W kapitalizmie nie ma przestępców

Mieszkając w domu rodzinnym czuję się tak, jakby ktoś mnie zamknął w malutkiej klatce i non stop rzucał we mnie jakimiś akcesoriami. Moim zadaniem jest jedynie unikanie uderzeń i niewychylanie się, nawet i przez pręty tej klatki. Tutaj nigdy lepiej nie będzie, może być co najwyżej gorzej. Nigdy nie wiem, kto jaki jutro będzie mieć humor, czy się na mnie nie wydrze, czy znowu nie zrobię niechcący czegoś złego. Nic nowego - tak było przed moją przeprowadzką do dużego miasta, tak jest i po powrocie, a nawet gorzej. Gorzej dlatego, że gdy ludzie się starzeją, to stają się niestety bardziej uciążliwi i bardziej upierdliwi. Brzmi to okropnie, ale taka jest prawda. Kiedy mieszka się ze współlokatorami, jest się niezależnym i żyje się na co dzień dla siebie, natomiast w domu rodzinnym niestety automatycznie wchodzi się w rolę "młodszego" i to jest nieuniknione. Traci się w dużym stopniu kontrolę nad swoją osobą i swoim życiem - to frustrujące.

W kapitalizmie nie ma przestępców

Brzmi to pewnie absurdalnie, ale lepiej czułam się mieszkając z obcymi ludźmi niż z własną rodziną. Mam nadzieję, że kiedyś wreszcie uda mi się znaleźć robotę - może za miesiąc, może za dwa, może za pół roku, może dłużej, ale w końcu się uda. Prędzej czy później coś musi się znaleźć: jak nie w tym roku, to w przyszłym. Trochę dobijają mnie ogłoszenia o pracę, ale to nic nowego. Najbardziej irytujące są klasyki: praca w młodym dynamicznym zespole, owocowe czwartki i kawowe poniedziałki, wymagany angielski i mile widziany mandaryński, wymagany status studenta, poszukiwany student do 26 roku życia. Niekiedy nawet ten status studenta jest wytłuszczony, podkreślony lub w inny sposób wyróżniony w ogłoszeniu, np. poprzez wykrzyknik - aby przypadkiem nie przyszło do głowy aplikować nie-studentom.

Praca w młodym dynamicznym zespole, czytaj: jak jesteś w średnim wieku, to wypierdalaj. Poszukiwany pracownik biurowy, wymagane prawo jazdy - po co prawo jazdy pracownikowi, który już z założenia ma siedzieć w biurze? Bywa też, że szukają ludzi mieszkających konkretnie w danej okolicy. Niby zawsze można skłamać, przecież nikt tego nie zweryfikuje, ale czemu w ogóle powstaje konieczność kłamania na temat miejsca zamieszkania? Jak ktoś mieszka w Wygwizdowie albo Koziej Wólce, to już do końca życia ma tam mieszkać, bo go nigdzie indziej nie zatrudnią? Absurd goni absurd. 

No cóż: pracodawca ma władzę i pracodawca decyduje. Może sobie zamarzyć, że będzie mieć w biurze np. same blondynki lub osoby powyżej 1,70 m wzrostu - i kto mu zabroni zatrudniać tylko takich pracowników? Nikt. Kandydat do tego biura może jedynie przefarbować się na blond lub zacząć chodzić na koturnach, jeżeli nie spełnia tych wymagań. Chcieliście kapitalizmu? No to macie kapitalizm.

Oczywiście mało kto oficjalnie przyzna się, że poszukuje osób np. młodych, więc stąd są sugestie w ogłoszeniu typu "praca w młodym dynamicznym zespole". Czyli: jak jesteś stary, to nie pasujesz do tego młodego zespołu i najlepiej w ogóle nie składaj. 

Mam tylko kilka lat do 40-tki i boję się, że niedługo ja też przestanę pasować do młodego dynamicznego zespołu. A może już przestałam pasować, dlatego prawie nikt się nie odzywa. Wiek to jest akurat jedna z takich rzeczy, na którą nic nie poradzę, więc jakby trochę lipa. Czasu cofać nie umiem, wieku swojego nie zmienię - jeśli już, to tylko naprzód. Wprawdzie pracodawca nie ma prawa pytać kandydata do pracy o jego wiek, ale to martwy przepis. Wystarczy zobaczyć datę ukończenia szkoły średniej, odjąć od niej 20 lat i już masz rok urodzenia. Także to jest takie trochę głupie, że pracodawca nie może pytać o wiek, bo ten wiek i tak łatwo obliczyć na podstawie wykształcenia w CV.

Mogę się wkurwiać, mogę sobie ponarzekać i pomarudzić, mogę nawet powyć sobie do księżyca, ale rzeczywistości nie zmienię. Na rynku pracy jest tak, jak jest: albo się człowiek dostosowuje pod każdym względem albo gnije na bezrobociu. Zawsze hitem była dla mnie kwestia doświadczenia zawodowego: wszędzie poszukują osób z doświadczeniem, ale nie ma gdzie tego doświadczenia zdobyć, ponieważ wszędzie poszukują osób z doświadczeniem. I co ja mam zrobić, jeżeli nie posiadam doświadczenia zawodowego w danej dziedzinie? Mam wyczarować sobie to doświadczenie czy jak? Kolejna rzecz, na którą nie mam kompletnie wpływu, ale która za to ma wpływ na znalezienie pracy. Cóż, kapitalizm: kto ma kapitał, ten ma władzę i może zadecydować, że chce zatrudniać osoby posiadające wyłącznie np. 5-letnie doświadczenie w danej branży, a reszta wynocha. I kto mu zabroni? Nikt.

