Najlepszy czas to czas bezsensownie stracony

Kilka lat temu było tak, że zabiłabym za takie życie, jakie mam dzisiaj. Normalna praca w biurze, duże miasto, duży pokój dobrze skomunikowany - no czego chcieć więcej? Dostałam od życia to, czego tak bardzo pragnęłam... i rzeczywiście na początku to szłam do tej pracy wniebowzięta, a później niemal wyfruwałam z pracy, a nie że wracałam. Mam pracę, mieszkam w dużym mieście - no żyć, nie umierać. Wszystko wydawało mi się zajebiste i wspaniałe, czułam się trochę jak w bajce. Żyję jak normalny człowiek, coś się zmieniło na lepsze.

Najlepszy czas to czas bezsensownie stracony

Później zauważyłam, że w dużym mieście człowiek też ma problemy - tyle że zupełnie inne. Mimo wszystko dalej byłam w czymś na kształt euforii.

Po raz kolejny dopadło mnie bezrobocie, więc wróciłam - jednak później znów znalazłam pracę, po raz kolejny wyjechałam do dużego miasta i znów byłam w euforii. Praca, nowe środowisko, nowe wyzwania. Nawet nowa okolica.

I tak to trwa i trwa. A właściwie trwało i trwało, bo przez ostatnie mniej więcej pół roku coś się zmieniło. Co? Pozornie nic, ale...

Nagle po wielu latach dopadła mnie jakaś taka banalna pustka w sercu. Nie chodzi o pracę - byle jaka, ale jakaś tam jest, a nawet szukam innej. A może się trafi lepsza oferta, któż to wie? Jak nie, to zostanę tutaj - proste. Ewentualnie, jak mi podziękuję, to wrócę na bezrobocie, tak również może się zdarzyć. Niczego nie można wykluczyć.

W każdym razie zaczęło mi brakować czegoś takiego, żeby mnie ktoś zauważał, żeby ktoś się mną interesował, żebym była dla niego ważna, wyjątkowa. Idę do pracy, robię swoje i wracam... do pustego pokoju, w którym nikt na mnie nie czeka. Nikogo nie obchodzi, jak się czuję, czego potrzebuję i czy w ogóle jeszcze żyję. Smutne to takie.

Pracuję, szukam pracy, później pracuję i znów szukam pracy. I co, to tak już zawsze ma wyglądać moje życie i tylko do tego ma się ograniczać? Na łożu śmierci będę wspominać, jak wiele dokumentów wprowadziłam do systemu i ile posegregowałam? Nawet teraz gówno to kogo obchodzi, premii żadnych za wydajność tutaj nie ma, bylebym jakoś się wyrabiała.

Ogarnęło mnie poczucie monotonii i zwyczajna nuda. Albo nadzwyczajna. Nic się nie dzieje i nie ma żadnych nowych emocji. Idę do pracy, robię swoje i wracam. A po powrocie... pusty pokój.

Zapisałam się na kurs, ale na kursie każdy sobie, ewentualnie od czasu do czasu gadka szmatka o niczym - a po skończeniu zajęć znów wracam do pustego pokoju. Tyle że bardziej niż zwykle zmęczona, ale samotna tak samo.

Dlaczego tak nagle zaczęłam czuć takie coś? Jak z tym walczyć? Czy w ogóle da się z tym walczyć? Może taki już po prostu mój los? Niektórym może samotność pisana, a ja do nich należę.

Nie potrzeba mi więcej zajęć z jeszcze większą liczbą obcych ludzi wokół, bo z ludźmi można pogawędzić o pogodzie, a oni później i tak ciebie zapomną, będą mieć cię w dupie. Ja potrzebuję kogoś, kto nie będzie mieć mnie w dupie. Dla kogo będę kimś więcej niż współpracownicą, współlokatorką, uczestniczką kursu, pacjentką, interesantką, klientką czy inną wypełniaczką określonych ról społecznych. Potrzebuję kogoś, przy kim będę mogła być sobą i mimo to on ode mnie nie ucieknie.

Pustkę można wypełnić na wiele sposobów: blogowaniem, instagramem, facebookiem, rozwiązywaniem krzyżówek, grami, serialami i innymi tego typu pierdółkami. I w zasadzie to jest normalne, nie ma w tym nic złego. Jednak czasami, kiedy pomyśli się, że dlaczego ta pustka w ogóle istnieje i czemu nie ma nikogo, kto mógłby ją wypełnić, to nagle jakoś tak się odechciewa wszystkiego.

