Szklanka w połowie brudna

Kiedy byłam dzieckiem, byłam perfekcyjna w każdym calu. Miałam idealny pokój i idealny porządek w pokoju. Przeczytałam w gazetce dla dzieci, że można zawiązać na klamkach od szafek kokardki z przewiązanymi pocztówkami, żeby było w pokoju jeszcze ładniej. I tak też uczyniłam. Miałam najbardziej czysty i wymuskany pokoik pod słońcem, sama też byłam czysta i wymuskana jak mała księżniczka. Ładne fryzurki, ładne ozdóbki, byłam jak laleczka - to cała ja. Na komunii miałam najpiękniejszą sukienkę w całym kościele, a moje włosy zawsze lśniły i zachwycały. Byłam małą ślicznotką w swoim ślicznym zamku, tzn. pokoju.

Szklanka w połowie brudna
 

Każda laleczka u mnie miała swoje miejsce i ja też miałam swoje miejsce - lecz w pewnym momencie coś tak jakoś. Tak jakoś coś. Jakiś zgrzyt. Nie miałam już swojego ukochanego pokoju, bo go zlikwidowano. Teraz tam będzie co innego, a my przeprowadzka. Teraz będziesz mieszkać tutaj, na spółkę i na kupie. Bo tak. Bo takie teraz warunki.

Mój perfekcyjny świt przestał istnieć i zrozumiałam wtedy, że wszystko na tym świecie może przestać istnieć. Nie byłam już małą ślicznotką i nie miałam już swojego miejsca. Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam, jak to jest nie mieć swojego miejsca. Nic przyjemnego.

Wcześniej miałam śliczne wymuskane laleczki i sama czułam się jedną z nich, a w tamtym momencie nagle zaczęłam czuć się nikim. Takim dziwnym nikim, co się kręci i przeszkadza, a powinno się nie kręcić i nie przeszkadzać. Powinno stać w kącie i rozumieć, że tak trzeba. Ale dlaczego trzeba? Nie wiadomo.

Przestań się tak zachowywać, przestań się zamykać w pokoju, bo to nie jest tylko twój pokój. To wszystko wspólne, nie twoje. Mówiłam, że chcę do domu. Dowiedziałam się, że to teraz mój dom - i nie mogłam uwierzyć. Jak to, ten koszmar okropny moim domem?

Czułam, że to już nie moje, nie miałam już swojego. To jakiś teren obcy, z którego najlepiej byłoby uciec. To jakiś stan pośredni między domem a tym czymś, co mnie czeka w przyszłości.

Kiedyś w szkole mieliśmy zadanie: napisać, o czym tak naprawdę marzymy. Ja napisałam tylko jedną rzecz: własne mieszkanie. Nie mniej ni więcej. Dziewczyny z klasy zaczęły się śmiać, no bo co to za marzenie? One marzyły o rodzinie, o fajnej pracy, o takich tam przyjemnych sprawach, a moim marzeniem w tamtym czasie było jedynie własne mieszkanie. Miałam dość tego stanu, w którym byłam piątym kołem u wozu. Bardzo zatłoczonego wozu.

Przestałam już sprzątać w pokoju, przestało mi zależeć, przestałam być perfekcyjna. Na co perfekcja, jeśli to nie moje i też minie?

Szybko znalazła się u mnie kolekcja brudnych szklanek z kuchni, bo nie zależało mi, żeby je myć i układać. Po co? Ciuchy walające się po podłodze, gazety - moja nowa codzienność. Po prostu przestało mi zależeć i tyle. To nie moje, to nie mój świat.

Zaczęłam dostawać kary i regularny opierdol, że wstyd, że jak tam można i tak dalej i tak dalej. Cóż, widocznie można. 

Zrozumiałam wtedy, że to, co mam - to wszystko minie. Kiedyś już tego nie będzie, przestanie istnieć. Na co więc komu porządek i perfekcja? To nie ma znaczenia.

Kurz, brud, walające się rzeczy... Czy było mi wstyd? Było. Ale jeszcze bardziej było mi wszystko jedno. 

Wiedziałam, że ten pokój, w którym wtedy mieszkałam, kiedyś też zniknie i go nie będzie. Poza tym on nie mój, mojego już nie było. Gdzie się podział mój? Nigdzie, zniknął i tyle.

Zaczęło mi być wszystko jedno i właściwie dzisiaj też jest mi wszystko jedno. Mieszkam w wynajmowanym pokoju, który nie jest mój i nie będzie. Marzenia o własnym mieszkaniu też już nie spełnię, bo za drogo.

Z jednej strony mi wstyd, że taki syf u mnie, ale z drugiej... jakie to ma właściwie znaczenie? Gdy będzie zbyt hardcorowo lub gdy nadejdzie czas przeprowadzki, to po prostu trzeba będzie wziąć się w garść i wysprzątać. To tyle.

Komentarze