Dużo się mówi o panującej obecnie znieczulicy, o egoizmie, o
bezwzględności, o tym, że ludzie zabiegani, zapatrzeni tylko w siebie,
nikt nie zwraca na nikogo uwagi, każdy gdzieś goni i każdy widzi tylko
czubek własnego nosa. I w zasadzie można powiedzieć, że to wszystko jest
prawdą, tylko… czy ja jestem od tych „zabieganych” ludzi lepsza? Czy
mam takie prawo, by czuć się lepsza?
Czy mam? Im dłużej o tym myślę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, iż nie mam takiego prawa. Nie jestem lepsza. Jestem jedną z tych, którzy mijają, przechodzą obok, przechodzą obojętnie, nie zauważają, nie chcą zauważać.
Czy mam? Im dłużej o tym myślę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, iż nie mam takiego prawa. Nie jestem lepsza. Jestem jedną z tych, którzy mijają, przechodzą obok, przechodzą obojętnie, nie zauważają, nie chcą zauważać.
Niedawno pewna blogerka pisała o tym,
że jeżeli brać psa, to tylko z hodowli, bo kundel może sprawiać
problemy, być taki, siaki i owaki, i w ogóle po co się starać cyt. „być
na siłę mega empatycznym” i „bawić się na siłę w altruistę”. Na
potwierdzenie swoich słów owa blogerka dodała, że nabyła w hodowli psa
rasowego, oczywiście o odpowiednim umaszczeniu. Bo chciała mieć psa
„własnego”, „pięknego i zdrowego”, a nie jakiegoś kundla ze schroniska.
Dodatkowo poleciła wszystkim czytelnikom hodowlę, z której nabyła
swojego idealnego pieska. Obiecała również napisać porady, jak wybrać
odpowiednią hodowlę.
Przyznam się szczerze, że aż się we
mnie zagotowało, jak to przeczytałam. Poczułam ogromną złość z kilku
powodów. Przede wszystkim dlatego, że takimi tekstami autorka demonizuje
psy ze schroniska i zniechęca wszystkich do adopcji schroniskowych
psów. Powiedzmy, że ktoś się zastanawia nad przygarnięciem psa ze
schroniska, po przeczytaniu takiego tekstu na 90% zrezygnuje z tego
pomysłu. Ja po przeczytaniu czegoś takiego być może też bym miała spore
wątpliwości. Wyszło na to, że pies ze schroniska nic, tylko czeka, żeby
po przywiezieniu do domu natychmiast rzucić się do gardła wszystkim
domownikom. Kombinuje i czyha na nasze życie niczym brutalny seryjny
morderca.
Schroniska pękają w szwach, tysiące
psów czekają na domy, wręcz żebrzą o zainteresowanie, sytuacje
niektórych są naprawdę dramatyczne. I o tym nie trzeba chyba nikogo
przekonywać, wystarczy wejść na pierwszą lepszą stronę jakiegoś
schroniska czy fundacji. Wiedząc to wszystko rozpieszczona i zblazowana
paniusia tłumaczy ludziom na swoim blogu, aby nie brali psów ze
schroniska, bo po co się silić na empatię i bawić w altruistę, jeszcze
ich te „straszne” kundle pożrą, pozagryzają albo Bóg wie co. Na pewno
takie kundle planują za kratami, że jak już będą mieć nowych opiekunów,
to od razu tych opiekunów zagryzą i zjedzą na miejscu. Bez popijania, bo
opiekunowie z pewnością nawet wody im nie zdążą nalać.
Szczególnie taki schroniskowy szczeniak
jest bardzo niebezpieczny. Na sto procent od małego już kombinuje, jak
pozbawić właścicieli życia. W tajemnicy przegląda książki do anatomii,
żeby wiedzieć, gdzie człowiek ma aortę.
O tak, na szczeniaki kundli szczególnie trzeba uważać. I na wszelki wypadek trzymać książki pod kluczem.
Paniusia chwali się, że kupiła psa z
hodowli, bo piękny i zdrowy. No i własny, czyli taki nieużywany, świeży,
zaplanowany, genetycznie nacechowany perfekcją. W końcu wszystko musi
być na tip-top.
Na osłodę paniusia dodała, że jak ktoś chce pomóc, to może przecież
wpłacać pieniądze na jakąś fundację. Pomyślałam, że to typowe dla
nowobogackich: uciszanie pieniędzmi sumienia. Wpłacić garść banknotów na
fundację zajmującą się bezdomnymi psami, a samemu kupić psa w jakiejś
hodowli – zabawny paradoks. Paradoks albo hipokryzja.
