Odczep się, rzepie! A ja się nie odczepię

Jest taka osoba w rodzinie, która sprawia, że potrafię poczuć się jak gówno. Nikt inny nie ma takiej mocy, tylko ona. Może mi coś wyjść, może mi coś nie wyjść, mogę się starać albo mogę się nie starać - to bez znaczenia, bo przy niej i tak potrafię poczuć się jak gówno. Wystarczy, że mam w życiu gorszy okres, a ona już pojawia się, jest i czuwa w gotowości, aby mi uświadomić, jak bardzo jestem beznadziejna, jak bardzo jestem wyrzutkiem społecznym i jakim okropnym jestem dziwadłem. Wszystko, oczywiście, z wielkiej troski o mnie.

Odczep się, rzepie! A ja się nie odczepię

Tak jest praktycznie od zawsze, od kiedy tylko zaczęłam wchodzić w dorosłe życie. Studia? A po co? Ona i tak ich nie skończy, szkoda pieniędzy. Weź wybierz jakieś tanie i blisko, wszystkim będzie lżej. Szok, skończyłam i to w innym mieście! Ale to zdecydowanie za mało.

Jak ty się ubierasz? Wstyd się gdziekolwiek z tobą pokazać. Ja to bym na twoim miejscu nigdzie jej nie zabierała, bo wstyd. Praca? A kto cię zatrudni? Ty spójrz na siebie. Kiedyś w święto nie chciała wyjść ze mną rodzinnie z domu, bo miałam szalik niedobry. Miałam natychmiast zmienić albo ona się ze mną nie pokaże - no bo wstyd. Więc z nią nie poszłam, poszłam oddzielnie.

Zobacz tam, jaka ładna dziewczyna - czy ty nie możesz tak wyglądać? Myślałam wtedy, że to tekst hardcorowy, a tak naprawdę to dopiero początek. Przy rodzinie i swoich znajomych potrafiła się ze mnie wyśmiewać, jaką jestem pierdołą i że coś ze mną nie tak.

Coś mi się nie uda? Całkowicie moja wina. Tam to na pewno by cię na stałe po stażu zatrudnili, gdybyś tylko dobrze się ubierała i była normalna! Odpowiadam, że tam nikogo po stażu nie zatrudniają. A ona, że tak się tylko mówi, na pewno zatrudniają, jak chcą. Nawet się dowiedziałam, że gdybym się normalnie ubierała, to na pewno dostałabym się na studia dzienne, bo by mi wykładowcy podpowiadali na egzaminie. Podpowiadaliby, bo byłabym dobrze ubrana - logiczne.

Kolejny temat, na którym poległam życiowo: dzieci. No jak można dzieci nie mieć? Wg niej powinnam już dawno mieć trójkę, a ja nie mam żadnych - no coś ze mną nie tak. Przecież cel życiowy każdej kobiety to założenie rodziny - jej pogląd.

Nie miałam długo pracy i to dopiero było pole do popisu! Dowiedziałam się, że jestem cyt. zmarnowana i już nic ze mnie nie będzie, że byłam głupio kształcona i mam za swoje, że nawet pracy nie umiem dobrze poszukać.

Później znalazłam na parę lat, a teraz od iluś miesięcy znów zostałam bez pracy. No i dziś się dowiedziałam, że jestem leniwa, dziecinna, że zostałam dużym dzieckiem, bo mieszkam z rodzicami, i nikt mnie nie lubi. Cóż, wydaje mi się, że lepiej być dziecinną niż taką wredną pizdą jak ona.

Ile bym nie starała, dla niej zawsze będzie źle. Wystarczy jedno moje potknięcie, jedna rzecz, która mi się nie uda bądź jedna dziedzina, w której mi się nie powiodło - i już jest powód, żeby przysrać, ponabijać się, zdołować dokumentnie. Pojawia się w moim życiu jakaś porażka i momentalnie - jak na zawołanie - zjawia się ta jedna niezastąpiona osoba, aby mi uświadomić, jak bardzo jestem beznadziejna i jak bardzo jest ze mną źle. 

Przychodzi ona, powie coś tak niby od niechcenia i ja już się czuję jak kompletne gówno. Można? Można. Nawet nie mam odwagi dyskutować, bo mam wrażenie, że wszystko, co powiem, tylko utwierdzi ją w przekonaniu, że ma rację. Powiem coś, a ona w odpowiedzi odda mi sto argumentów wskazujących na to, że jestem niespełna rozumu i coś ze mną nie tak. I co bym nie powiedziała, wszystko obróci na swoją korzyść, i będzie tak patrzeć z politowaniem na zasadzie "co ta głupia znowu odwala". Potrafiła wydzierać się, że nie załatwi mi pracy, bo jestem psychiczna i będzie się mnie wstydzić. No i że nawet terapia mi nie pomoże, bo trzeba by mnie było zabrać na gruntowną obserwację psychiatryczną i to na 2 lata, żeby to coś dało.

Ona już jest tak bardzo z gruntu przekonana, że ze mną jest coś poważnie nie tak, tak mocno jest o tym przekonana, że dla niej jestem jedynie okazem kwalifikującym się do poważnego leczenia i nic jej nie przekona, że ja też jestem człowiekiem. Mam takie podejrzenie, że gdybym rzeczywiście miała dzieci, to uważałaby, że z każdym z nich jest coś nie tak. Jak się kogoś nie cierpi i uważa się go za kompletne zero, to każda porażka tej osoby i każda okazja jest dobra, aby ugruntować się w swoim poglądzie. Klapki na oczach i mantra "ona jest nienormalna, ona jest nienormalna". Twierdzi, że bardzo mnie kocha, bo jesteśmy rodziną, i że to wszystko robi dla mojego dobra. Chyba zacznę chować swoje dobra.

Może pójdę napić się herbaty na wieczór. Z nią nie chcę już nigdy więcej pić ani herbaty ani kawy ani alkoholu ani w ogóle niczego. Myślę o tym, że nikt mnie nie lubi - ja samą siebie lubię i to najważniejsze. Ludzie i tak przychodzą, a później odchodzą w siną dal. Nie żyję po to, aby mnie ktoś lubił.

Komentarze