Szaleje drożyzna, ludzie też

U mnie jest tak, że zazwyczaj wszystko jest takie zwyczajne i nudne. Nudni ludzie wokół rozmawiają o jakichś nudnych sprawach. Nudni ludzie ze swoimi nudnymi sprawami, nudnymi charakterami, nudnymi dylematami. Nudne miejsca, w których wieje nudą. Wracam do pseudodomu po wielu godzinach nudy i dalej w tym pseudodomu jest nudno. Nudni właściciele, nudni współlokatorzy, nudne wszystko i nuda wszędzie. Po drodze nudne zakupy w nudnych sklepach. Nudne produkty w nudnych koszykach. Kupiłam sobie kolorową maseczkę, żeby było mniej nudno.

Szaleje drożyzna, ludzie też

Epidemia zastała mnie w domu rodzinnym i tam byłam mniej więcej 2-3 miesiące, bo nie mogłam zacząć nowej pracy. I w domu też było nudno. Nawet chyba bardziej.

Teraz też mam nudny wieczór po bardzo nudnym dniu. Posłuchałabym muzyki, ale w tym momencie każda wydaje mi się nudna. Pograłabym w coś, ale każda gra jawi mi się jako nudna. Wszystko jest nudne i totalnie bez sensu.

Filmy? Nuda. Seriale? Nuda. Spacer? Nuda. A spać mi się nie chce.

Pouczyłabym się języka obcego, ale też mi się nie chce. Jedna wielka nuda. Ile to się można uczyć? Wystudiowałam się, wyuczyłam, a dalej głupia się czuję.

Przypomniało mi się tak nagle, jak to jest mieć jakieś emocje. Kilka lat temu pewnego wieczoru poczułam ekscytację. I satysfakcję. I poczucie bezpieczeństwa. To było fajne uczucie, choć szybko minęło.

Później strasznie mi tego brakowało, a w końcu z biegiem czasu znów przywykłam do nudy. I uznałam ją za swoją.

Nudne rachunki, nudne wiadomości windykacyjne, nudne opłaty za media i czynsz. Nudne umowy, nudne zlecenia i okresy próbne. Nudne kolejki. Nudne kolejki do rejestracji, nudne kolejki do lekarza. Do kasy w sklepie też nudne, choć krótkie przeważnie. A ludzie w sklepach jacy nudni! Halyna, może majonez weźmiemy. Nie wiem, Zdzisiu, może lepiej ocet! A makaron mamy? Nie wiem, zostaw na razie.

I te dzieci biegające wiecznie rozwrzeszczane. Oj Marcinku, Zosiu, Oliwciu, Basiu, Srasiu nie biegaj tak, oj spokojnie, oj cichutko. Oj zostaw zostaw, w domu mamy. Co za nuda...

Gdyby jakikolwiek bodziec zewnętrzny zdołał pobudzić we mnie ekscytację, radość, zaciekawienie, podniecenie, satysfakcję, zadowolenie, uczucie beztroski... Taki stan, w którym mogłabym się otworzyć i mogłabym być sobą, wyrazić się całkowicie. Szczęście to już pewnie zbyt nieosiągalne pragnienie, wyższy poziom gry, więc już od dawna o nim nie myślę. Po co myśleć o czymś, co jest znacznie powyżej moich możliwości?

Smutne to wszystko jest, i nudne. Wczoraj chciałam pogadać z jedną osobą, ale zostałam bezceremonialnie totalnie olana. Cóż, tak bywa. To głupie uczucie i głupia chwila, gdy nagle chcesz pogadać z kimś o czymś innym niż dupa maryna, a w zamian ta osoba milknie i już się nie odzywa. Nie słyszy mnie? Przecież słyszy, do tej pory jakoś słyszała. Ale do tej pory była gadka o totalnych pierdołach, więc słyszała. Gdy chcesz się otworzyć, już nie słyszy. No trudno, współpracownica nie musi być jednocześnie koleżanką. To współpracownica - nie musimy się lubić, musimy tylko razem współpracować dla dobra firmy.

Tego właśnie nauczyło mnie wielkie miasto: współpracownicy nie muszą być koleżankami i kolegami - to tylko ludzie, z którymi masz współpracować i dzielić obowiązki w danym zakresie. W godzinach od tej do tej.

Analogicznie: właściciele mieszkania nie są moimi ciotkami, wujkami, dziadkami, kolegami, siostrami, braćmi ani w ogóle nikim bliskim. To tylko ludzie, którzy oferują usługę najmu. Dają mi do dyspozycji określoną powierzchnię swojego terenu i biorą za to pieniądze. A spróbuj tylko nie zapłacić! Wtedy już nie będzie miłej cioci, fajnej siostry czy zajebistej koleżanki. Zostanie tylko osoba, która będzie się domagała więcej kasy.