Wpłacasz pieniądze i już masz czyściutkie sumienie. I bilet wstępu do nieba bram. To szybkie i wygodne rozwiązanie, bo nie brudzisz sobie rączek dotykaniem takich bezdomnych kundli. Niech robią to ci „inni”. Ty pełnisz rolę tego „wspaniałomyślnego” (albo „wspaniałomyślnej”), który dobrodusznie rzuca kilka kolorowych papierków i dzięki temu jest debeściakiem.
Tak, uciszanie pieniędzmi sumienia i pozowanie na wspaniałomyślnych darczyńców jest typowe dla nowobogackich. Ale czy tylko dla nich?
Od czasu do czasu klikam w różne bannery, których hasła głoszą: nakarm psa kliknięciem, zapełnij psu miskę, pomóż nakarmić psa. I myślę sobie, jakie to wygodne. Kliku Klik i już mam czyściutkie sumienie. Zrobiłam dobry uczynek, pewnie uzyskałam plusik w niebie. Parę kliknięć, parę sekund i już mam na koncie plusik. Mam czyściutkie sumienie i bilet wstępu do nieba bram.
Nie uciszam sumienia pieniędzmi, bom biedna jak mysz kościelna. Zamiast pieniędzy mam tutaj możliwość kliknięcia w banner. Klik Klik i jestem już spokojna, zadanie wykonane, tajna misja ratowania świata wypełniona.
Wpłacasz pieniądze i już masz czyściutkie sumienie. I bilet wstępu do nieba bram. To szybkie i wygodne rozwiązanie, bo nie brudzisz sobie rączek dotykaniem takich bezdomnych kundli. Niech robią to ci „inni”. Ty pełnisz rolę tego „wspaniałomyślnego” (albo „wspaniałomyślnej”), który dobrodusznie rzuca kilka kolorowych papierków i dzięki temu jest debeściakiem.
Tak, uciszanie pieniędzmi sumienia i pozowanie na wspaniałomyślnych darczyńców jest typowe dla nowobogackich. Ale czy tylko dla nich?
Od czasu do czasu klikam w różne bannery, których hasła głoszą: nakarm psa kliknięciem, zapełnij psu miskę, pomóż nakarmić psa. I myślę sobie, jakie to wygodne. Kliku Klik i już mam czyściutkie sumienie. Zrobiłam dobry uczynek, pewnie uzyskałam plusik w niebie. Parę kliknięć, parę sekund i już mam na koncie plusik. Mam czyściutkie sumienie i bilet wstępu do nieba bram.
Nie uciszam sumienia pieniędzmi, bom biedna jak mysz kościelna. Zamiast pieniędzy mam tutaj możliwość kliknięcia w banner. Klik Klik i jestem już spokojna, zadanie wykonane, tajna misja ratowania świata wypełniona.
Kliknięcie
w banner z psią miską jest łatwiejsze od wyjścia na dwór, kupienia
karmy i nakarmienia bezdomnego psa. Prawdziwego bezdomnego psa, a nie
tego z ładnej fotografii w necie.
Nakarmienie
PRAWDZIWEGO bezdomnego psa wymaga wysiłku, podejścia w jego stronę,
zbliżenia się do niego, nawiązania z nim kontaktu. To już nie jest takie
proste i takie łatwe jak kliknięcie w banner, które zajmuje dosłownie
kilka sekund.
Bardzo
łatwo zachwycać się pieskiem z podrasowanej fotografii lub pieskiem
czystym, ładnym, miłym i pachnącym. Ale zobaczyć, dostrzec żywą istotę w
psie koczującym między garażami a śmietnikami – to już trudniejsza
sztuka, która udaje się niewielu tzw. ludziom. I mnie też nie zawsze.
Kilka razy
było tak, iż miałam szansę nakarmić bezdomnego psa, jednak nie zrobiłam
tego. Dlaczego? A bo „się śpieszyłam”, a bo akurat „nic nie miałam przy
sobie do jedzenia”, a bo „może kiedy indziej”, a bo „jeszcze będzie
okazja, pewnie będzie się tu kręcił”. A w ogóle to on może nie jest
wcale bezdomny, może go ktoś po prostu wypuszcza.
Później
klikam w banner z podobizną ładnego pieska i myślę sobie, że przecież
jestem lepsza. Lepsza od prymitywów porzucających psy, lepsza od
nowobogackich, którzy kupują „piękne i zdrowe” rasowce. Tak,
zdecydowanie lepsza. Tylko właściwie w czym?
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.