Najbardziej frustrująca jest ta świadomość, że ktoś mógłby być, a go nie ma i prawdopodobnie już nigdy nie będzie. Prawda jest taka, że jak do trzydziestki kobieta nikogo sobie nie znajdzie, to później jest już dużo trudniej. A przed czterdziestką to już w ogóle minimalne szanse. Jeżeli w tym wieku facet jest sam, to niestety, ale często jest z nim już coś nie tak. Nie mówię, że ze mną wszystko jest w porządku, ale ja mam takie doświadczenia, jakie mam, i już ich nie zmienię.

Przeglądam tindera i jest tak: jeden żonaty, drugi dzieciaty, trzeci szuka tylko na seks, czwarty jest brzydki jak noc listopadowa, a w opisie ma, że szuka pięknej, atrakcyjnej, zadbanej, inteligentnej, umiejącej gotować i do tego wszystkiego kochającej podróże. Z tych, którzy wydają się normalni, jakieś 3/4 nie odpisuje. Niestety, ale tak to już jest ok. czterdziestki: ci normalni są przeważnie żonaci, a jeśli nie są, to są tacy, jak opisani powyżej. Dziwni, obłożeni dziećmi, nudni i nieciekawi, nadal zakochani na zabój w byłych żonach lub mający dziwaczne starokawalerskie nawyki, które są nie do zniesienia. Gdybym miała lat 20, z pewnością łatwo byłoby tam znaleźć kogoś normalnego, teraz to już szukanie igły w stogu siana. Prawda jest taka, że jeżeli ktoś w moim wieku jest sam, to zawsze jest ku temu powód. W moim przypadku to zaburzenia nerwicowe, ale u innych powodem może być to, że jest np. ekstremalnie nudny lub pije na umór. Albo np. jest wrogo nastawiony do kobiet, tak też się zdarza. Wszystkie są złe, niedobre i na pewno chcą jego, bezbronnego chłopca, wykorzystać do swoich niecnych celów. 

Czasami, jak wchodzę na tindera, to jeszcze bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że już zawsze będę sama. Miałam nawet kilka spotkań, ale jakoś nie pykło. Raz chciałam się umówić z takim gościem drugi raz, jednak ku memu zdziwieniu szczerze odpisał, że nie chce. Bez ogródek, bez owijania w bawełnę. No cóż, życie. Lepiej może tak niż gdyby miał mnie zwodzić i gdybym miała się niepotrzebnie przywiązywać emocjonalnie. Słyszałam historię, że chłopak po spotkaniu od razu zablokował dziewczynę w internetach, żeby już więcej nie mogła się z nim kontaktować, bo mu nie odpowiadała fizycznie. To ja pewnie powinnam być wdzięczna, bo nie zostałam zablokowana, okazał mi minimum szacunku. W ogóle dobrze, że nie powiedział mi już na spotkaniu, żebym spierdalała. Łaskawca.

Kilka ładnych lat temu miałam sytuację, że to ja uciekłam jak oparzona ze spotkania, bo facet mnie wkurwiał jak mało kto i przez cały czas miałam wrażenie, że umówiłam się z 5-latkiem, a mnie pedofilia nie kręci. On później wypisywał, wydzwaniał i nie dawał mi spokoju, więc w końcu musiałam mu szczerze i z jako takim wyczuciem napisać, że nic z tego nie będzie. Odpisał, że w ogóle to ja brzydka jestem. Potwierdziło to tylko moją opinię o nim, że umówiłam się z kimś, kto nie wyrósł jeszcze z wieku wczesnodziecięcego. Ponadto nigdy nie zrozumiem tego dziwnego przekonania, że obraza mojego wyglądu mną wstrząśnie i zmiesza. Ja nie takie rzeczy w życiu słyszałam na swój temat, koleś opisywany w poprzednim akapicie i jego argument rzeczywiście mnie mocno zabolał, ale takie coś mogło mnie jedynie rozśmieszyć, bo on sam przystojny nie był, a wręcz przeciwnie.