Kierowniczka/kierownik też nie jest koleżanką/kolegą ani równym gościem z pracy. Spróbuj tylko podpaść temu równemu gościowi i zrobić coś nie po jego myśli. Luźna niezobowiązująca gadka-szmatka, a ten "równy gość" później każde słowo przeciwko tobie wykorzysta, jak coś pójdzie nie tak. Powiesz mu, że blisko mieszkasz, a on później wykorzysta to, aby wypomnieć ci 3-minutowe spóźnienie. No bo jak to: mówiłaś, że blisko mieszkasz, raptem kilka przystanków, a tu spóźnienie do pracy? X godzinę jedzie i przyszedł punktualnie! 10 minut przed czasem! I po cholerę było pogaduszki z szefem prowadzić, kto gdzie wynajmuje? Szef nie jest od pogaduszek, jemu tylko zależy na tym, aby mieć wydajny zespół. Jak nie zdołasz spełnić kryteriów, to szef litować się nie będzie. Da ci karę bez mrugnięcia okiem albo nawet pożegna się z tobą. Bez powodu kierownikiem się nie zostaje, trzeba mieć w sobie pewnego rodzaju bezwzględność. Ja bym nie potrafiła zwolnić pracownika, który się stara, ale są tacy, którzy potrafią. I to bez mrugnięcia okiem. Gdyby nie potrafili, nie zajmowaliby kierowniczego stanowiska.

Szaleje drożyzna, ludzie też

Z pewnością to wszystko brzmi, jakbym była nie wiadomo jak negatywnie nastawiona do świata i nie wiadomo jak zgorzkniała. Jednak te wszystkie przemyślenia wynikają z moich doświadczeń życiowych, nie wzięłam ich z tyłka. Tak naprawdę niemal każdy jest miły i fajny... do pewnego momentu. Do momentu, w którym nie przestaniesz spełniać nagle jego kryteriów - wtedy wszystkie chwyty dozwolone.

Z poprzednimi właścicielami mieszkania byliśmy na ty i prowadziliśmy szeroko rozumiane gadki-szmatki. Naprawdę spoko ludzie, do rany przyłóż. Do tańca i do różańca. Pytali się ciągle, czy wszystko u mnie w porządku, jak tam żyję i w ogóle, czego mi jeszcze potrzeba. Coś nie działało? Niemal w mig naprawa. Czegoś brakuje? Dostarczone. No po prostu wygrana na loterii trafić na takich właścicieli... do czasu.

Nigdy nie zwracałam uwagi w umowach najmu na okres wypowiedzenia, bo do tej pory zawsze na jako tako uczciwych właścicieli trafiałam i nawet nie wiedziałam, że coś takiego w umowach najmu funkcjonuje. Do głowy mi nie przyszło, że ktokolwiek miałby płacić za pokój, w którym nie mieszka. A jednak można? Można!

W związku z epidemią i utratą pracy musiałam wypowiedzieć pokój, bo nie było sensu za niego dłużej płacić. I cóż się okazało? Że zgodnie z umową i cyt. "żeby było uczciwie" muszę zapłacić za najbliższe miesiące, w których nie będę tam mieszkać. Czyli umowa wypowiedziana, pokój już nie jest mój, mieszka tam ktoś inny, ale ja za niego mam dalej płacić. Szok.

Szybko do umowy i rzeczywiście: podpisałam takie coś. Jednak w momencie podpisywania uważałam, że to jest taka jakaś tam standardowa formułka, standardowa umowa najmu i nikt normalny czegoś takiego egzekwować nie będzie, bo to przecież absurd totalny. Nie mieszkasz tam, a płacisz - hit absurdów. No kto by coś takiego egzekwował? Okazało się, że ktoś normalny na pewno nie, ale super wyluzowani i fajni właściciele owego mieszkania - i owszem.

Zostałam bez pracy, bez dochodów, mówię im o tym i że muszę wypowiedzieć pokój, a oni na to, że "żeby było uczciwie" teraz muszę im zapłacić za nadchodzące miesiące. Zgodnie z umową. Ja szok. Za media też, bo ryczałtem - żeby nie było za lekko.

Poczułam się tak upokorzona, po prostu jak taka szmata, z której jeszcze można wycisnąć pieniądze. Już mało co, już nie za bardzo, ale jednak jeszcze można! Co do złotówki, do ostatniego grosza! Do końca! Jak takie gówno, z którego jeszcze można wygrzebać złotówkę, albo i parę złotych.

Po rozmowie przejrzałam jeszcze raz umowę i faktycznie: i czynsz i za media muszę jeszcze płacić w ramach tzw. okresu wypowiedzenia. Po prostu do głowy mi nie przyszło, że ktoś coś takiego może egzekwować, bo to jest po prostu podłe.

A niechbym się spóźniła z zapłatą! Odsetki za zwłokę też zostały przewidziane. Na szczęście nigdy się tak nie zdarzyło, abym się spóźniła z czynszem, bo pensję dostawałam w regularnych odstępach czasu. Strach pomyśleć, ile bym narobiła długu, jakbym tak spóźniła się np. z tydzień.

