce jest to nie do pomyślenia.

Kto odpowiada za wzrost zachorowań?

Po ok. 2 tygodniach od otwarcia szkół zakażenia zaczęły rosnąć już lawinowo. Liczba zakażonych ciągle rosła, liczba zmarłych zaczęła przerażać. Dodzwonienie się do przychodni graniczy z cudem, a w telewizji pokazują karetki czekające w kolejce do przyjęcia po kilkanaście godzin. Mimo to premier stwierdził, że nie można zamknąć szkół, bo to źle wpłynie na psychikę dzieci. I żeby się nie martwić, bo starzy ludzie przecież nie chodzą do szkół, a to oni są w grupie najwyższego ryzyka. Tak oto stwierdził premier naszego rządu na konferencji prasowej.

Przy kilku zakażeniach na krzyż pozamykali szkoły na 4 spusty, przy kilkunastu tysiącach zakażeń otworzyli szkoły bez żadnych ograniczeń. Nie powiem, ma to sens...

W końcu jednak zrobiło się na tyle źle, że zamknęli wreszcie te jebane szkoły. Kościołów nie zamknęli, bo pewnie uważają, że woda święcona wygoni wirusa ze świątyni. W Kościołach więc można się swobodnie gromadzić. Niby są jakieś ograniczenia, że jedna osoba na 7 m kwadratowych, ale wątpię, aby ktoś tego przestrzegał. Tak jak przestrzegają prośby o zakładanie maseczek: większość ma maseczki pod nosem, część ma na brodzie, niektórzy nie mają w ogóle, a inni noszą tzw. miniprzyłbice czy też półprzyłbice, które stanowią malutki kawalącik plastiku ledwo zasłaniający usta i nos. Widziałam raz babę, która przyłbicę na głowie miała założoną w ten sposób, że osłonięte miała jedynie czoło. Widziałam też taką, która miała przyłbicę w połowie otwartą i pewnie uważała, że to ją ochroni. Można? Można!

Kto jest winien? Kto odpowiada za wzrost zachorowań?

Nie ma jednego winnego obecnej sytuacji epidemicznej. Winny jest zarówno debilny rząd, jak również debilni ludzie. Rząd winny, gdyż całkowicie zlekceważył zagrożenie, nie nałożył w odpowiednim czasie ograniczeń i nie przygotował nas na jesienną falę zachorowań. Głupi ludzie winni, ponieważ nie nosili maseczek, nie osłaniali twarzy, nie zachowywali dystansu, mieli gdzieś zagrożenie, gromadzili się, łazili po weselach, imprezach, koncertach. Niedawno było powszechne oburzenie, że zamknęli siłownie, a ja się dziwię, że dopiero teraz. Siłownie to specyficzne miejsca i tam zarazić się drogą kropelkową jest niezwykle łatwo. Ja zrezygnowałam z siłowni już na początku epidemii i bardzo dziwię się tym, którzy tego nie zrobili. Rozumiem, że zysk, biznes i te sprawy, ale trzeba zachować zdrowy rozsądek i nie narażać siebie oraz innych na zarażenie. Czasy są takie, jakie są. Możemy za to podziękować naszym rządzącym oraz głupim antymaseczkowcom. Każdy z nich ma swój udział we wzroście epidemii i załamaniu służby zdrowia. Każdy, kto podjął decyzję o pozwalaniu na wesela oraz każdy, kto te wesela organizował lub na nich bywał, każdy, kto nie nosił maseczki, nie dezynfekował rąk, pchał się w kolejkach i każdy, kto łaził po imprezach lekceważąc zagrożenie, ma krew na rękach. Każdy z tych ludzi odpowiada za dzisiejszy stan i jest winny temu, co w tej chwili dzieje się w naszym kraju. Każdy z nich, bez wyjątków. Nie nosiłeś maseczki? Odpowiadasz za to, co się teraz dzieje. Szlajałeś się po pubach, imprezach, koncertach lub weselach? Odpowiadasz za to, co się teraz dzieje. Osobiście odpowiadasz - razem z resztą głupich rządzących i głupich idiotów antymaseczkowych. Nie zwalaj na nikogo winy, bo ty też jesteś winny, antymaseczkowcu!

Komentarze