Dosyć mam już płaszczenia się przed całym światem i tłumaczenia się z tego, dlaczego mieszkam tu, gdzie mieszkam, dlaczego mam tyle lat, a nie mniej, dlaczego mam skończone takie szkoły, a nie inne i czemu mam takie doświadczenie, a nie mam innego. Mam takie, jakie mam, bo jestem sobą, a nie kimś innym. Gdybym była kimś innym, to byłabym gdzie indziej i aplikowałabym na inne oferty albo nie aplikowałabym wcale, bo bym miała stałą dobrą pracę.

Czy kasjerki zarabiają za dużo?

Teraz trochę z innej beczki, ale też na temat pracy: od dłuższego już czasu zastanawiam się, czemu część ludzi tak bardzo zazdrości kasjerkom pensji. Naprawdę zazdrości. Często natykam się na opinie w stylu: "kasjerka w biedrze zarabia więcej niż ten czy tamten" i że to niby świadczy o tym, jakie to żałosne zarabiać mniej niż kasjerka. Mnie wtedy nasuwa się riposta: skoro tak zazdrościsz kasjerce pensji, to czemu sam nie pójdziesz na kasę do biedry czy jakiegoś spożywczaka? 

Ludzie uważający, że to niesprawiedliwe, by kasjerka trochę więcej zarabiała, mają chyba mylne pojęcie na temat pracy w sklepie. Sama spróbowałam pracy na kasie w sklepie - na krótko, ale jednak - i mogę z całą pewnością stwierdzić, że to jest naprawdę ciężka harówa. Wg mnie każda praca biurowa - nawet taka, gdzie nie ma czasu zjeść ani podrapać się w tyłek, a nadgodzin od groma - jest lepsza od harówy w sklepie. Dźwiganie zgrzewek, butelek, warzyw, użeranie się m. in. z roszczeniowymi klientami, którzy mają cię za nic, wieczne sprzątanie po klientach i układanie - ja jednak podziękuję. Jeśli będę miała kiedyś wybór: umrzeć z głodu pod mostem albo pracować na kasie w spożywczaku, to wtedy zacznę się martwić. 

To jest naprawdę okropna harówa i naprawdę nie ma czego zazdrościć. Gdy później pracowałam w biurze i było bardzo ciężko: tutaj jeden telefon, tam drugi, tutaj coś przysłali do zrobienia na już, tam ktoś coś znowu chce, a do tego zaległości od groma i nawet nie ma kiedy zjeść - to wtedy przypominałam sobie tamtą harówkę w sklepie i myślałam: ech, nawet i ta robota jest lepsza niż sklep, przynajmniej piwa, zgrzewek wody ani ziemniaków już nie tacham, no i nie muszę już jogurtów układać w rządku.

Dlatego nie zazdroszczę kasjerkom pensji, bo za taką pracę, jaką mają, to nie ma czego im zazdrościć. Każda praca biurowa, choćby była w januszexie za kilka osób i z nadgodzinami, jest lepsza niż kasa w sklepie. Jeżeli ktoś jest oburzony, że kasjerki TYLE zarabiają lub że zarabiają więcej niż ten, tamten czy owamten, to niech sam idzie na kasę do spożywczaka lub do jakiejś biedry i niech sam popracuje jako kasjer/kasjerka. Ciekawe, ile wytrzyma fizycznie i psychicznie i czy dalej będzie tak zazdrościć pensji. 

Poza tym w Polsce naprawdę duże pieniądze, o których się zwykłym zjadaczom chleba nie śniło, robią przeważnie informatycy i psychologowie biznesowi. To jest taka grupa zarobków, że większość Polaków może sobie o takich pomarzyć. A kasjerka? Zarabia często trochę więcej niż przeciętny pracownik biurowy, ale ma taką robotę, że niech sobie zarabia trochę więcej - ja nie zazdroszczę. 

Inna sprawa, co to jest za rozumowanie, że jeden MUSI zarabiać grosze, a drugi zgarnia kilkanaście tysięcy na miesiąc. Każdy powinien zarabiać tyle, aby godnie żyć i tyle, aby jego zaangażowanie w wykonywaną pracę zostało odpowiednio wynagrodzone. Dla mnie to jest wyjątkowo chore, że jeden dostaje 2000 na rękę, a drugi 6-7 razy tyle. Tak ogromne nierówności zawsze będą rodzić patologie i pogłębiać przepaść pomiędzy bogatymi a biednymi. Tak samo państwo powinno zadbać, aby praca była dla każdego, ponieważ dziwne jest społeczeństwo, które uznaje pewne grupy lub jednostki za niepotrzebne. Każdy powinien mieć szansę dać społeczeństwu coś od siebie i jednocześnie móc przy tym godnie żyć, ponieważ dziwne jest społeczeństwo, które nie umie wykorzystać potencjału zawodowego jednostek. 

Liberały często mówią, że przecież można wyjechać z kraju, jak nie można znaleźć w nim roboty. Ja nie wyjadę z Polski, bo jestem tchórzem podszyta i już przeprowadzka do innego miasta była dla mnie nie lada wyzwaniem, ale pomijając ten fakt: co to będzie za kraj, z którego wyjadą wszyscy, którzy chcą pracować? To kto zostanie? Tylko bogaci i garstka dzieciorobów 500-plusowych? I tak dużo ludzi stąd wyjechało, a jakby jeszcze więcej wyjechało, to naprawdę zrobiłoby się państwo skrajności ekonomicznej: na jednym biegunie bogaci, na drugim 500-plusowi. A robić nie będzie komu, aż nastąpi całkowite zalanie kraju przez przybyszów ze Wschodu.

Jeden kupuje sobie zegarek o wartości mieszkania, a drugi nie ma gdzie mieszkać - to obraz współczesnej Polski. Bardzo smutny obraz.

Komentarze