Ogólnie to często zastanawiam się, skąd się wziął u facetów (i nie tylko u nich...) taki pogląd, że jak się obrazi wygląd kobiety, to jest to dla niej powód do rozpaczy, histerii i w ogóle najlepiej do tego, żeby płakać wniebogłosy i powiesić się na najbliższym żyrandolu. Tak, jakby ładna powierzchowność była dla kobiety celem najwyższym, kwestią najważniejszą z ważnych i jakby nic bardziej w życiu się nie liczyło. Wychodzi na to, że jak ktoś jest brzydki, to jest nic nie warty. Kwestią godną uwagi jest to, że najbardziej wady fizyczne i rzekomą brzydotę lubią wytykać innym ci, którzy sami urodą nie grzeszą. Rzadko kiedy osoby ładne wytykają brzydkich lub rzekomo brzydkich palcami - raczej robią to osoby nieatrakcyjne i odpychające fizycznie, o nieprzyjemnej aparycji. Odkryłam tę prawidłowość już w podstawówce i zauważyłam, że funkcjonuje ona również w dorosłym życiu. Faceci czepiający się wyglądu kobiet sami rzadko przypominają Adonisa. Wytykasz komuś otwarcie brzydotę? To spójrz w lustro, czy na pewno sam taki śliczny jesteś i nieskazitelny.

Nie wiem dlaczego, ale argument ad wyglądum bardzo często jest stosowany w internetowych dyskusjach na temat... aborcji. Może się mylę, ale takie jest moje wrażenie. Standardowa sytuacja w internatach: jakaś dziewczyna na twitterze czy gdzieś napisze, że popiera aborcję na życzenie lub kompromis aborcyjny - zaraz zlatuje się stado skrajnych konserwatystów, którzy piszą głupoty w stylu: "ty się ciążą z gwałtu martwić nie musisz, boś taka brzydka, że cię nikt kijem nie tknie" albo "te feministki proaborcyjne to zawsze takie brzydkie, wam aborcja nie grozi, bo nikt was nawet nie dotknie" itp. itd. Zdarzają się czasem argumenty ad wyglądum+, czyli takie osobiste na zasadzie, że "ja to jestem taki zajebisty samiec alfa i sobie wybieram najlepsze sztuki w stadzie", czyli mniej więcej wygląda to tak: "aleś ty brzydka, takie zawsze są za aborcją, ja to bym cię kijem nie tknął, wolę ładne dziewczyny". Ciekawe tylko, czy ładne dziewczyny wolą jego. Znając życie, to pewnie nie. Pewnie dalej prawiczek i nie chcą go ani ładne ani brzydkie, ale za to w internetach może się przedstawiać jako sex maszyna i uwodziciel nie z tej ziemi. Ewentualnie może kiedyś jakaś blondi poleci na jego kasę, ale i to nie jest pewne. 

Najlepszy czas to czas bezsensownie stracony

W czasie epidemii kiedyś pewna kobieta napisała mi, że popieram noszenie maseczek, bo na pewno jestem brzydka i dlatego chcę się zasłaniać. Tak, to była kobieta - choć może i nie, w przestrzeni wirtualnej wszystko jest możliwe. 

Wracając do tindera, tam pełno takich, którzy "nie będą tracić czasu na pisanie" i wolą "szybką kawę od bezsensownego klikania". Nie wiem, co to jest ta "szybka kawa", to jakaś metafora? Chciałam się nawet spytać kiedyś jednego z podobnym opisem, ale sobie darowałam, bo to chyba nic aż tak interesującego. Może to oznacza, że szybciutko dużymi łykami pijemy kawę, a później w stanie pobudzenia po tejże kawie idziemy na szybki numerek? No bo przecież czas goni.

Jakby to powiedzieć delikatnie: jeżeli ktoś już na wstępie oznajmia, że nie będzie tracić czasu na pisanie ze mną, no to ja... również nie będę tracić czasu na niego. Z wzajemnością wszystko. Nie chcesz tracić czasu na mnie, no to ja nie będę tracić czasu na ciebie.

Tak na logikę: jeśli ktoś nie chce mnie poznać choćby odrobinę, tylko od razu chce iść na kawę z kompletnie obcą osobą, o której nie wie absolutnie nic, no to raczej nie chodzi mu o znajomość, tylko o jednorazową przygodę. Nikt normalny, kto chce zbudować jakąś relację, nie będzie pomijał najważniejszego elementu poznawania drugiej osoby po to, aby od razu spotykać się na kawę. Ja na kawę z kompletnie obcymi ludźmi przecież łazić nie będę, a jak ktoś chce, to raczej nie o rozmowę mu chodzi ani nie o budowanie znajomości. Nie ma czegoś takiego jak "szybka kawa" - szybki to może być seks, ale na pewno nie kawa. Chciałam napisać, że szybki może być też autobus, ale to się raczej rzadko zdarza, przeważnie się wleką. 

Także po przemyśleniu tego wszystkiego: może samotność nie jest wcale najgorszą z opcji? Wobec takich alternatyw.

