No weź mnie trochę polub

Czasami mam tak, że chciałabym wejść ludziom w głowy. Co sobie myślą, co sobie myślą o mnie? Akceptują mnie, potrzebują mnie? A może wręcz przeciwnie? To niesamowite, że mam tego rodzaju dylematy. Jeszcze niedawno nie miałam prawie w ogóle kontaktu z ludźmi. Byłam sama fizycznie, emocjonalnie też. Teraz przewija się w moim otoczeniu dość dużo ludzi (jak dla mnie dużo...), a ja czuję się niekiedy wśród nich zagubiona. Jutro sobota, to może trochę odpocznę - taki jest plan. Czy zdążę go zrealizować? Czy odetchnę chociaż trochę?


Przypomniało mi się jednak, że nie umiem odpoczywać. Napięcie we mnie jest tak wysokie, że pojęcie odpoczynku to dla mnie pojęcie obce. Czasami sama się sobie dziwię, że jeszcze nie eksplodowałam, nie wybuchłam z nadmiaru tego czegoś. Co to jest? Nie wiem, nazywają to lękiem, deprywacją emocjonalną i w ogóle różnie. A ja mam tylko to coś w sobie. 

Podobno deprywuję swoje emocje, swoje potrzeby i jednocześnie pisząc to zastanawiam się, czy istnieje taki czasownik jak "deprywować". Deprywacja istnieje, ale czy można deprywować, wprawiać w stan nieważności? Pewnie można, a jeśli nie, to ja teraz niniejszym nadaję temu słowu taką właściwość, że już można.

W każdym razie często boję się, że eksploduję z napięcia, z nadmiaru tego czegoś gotującego się we mnie w środku. Że serce mi nie wytrzyma, że głowa mi nie wytrzyma, brzuch mi nie wytrzyma. Padnę nagle i już po mnie. Albo ból nastąpi nie do wytrzymania. Staram się oddychać spokojnie, ale myśli wciąż wędrują nie wiadomo dokąd.

Ten mnie nie chce, tamten nie chce, a tamta nie potrzebuje. W końcu każdy ma "swoje życie". Mężów, żony, dzieci, przyjaciół. A ja zostaję sama ze swoimi wyobrażeniami, że mogłoby być tak lub nie będzie tak.

Ale... co z tego? Jutro już aż tak nie muszę udawać przed ludźmi normalności. Wyobrażenia nie muszą być społecznie akceptowalne, a przynajmniej nie te wypowiadane publicznie. Nie powiem nikomu "polub mnie, kochaj mnie, potrzebuj mnie, poznaj". Pomyślę tak tylko.

Komentarze