Ten się nie myli, kto nic nie robi

Mniej więcej jeszcze miesiąc czy 2 miesiące temu byłam przeciwniczką noszenia tzw. półprzyłbic. Myślałam sobie: skoro skuteczniej chroni maseczka, a półprzyłbica mniej skutecznie, to przecież lepiej nosić maseczkę, ewentualnie zwykłą przyłbicę. Logiczne, prawda? Z pozoru logiczne, jednak nie wzięłam jednej ważnej rzeczy pod uwagę...

Ten się nie myli, kto nic nie robi

Gdzieś tak w połowie grudnia coś dziwnego zaczęło się dziać z moją maseczką, z przyłbicą również. Wychodzę z domu na jakieś 20 minut, wracam, a maseczka cała mokra - i to tak, że nawet również z zewnątrz widać. Ohyda! Wychodzę i po 10-15 minutach czuję się jakoś nieswojo. Ściągam maseczkę, patrzę, a ona cała mokra. Zmieniam na drugą, a po chwili jest to samo. Fuj i ble! Z przyłbicą jeszcze gorzej: idę przez miasto w przyłbicy, aż tu nagle cała mi zaparowuje, łącznie z powierzchnią przed oczami. Staram się coś zobaczyć, dostrzec, bo przecież samochody i w ogóle, a marzę tylko o tym, żeby zejść już z ulicy, bo nawet i przed ludźmi wstyd aż taką mgłę przed sobą mieć. Czasami przyłbica jest już niemal cała zaparowana od razu po wyjściu z domu. Kiedyś wychodząc z domu połączyłam maseczkę z przyłbicą, jednak okazało się, że nie wszystkie maseczki są wystarczająco szczelne. Kwestia dobrania rozmiaru i właściwie to nie wiem do końca, czego jeszcze. Może chodzi też o nosek w maseczce, czy jest odpowiednio wyprofilowany. Jednorazowe medyczne mają wyprofilowany - wielorazowe niektóre też, ale nie wszystkie. Zauważyłam, że niektóre np. w ogóle, ale to w ogóle nie nadają się do połączenia z okularami. W jaki sposób by ich nie zakładać, zawsze szkła będą zaparowane. Maseczki są różne, przyłbice też.

Zaczęłam się zastanawiać, co zrobić z nadmiernie moknącą maseczką i przesadnie zaparowaną przyłbicą. Cóż, po prostu przyszła zima i zmieniło się powietrze. Jest zimno, a więc jest para. Jest para, a więc wszystko szybko wilgotnieje i zaparowuje. Wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, bo było ciepło, więc nie było tego problemu.

Doszłam do wniosku, że niestety albo stety jedynym rozwiązaniem jest półprzyłbica. Mokra maseczka narobi więcej szkody niż pożytku, zmienianie co chwila jest męczące, zaś zaparowana przyłbica stwarza zagrożenie. Zatem nie miałam innego wyjścia, jak tylko zaakceptować półprzyłbicę. Musiałam pogodzić się z myślą, że w obecnej sytuacji pogodowej tylko półprzyłbica daje radę. Nie ma kontaktu dróg oddechowych z mokrym materiałem, nie ma też mgły przed oczami - i o to chodzi.

Ten się nie myli, kto nic nie robi

Zatem pogodziłam się z istnieniem półprzyłbic i z tym, że w niektórych sytuacjach są one wręcz niezbędne, np. na zewnątrz przy tak wilgotnej aurze, jak teraz. Zaopatrzyłam się więc w półprzyłbicę i teraz znowu mogę cieszyć się spacerami - choć akurat jutro i pojutrze nie planuję się nimi cieszyć, bo będzie za zimno. 

Długo wybierałam taką, żeby była najlepsza, a jednocześnie niedroga - w końcu jednak się udało. Pełen sukces! Teraz łażę sobie po mieście i nic mi w tym nie przeszkadza. 

Niektórzy są takimi maseczkowymi radykałami, że nie akceptują ani półprzyłbic ani przyłbic i jeszcze uważają, że należałoby tego zabronić. Ogólnie to wiadomo, że maseczki są najbardziej skuteczne, jednak przy zimnym wilgotnym powietrzu już niezbyt dobrze się sprawdzają, oczu również nie chronią. Dobre są wtedy, gdy na zewnątrz jest ciepło lub do przebywania długo w pomieszczeniu. Przy takiej pogodzie, jaką mamy teraz - tylko półprzyłbica. 

Zatem teraz mam nowy system: na zewnątrz półprzyłbica, a gdy planuję gdzieś przebywać długo w pomieszczeniu z innymi ludźmi: maseczka + przyłbica. I taki system jest zdecydowanie najlepszy.

Zmieniłam zdanie co do półprzyłbic, bo też czasami zdarza mi się zmieniać zdanie. Jak to mówią: tylko krowa nie zmienia poglądów. Kiedy miałam 21-22 lata, to za nic nie mogłam zrozumieć, czemu w pracy wszyscy tak żłopią od rana tę kawę. Ani to dobre w smaku ani co. A teraz nie wyobrażam sobie poranka bez kawy. Z kolei, gdy zaczynałam pić kawę, nie wyobrażałam sobie, że można pić ją bez cukru. Teraz piję tylko bez cukru.

Jeszcze jakieś 7-8 lat temu myłam twarz mleczkiem do demakijażu. Uważałam, że tak najlepiej, bo łagodne, nie podrażnia i w ogóle. Nie podrażnia - to prawda, ale również nie oczyszcza, a za to blokuje pory i prowadzi do powstawania wągrów i zaskórników. Mleczko do demakijażu służy jedynie do... demakijażu, a nie do oczyszczania cery. Teraz stosuję płyn miceralny na zmianę z peelingiem gruboziarnistym lub żelem myjącym. 

Przez długi czas uważałam, że nie są mi potrzebne ani antydepresanty ani terapia. Ale kiedy zaczęłam brać antydepresanty, poczułam się lepiej i już wiedziałam, że byłam w błędzie. Później przeszłam terapię i też już wiedziałam, że byłam w błędzie. Na poprzednim blogu napisałam parę takich wpisów, które też były błędne.

Myliłam się co do półprzyłbic, co do zapotrzebowania na kawę, co do metod oczyszczania twarzy, co do leczenia zaburzeń lękowych. Czasami doszukiwałam się u innych złych intencji wobec mnie, bo dorastałam w otoczeniu pełnym agresji. Niezbyt dobrze wybrałam szkołę średnią, skończyłam niepraktyczne studia, a moim głównym grzechem było to, że za bardzo przejmowałam się, co sobie pomyślą o mnie inni i za bardzo porównywałam się z innymi pod względem osiągnięć. Każdy jakieś swoje ma. Na swoją miarę i na miarę swoich możliwości.

Komentarze

  1. Innymi słowy, samokrytyka złożona;)
    A co do półprzyłbicy to niestety też zaparowuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, tyle że przed oczami nie zaparowuje i to już jest na duży plus. :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.