No i tym sposobem zakończyła się moja znajomość z super wyluzowanymi, ekstra fajnymi i zajebistymi właścicielami mieszkania, z którymi byłam na ty. Niech wezmą tę kasę za pokój, w którymi nie mieszkam, i niech się nią udławią.

Szaleje drożyzna, ludzie też

Ostatnio szukałam pokoju i trafiłam na fajne ogłoszenie. Rozsądna cena, bardzo dobre warunki - nic, tylko brać. Dzwonię więc i pytam o szczegóły. Niby wszystko ok: babka przez telefon wydawała się naprawdę w porządku. Jednak ja już jestem bogatsza o ostatnie doświadczenie z wynajmującymi i coś nagle mnie tknęło. Spytałam zatem na koniec dla formalności, czy jest jakiś okres wypowiedzenia. I cóż się okazało? Jest! 3 miesiące - standard.

Podpisujesz umowę na rok: powiedzmy do sierpnia. I nagle w ciągu tego roku musisz zrezygnować z pokoju. Co wtedy? Musisz zapłacić za 3 m-ce z góry - mimo iż tak naprawdę już tam nie będziesz mieszkać. Innymi słowy: bierzesz sobie ponad 3 tysiące złotych i tak po prostu wyrzucasz je w błoto. Tym właśnie jest okres wypowiedzenia najmu lokalu mieszkalnego. Wydajesz pieniądze na lokal, którego nie zajmujesz, w którym już nie mieszkasz. Wyprowadzasz się np. w lutym, a musisz jeszcze płacić za marzec, kwiecień i maj. Media też, jeżeli jest ryczałt dla spółdzielni. Fajnie, co? Nie ma to jak wyrzucić bez powodu kilka tysięcy w błoto.

Albo: podpisujesz umowę na rok, ten rok się kończy, a ty dalej mieszkasz. Umowa automatycznie trwa nadal - na tej samej zasadzie, co umowy na telefon. I musisz wypowiedzieć, co wtedy? Też musisz płacić za te 3 miesiące! To jest obłęd, do czego ludzie są w stanie się posunąć z chęci zysku. To człowiek człowiekowi coś takiego robi. Ludzie ludziom ten los gotują.

Oczywiście natychmiast po tej rozmowie odechciało mi się tego wspaniałego pokoju i tych nieziemsko dobrych warunków bytowo-gospodarczych. Milionerką nie zostałam, żeby ot tak sobie wyrzucać w błoto kilka tysięcy. Przecież ja nie wiem, co mnie czeka w przyszłości: może nie dam rady w nowej pracy i będę musiała zwijać manele z powrotem do domu. Czasami dobre chęci to za mało, nie wiadomo, jak się życie ułoży. Jedno jest pewne: już drugi raz czegoś takiego nie podpiszę i już aż tak nie dam się zrobić w bambuko.

Tylko czasami, jak o tym pomyślę, to aż mi się wszystkiego odechciewa. Nic mi się już nie chce, czuję wokół pustkę. Odkąd zamieszkałam w dużym mieście, to mam wrażenie, że niemal każdy, na kogo trafiam, to kombinuje, co można na mnie ugrać i jak najskuteczniej oskubać mnie z kasy. Spotyka mnie i duma, w jaki sposób zabrać mi jak najwyższą kwotę pieniędzy. Nie wiem, może przesadzam, ale takie odnoszę wrażenie. Ostatnio dzwonię w sprawie pokoju, a baba podaje mi cenę chyba o 150 zł wyższą niż w ogłoszeniu. No cóż, podrożało - przez tydzień od dodania ogłoszenia. Uśmiać się można: gdyby nie fakt, że to wszystko jest tak naprawdę smutne.

Komentarze

  1. Serio tak to wygląda? Masakra. I jak tu się wyprowadzić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko w to uwierzyć, ale zdarzają się takie cwaniaki, które umieszczają w umowach tego typu "kwiatki". Dlatego trzeba po prostu bardzo bardzo uważnie czytać, co się podpisuje, bo można się wkopać w niezłe szambo. Szczególnie trzeba zwracać uwagę na okresy wypowiedzenia, bo oni potrafią wcisnąć do umowy, że gdy się wyprowadzasz, to musisz jeszcze płacić przez jakiś tam okres. Albo np. powiadomić ich 3 miesiące wcześniej. Tak, jakby ktoś z takim wyprzedzeniem wiedział, że się będzie wyprowadzać tego i tego dnia. Dlatego w umowie w pierwszej kolejności trzeba patrzeć na terminy - teraz to już wiem. Jeżeli są nieuczciwe terminy wypowiedzenia, to lepiej dać sobie spokój z takim lokalem, bo po co później płacić bez sensu? Ja już bez sensu kasę wydałam na pokój, w którym już nie mieszkałam, to mi wystarczy za nauczkę na całe życie. :( Trzeba po prostu się pilnować, jeśli podpisuje się umowę. Innej rady nie ma, bo nawet sąd w tym przypadku nie pomoże. Ciężko w to uwierzyć, ale takie praktyki ze strony wynajmujących są zgodne z prawem. :/

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.