Czasami staram się sama siebie zrozumieć. Raz idzie mi to lepiej, raz gorzej. Myślę sobie np. czemu wtedy czułam się fajnie, a wtedy niefajnie? Czemu wtedy było mi tak dobrze, a wtedy okropnie? To jest coś, czego nie da się wytłumaczyć czysto racjonalnie. Z jakiego powodu za jednymi sytuacjami tęsknię, za drugimi tak trochę, a o niektórych najchętniej bym zapomniała? Bywały też sytuacje, które wspominam jednocześnie dobrze i źle, ale czy to jest w ogóle możliwe? Bywali też ludzie, których wspominam jednocześnie dobrze i źle, ale czy powinnam ich tak wspominać?
W pracy czy szkole też niektórych ludzi uwielbiałam, dogadywałam się doskonale i cieszyłam się, że spędzam z nimi czas, inni byli dla mnie tacy pół na pół na zasadzie: trochę na tak, trochę na nie, a jeszcze innych najchętniej unikałabym wszelkimi sposobami, bo tak ich nie lubiłam. Trafiałam na nich i: o nie, to znowu on/ona. Zawsze była też spora grupa ludzi, z którymi po prostu się mijaliśmy i tyle. Ta grupa była chyba wszędzie najliczniejsza.
Często się zastanawiam, co w nim było takiego, że poszłabym za nim wszędzie i o każdej porze. Akurat w nim, a nie w kimś innym. Zadzwonił kiedyś, powiedział: "szykuj się, idziemy", a ja rzuciłam wszystko, przebrałam się szybko i prawie że wybiegłam z domu. Kompletnie nie w moim stylu, bo ja lubię mieć wszystko zaplanowane i przygotowane, pod kontrolą, a nie tak na spontanie totalnym. Ale w tamtym momencie mój plan na wieczór przestał się liczyć, ponieważ z nim miałam się spotkać.
Nie był przystojny, powiedziałabym, że nawet był dość brzydki, więc to nie kwestia wizualna. Do drogich miejsc nie łaziliśmy, więc to też nie kwestia pieniędzy. Jednak lubiłam go na tyle, że gdyby dziś zadzwonił, to mimo wszystko też bym tak samo rzuciła wszystko i pobiegła na jego skinienie. W czym jest problem? W tym, że on już nigdy do mnie nie zadzwoni i ja o tym dobrze wiem. Nie odezwie się do mnie już nigdy, ponieważ ma mnie gdzieś i nie ukrywał tego przy naszym ostatnim spotkaniu, był wręcz przerażająco szczery pod tym względem. Nie pozostawił mi cienia wątpliwości, więc wiem, że taka sytuacja już się nie powtórzy. Zresztą żadna sytuacja z jego udziałem już się nie powtórzy.
Z innej beczki: spotykałam się kilka lat temu przez krótki czas z takim jednym gościem i w pewnym momencie zauważyłam, że coś jest bardzo nie tak. Zaczął mnie po prostu męczyć swoją osobą - jakkolwiek brutalnie by to nie brzmiało. Po prostu czułam się przez niego tak zdołowana, tak wymęczona, że odechciewało mi się wszystkiego. Dzwonił i już na wstępie opowiadał, że u niego wszystko jest nie tak. Praca - do dupy, mieszkanie - oczywiście tak samo, pies go nie lubił, kolega też mu umarł, więc życie towarzyskie szło mu jeszcze gorzej, a dojazd dokądkolwiek - fatalny. Jego życie to jedno nieustanne wieczne cierpienie i wieczne pasmo niepowodzeń. Tutaj mu coś strzyka, chyba pojedzie do szpitala. Mówię: no to jedź do tego szpitala, a on z wyrzutem, że przecież dojazd ma fatalny i ja o tym wiem. No wiem, wiem, on chyba wszystko miał fatalne i w tym był cały problem.
Wszystko było źle, na nic nie miał siły. Poświęcił się, że się ze mną spotkał, a ja taka niewdzięczna. Przecież wiem, że on ma wszędzie daleko, muszę być wdzięczna, że w ogóle dotarł na spotkanie. Ptaki złe, bo śpiewają, a byłe dziewczyny spokoju mu nie dają. Czy ja w ogóle wiem, przez co on musi przechodzić?
Miał sporo problemów ze sobą, oj sporo. Kiedy się spotkaliśmy po raz ostatni, pomyślałam sobie: co ja w nim w ogóle widziałam, że się zaczęliśmy spotykać? Wyglądał serio nieciekawie i zastanawiałam się, czy ja tego wcześniej nie zauważyłam czy co. Ja wiem, że wygląd nie jest najważniejszy, ale jak ktoś już się zapuszcza totalnie, a w dodatku uważa to za normę i tak wychodzi do ludzi, no to coś jest mocno nie tak. Weź się człowieku umyj i ogarnij jakoś minimalnie, jak już wychodzisz do ludzi. Nawet sama przed sobą zaczęłam się wstydzić, że się z nim spotykałam. Zaczęłam jednocześnie mieć wyrzuty sumienia, że może jestem płytka, że przecież wygląd nie jest najważniejszy, ale u niego nieciekawy wygląd to był jedynie wierzchołek góry lodowej. Potrafił mnie tak zdołować, że jak już tylko dzwonił, to wiedziałam: znowu coś jest nie tak, z kimś się pokłócił, wszyscy są przeciwko niemu i ogólnie nikt nie ma tak ciężko jak on.