Komentarze

  1. Kochana moja, cieszę się, że napisałaś i to taki odważny i bardzo ważny post. Przyznam, że przed czterdziestką jest okropnie ciężko kogoś znaleźć, to jest fakt. No, ale muszę też napisać, że znam facetów w tym wieku, którzy są fajni, są bardzo wartościowi, mało ich, ale są. Ja na przykład mam pecha w miłości...jakoś tak mi z tym nie po drodze. Kiedyś się tym przejmowałam, ale już nie. Nie to nie i tyle. Mam pasje, mam rodzinkę, mam ogrom. Choć na bank mieszkanie samemu to nieco inna bajka, bo rzeczywiście ten pokój pusty. Znam takiego faceta...mega inteligentny, miły, pomocny, ale tak zraniony, że w sobie zamknięty...walczący z tym, ale na spokojnie. No jednak w tym wieku to już się ma ze sobą swoje bagaże. 
    No, a to, że o wyglądzie dzieciaki, bo to nie dorosłe osoby piszą...to aż komentować się nie chce...bardzo niski iloraz inteligencji!
    Jak ktoś nie chce z Tobą pisać, nie chce Cię poznać to nara frajerze! Teraz tylko ten seks, wygląd i kasa...już tym wręcz wymiotuję. Nuda, to jest już takie nudne! Tak...ciężko znaleźć bratnią duszę, naprawdę ciężko, ale czasu na debili nie warto marnować. Szybka kawa...błagam...no jakie dzieciaki. Byle do łóżka i nara...zero szacunku do drugiego człowieka do nawet samego siebie. Niby to dorosłe, a jakby nigdy się niczego nie nauczyło. Wolę być sama, niż z byle kim. Znam sporo ludzi, którzy są z drugą osobą, tylko dlatego, by z kimś być...to są najnieszczęśliwsze osoby...przynajmniej z mojego doświadczenia, z moich obserwacji.  Nie jesteś zamknięta na świat, na ludzi, poznasz, jak masz poznać. Niech każdy pustak Cię omija, niech nie marnuje Twojego czasu, a ja życzę Ci, co najlepsze. Nie z taką kobietą chodzi się na 'szybką kawe', z taką kobietą, jak Ty chodzi się nie tylko na kawę, ale i na spacer, okazuje się zainteresowanie i chce się poznawać! Reszta won od Ciebie. Tule mocno. ****

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak zupełnie przypadkiem tu wpadłem to kilka przemyśleń:
    Ta pustka to u mężczyzn nazywana jest kryzysem wieku średniego. To czas gdy uświadamiamy sobie że już nie wymyślimy lekarstwa na raka, nie będzie pokoju na świecie. Wtedy kupujemy sobie motor (chociaż nigdy nie jeździliśmy) lub jakiś sportowy samochód(chociaż nas nie stać). Jest to też wiek w którym ludzie w związkach najczęściej się zdradza [Średni wiek, w którym panie decydują się na skok w bok, to 36,6 lat; u mężczyzn ten wiek jest przesunięty trochę dalej bo 45 lat]. Po prostu uświadamiamy sobie bezsens naszego istnienia i szukamy emocji. By poczuć choć jeszcze raz to co czuliśmy mając lat 18, mając całe życie przed sobą, marzenia i wielkie plany.

    Co do szukania wartościowej drugiej połówki może źle się za to zabierasz ? Musiał bym być mocno zdesperowany by szukać potencjalnej stałej partnerki na Tinderze. Opinia tej aplikacji jest taka, że równie dobrze mógł bym iść do burdelu i narzekać na wierność poznanej tam dziewczyny. Raczej szukał bym w innych miejscach. BTW. w jakich miejscach znajdują się singielki w wieku 30-40 lat ?

    Co do wyzywania obrazy kobiet przez wygląd. Taka opinia wzięła nam się z tego, że tak jest. Tylko z tego. Znam kilka dziewczyn dla których uwaga 'przytyłaś' była by gorsza od 'przespałem się z twoją siostrą'. Magazyny modowe, instagram i inne narzędzia robią swoje. I DUŻA część kobiet identyfikuje się bardziej ze swoją urodą nie z osobowością.

    Jeszcze takie pytanko serio to że ktoś nie ma ochoty pisać, a chce iść na kawę jest złe ? Ja ogólnie tak mam że nie widzę sensu gadać z obcą osobą przez neta. Można kłamać, a tym samym marnować mój czas. Ludzi poznaje się na żywo. Dla mnie szybka kawa (w nie Tinderowym świecie) to po prostu poznanie się. Jednak to może ja jestem dziwny.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.