Zabrzmi to strasznie, ale ucieszyłam się, że on sam z siebie odczepił się. Ja już nie mogłam wytrzymać tych wykładów, jak jemu całe życie było pod górkę, jak ja nie rozumiem, jak on ma ciężko. Nie było chwil typu "hurra, ale fajnie", tylko ciągle nie tak, ciągle coś źle. Wolałam już zostać w domu niż wytrzymywać z nim i z tym zrzędzeniem potwornym, jak to wszystko jest źle, niedobrze i okropnie. Może powinnam być bardziej wyrozumiała czy empatyczna, ale to już mnie tak złościło, że nie miałam siły. Po przemyśleniu nie wyobrażałam sobie w ogóle, że mogę mieć z nim jakikolwiek związek. Higiena u niego szwankowała, a zdołować potrafił, jak nikt inny, czasami mnie wręcz przerażał. Prędzej by mnie wykończył niż uszczęśliwił, miałby wtedy kolejny powód do narzekań. Męczyły mnie wyrzuty sumienia, że go spławiłam, ale jakie miałam inne wyjście? Miałam się wykańczać razem z nim?
Wiele lat temu też się spotkałam z takim jednym, który przez cały czas, od początku do końca, tłumaczył mi, jak to przez całe życie miał pod górkę, jak go wszyscy dręczyli i jak to on całe życie musiał sam o wszystko walczyć. Tak się potrafiłam zdołować na tym spotkaniu, że aż tylko myślałam o tym, kiedy to się wreszcie skończy i wrócę spokojnie do domu. Wykorzystałam motyw pod tytułem "ojej, ale już się późno zrobiło!". Myślałam, że sobie fajnie spędzę czas po pracy, a tu klops - sto razy gorsze nudy niż w pracy.
Lepiej być nieszczęśliwą samotnie niż nieszczęśliwą z kimś
Później poznałam tego typu osobnika jeszcze raz - i to w momencie, kiedy akurat miałam problemy i potrzebowałam wsparcia. A jego wsparcie polegało tylko na tym, że po co robić i zmieniać cokolwiek, i tak się nie uda. Mówię mu: Może zrobię tak i tak? - No co ty, po co? Przecież to nie ma sensu! Też ja: No to może tak i tak? - No co ty, głupia? Jak można było wpaść na taki pomysł?!? Inny mój pomysł, na co on tradycyjnie: no co ty, przecież to się nie ma prawa udać! No to co wg niego powinnam zrobić? NIC! Kompletnie NIC! Bo przecież i tak się nie uda. Jakiemuś jego koledze to się nie udało, więc mnie też się nie uda. Pytam o szczegóły, co to za kolega, co konkretnie zrobił, jaka to była w ogóle sprawa. To nieważne! No przecież już mówił, że mu się nie udało. Jak więc mnie miałoby się udać? No to dałam sobie spokój z taką znajomością. Jak mam mieć takie "wsparcie", to już wolę być sama. Będziem biadować i wegetować do końca życia, bo przecież nic się nie uda. I jeszcze wyjdzie na to, że ja muszę się o wszystko martwić, bo on nic nie ogarnia. Ja jednak podziękuję.
Od kilku dni rozmawiam, a raczej staram się rozmawiać, z jednym gościem, ale nie wiem, czy powinnam to kontynuować. Nawet nie "czy powinnam?", tylko czy w ogóle chcę. Rozsądek podpowiada, że w moim wieku i sytuacji trzeba brać, co jest, i nie narzekać. Młodsza już nie będę, to trzeba myśleć trzeźwo i nie wybrzydzać. Ale on jest taki sam, jak tamci. Czuję się dzisiaj przez niego zdołowana i zniechęcona do całego świata.
Też on już bardzo w życiu dużo przeszedł, oj dużo! I bardzo miał w życiu ciężko, oj bardzo! Nawet sobie nie wyobrażam, jak on miał ciężko. Myślę: może to ze mną jest problem? Próbuję zatem przestawić rozmowę na inne tory, napisać o czymś wesołym. Nie rozumie, nie łapie chyba mojego poczucia humoru albo nie wiem, w czym rzecz. Zatem dalej nasza rozmowa jest nudna, depresyjna i skupiona jedynie na tym, jak to on miał ciężko. Próba przestawienia dyskusji na weselsze tory zakończona totalnym fiaskiem.
Nie wiem, może on wcale nie chce mnie poznawać, tylko chce się komuś wyżalić? Ale czy do tego służą apki randkowe? Przecież ja nie jestem żadnym psychologiem ani spowiednikiem. Ja po prostu chciałabym poznać kogoś, z kim fajnie byłoby spędzić czas, a nie dołować się nawzajem i płakać sobie nawzajem w rękaw. Mało to miałam łez w życiu?
Chciałabym, żeby było tak, jak wtedy, że wracałam do domu i miałam takie: ojjj, jak było fajnie! Jak było wesoło, jaka ja byłam dla niego ważna, jak miło było na chwilę oderwać się od problemów, poczuć się beztrosko! Jak było zajebiście! A skoro mam cały czas roztrząsać problemy swoje i cudze, to po co mi taka znajomość? Od tego jest terapia, a nie spotkania czy rozmowy towarzyskie.
Nawet nie chce mi się sprawdzić, co tam mi znów napisał, bo pewnie znowu coś niezbyt optymistycznego. Już mnie tak dzisiaj zdołował, że chyba tylko obejrzę jakiś film i pójdę spać, bo nie mam za bardzo siły na nic innego. Może przesadnie przejmuję emocje innych, sama nie wiem. Próbowałam zmienić temat na coś weselszego? Próbowałam, nie dało rady, teraz już się poddałam, bo widocznie to taki typ, że się nie da. Ja nie wiem, czy ja chcę kontynuować taką znajomość, na co mi ona. Pisał też do mnie dziś albo wczoraj jakiś koleś, który bez zbędnych ceregieli, bez żadnego cześć, bez słowa żadnego, napisał mi nr telefonu. Aha, taka sytuacja. No można i tak, czemu nie? Może któraś akurat lubi dzwonić prosto z mostu do faceta, z którym nawet słowa nigdy nie zamieniła. Cześć, to ja, z aplikacji! O, super, a to... ja.
Był też niedawno koleś, który ni z gruchy ni z pietruchy przesłał mi zdjęcie swojej gołej klaty i wywalonego jęzora. Nie wiem, pochwalić mam? Jak mam zareagować? O, super, super masz ten język! Taki długi i z wieloma kubkami smakowymi. Tak się zastanawiam, na jaką moją reakcję on liczył. Albo kiedyś na czatach zdjęcie kutasa ni z tego ni z owego potrafili wstawić. No i co ja mam teraz z nim zrobić? Ocenić, pochwalić, paść z wrażenia, co niby? Na jaką reakcję oni liczą?
Później wchodzę w internety i czytam, jak to kobietom jest dobrze. Na apkach mają wielu chętnych do poznania. Zarejestruje się taka, wejdzie i już tłum facetów, a ona tylko przebiera i wybrzydza. Tymczasem tłum facetów: jeden wstawia bez słowa nr telefonu, drugi zdjęcie języka, trzeci zdjęcie fiuta, czwarty wali na wstępie tekstem: jaka ty jesteś przepiękna, mój ty skarbie!, piąty chce się wyżalić, jakie ma ciężkie życie, szósty nic nie odpisuje, a siódmy zaczyna rozmowę z pretensją, czemu mam zdjęcie bez uśmiechu i żebym przesłała mu zdjęcia sylwetki, bo on kota w worku nie kupuje. Ale tłum facetów jest, rzeczywiście. Choć ja osobiście wolałabym jednego, ale za to normalnego. Takiego, który jak do mnie zadzwoni, to się ucieszę i natychmiast z domu wybiegnę, przy którym zapomnę na chwilę o problemach i oderwę się od szarej rzeczywistości. Zdjęcia języka nie są mi do tego potrzebne.
Gorzkie żale tym bardziej.
Ja już tyle tych czatów, apek i głupich rozmów przerobiłam, że już zaczęłam się tak na poważnie godzić z tym, iż po prostu zostanę już sama. Wcześniej miałam tylko takie podejrzenia, a teraz wiem to na pewno. Jak mam żyć nieciekawie, to mogę i sama żyć nieciekawie, po co mam się męczyć nieciekawie z kimś? Przynajmniej będę mieć nieciekawość na własnych warunkach, nie na cudzych.
I powie taki jeden z drugim, że te baby to roszczeniowe są. Tym babom to nie wiadomo w ogóle, o co chodzi. Wymagania mają jakieś z kosmosu. Chciałyby te baby nie wiadomo czego, gwiazdki z nieba pewnie i żeby miał 1,80 wzrostu koniecznie, był bogaty i mega przystojny, wysportowany do tego. Taki przeciętniak to im nie pasuje, bo się uważają za nie wiadomo kogo babska rozwydrzone.
Tak, tak, to z pewnością o to chodzi. Wcale nie o to, że może nie każdej odpowiada związek z kimś, kto wiecznie marudzi, narzeka i uważa, że i tak się nic nie uda albo jedyne, co ma do zaoferowania nowo poznanej kobiecie to zdjęcie penisa bądź wymaganie, aby wysłała więcej zdjęć, by się przekonać, czy na pewno gruba nie jest. Tak, to na pewno wszystko się rozbija o to, który jest bardziej wysportowany i przystojny. Tylko na tym babom zależy, no bo niby na czym innym?
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.