Nowa normalność to nowe zwyczaje

Zastanawiam się, jak długo to wszystko jeszcze potrwa. Wiem, że prawdopodobnie wirus zostanie z nami już na zawsze, ale może złagodnieje na tyle, że stanie się jednym z wielu wirusów powodujących infekcje, a nie takim czymś, co zapycha służbę zdrowia, powoduje niebezpieczne powikłania i może zakończyć się śmiercią. Śmieszą mnie ci wszyscy ludzie, którzy na fb i twitterze cytują fragmenty książki z 1973 roku, w której jest mowa, że koronawirusy są niegroźne. No bo wtedy rzeczywiście były niegroźne! Jednak po 1973 roku ten stan rzeczy uległ zmianie.

Nowa normalność to nowe zwyczaje

Było tak, jak było, ale z czasem świat się zmienia. Ja np. w latach 90-tych miałam taki podręcznik do nauki informatyki w szkole średniej, do którego była dołączona dyskietka gratis. Dyskietka. A dzisiaj? Kto dzisiaj używa dyskietek? Jakby młody człowiek dostał dyskietkę gratis w podręczniku, to nie wiedziałby, co to właściwie jest i do czego służy. A raczej służyło. 

Dla mnie też lata 90-te były całkiem niedawno, ale w dziedzinie technologii i rozwoju komputerów to są całe stulecia. Wtedy używało się dyskietek, a o czymś takim jak "internet" mało kto słyszał. Nie było laptopów, a komórki weszły do powszechnego użycia dopiero w XXI wieku. Dlatego podręczniki o komputerach z tamtych czasów można trzymać w domu tylko ze względów sentymentalnych, bo już raczej nie edukacyjnych.

XXI wiek zmienił wiele: pojawiły się nowe koronawirusy, takie jak SARS i MERS, które już były śmiertelne - w przeciwieństwie do tych opisywanych w podręczniku z roku 1973*. Dlatego to jest jakiś totalny absurd, że antymaseczkowcy podpierają się książką sprzed prawie 50 lat, aby udowodnić, że niby wirus SARS 2 jest niegroźny. 50 lat temu koronawirusy rzeczywiście były niegroźne, dzisiaj niektóre już są. Dla wirusów 50 lat to jest tak, jak dla człowieka kilka epok. Odmiana grypy zwana hiszpanką też pojawiła się z dnia na dzień, a dwa lata później z dnia na dzień osłabła. Takie już są wirusy, że często mutują, łączą się, ewoluują - taka ich natura.

Dlatego mam nadzieję, że obecny chiński koronawirus też z biegiem czasu złagodnieje i nie będzie już taki groźny. Antymaseczkowcy uważają, że nie jest on groźny, bo nie ma wysokiej śmiertelności. Tyle że to nie śmiertelność jest największym problemem tej choroby, choć i tak ta śmiertelność jest o wiele większa niż w przypadku grypy. Największym problemem jest to, jak bardzo ten wirus jest zaraźliwy, jak ciężki jest jego przebieg i - przede wszystkim - jak ciężkie powikłania może on powodować. Lekarze powtarzają to od początku epidemii, ale foliarze dalej forsują swoje: nie ma trupów na ulicy, nie ma trupów na ulicy. A jakby były trupy na ulicy, to foliarze mówiliby, że na pewno mieli choroby współistniejące, więc sami sobie winni. Albo że to statyści udający martwych. Tak świetnie udają, że nawet oddychać przestali dla dobra odgrywanej roli.

Wracając jednak do początku wpisu, zastanawiam się, ile to wszystko jeszcze potrwa, jak długo ten stan epidemiczny będzie się utrzymywał. Z jednej strony odkryliśmy wiele rozwiązań, które są prostsze, a nie były wcześniej stosowane, np. rejestracja do Urzędu Pracy przez internet, lekcje online, zakupy online, teleporady w sprawie przedłużenia leków. Z drugiej strony chciałabym kiedyś wreszcie znów zacząć normalnie jeździć liniami dalekobieżnymi, móc znów normalnie zamieszkać we współdzielonym mieszkaniu, pracować, normalnie chodzić sobie od czasu do czasu na siłownię. Nie byłam nigdy za specjalnie towarzyska, więc nie brakuje mi imprez, festiwali czy innych tego typu rzeczy, ale kiedyś wreszcie chciałabym wybrać się normalnie do przychodni czy przejechać się normalnie pks-em. Mniej więcej od października wpadłam chyba już w lekką paranoję, bo nawet, gdy mam iść zwyczajnie do sklepu, to zastanawiam się, czy rzeczywiście trzeba latać np. po jedną rzecz. Jak już ryzykować, to wtedy, gdy naprawdę trzeba.

Nowa normalność to nowe zwyczaje

Może wstyd się przyznać, ale teraz, kiedy mam iść w tłum ludzi zamkniętych w jednym pomieszczeniu, to zakładam maseczkę i do tego przyłbicę. Jest tyle zarażeń nawet w moim miasteczku, że wolę dmuchać na zimne. Wcześniej, w lecie, rzadko stosowałam podwójną ochronę, ale teraz sytuacja się zmieniła i nie da się tego ukryć. Po prostu jest tragedia i tyle. Jeszcze w lecie rzadko kto chorował i trzeba było mieć wyjątkowego pecha, aby trafić na osobę zakażoną np. w sklepie, galerii, kawiarni czy na poczcie. A teraz? Nawet u mnie na zadupiu ciągle przybywa zakażonych i nagle okazuje się, że ten chorował, tamten chorował, ksiądz z mojej parafii zachorował, syn tego czy tamtego złapał wirusa, dzieci kogoś tam też podłapały. To już nie jest coś abstrakcyjnego, co występuje gdzieś tam daleko, tylko nagle stało się to całkiem realne i bliskie zagrożenie. Szpital jest przepełniony, lekarze nie wyrabiają, strach teraz na cokolwiek poważniej zachorować.

Jedni przechodzą lżej, inni ciężko, a jeszcze inni lądują w szpitalu pod tlenem. Po prostu to jest jakaś masakra! Narasta we mnie frustracja, że to ludzie ludziom zgotowali ten los. Latem, kiedy był czas na przygotowania, nasz rząd kompletnie olał sprawę. Nie przygotował służby zdrowia, a ludziom pozwolił na wszystko. Ludzie, przynajmniej ci głupsi, skwapliwie korzystali z tego, że wszystko im wolno. Zamiast odrobinę ograniczyć gromadzenie się, to organizowali wesela, łazili po imprezach, a najważniejsze dla nich było wystawienie dupy na słońce na zatłoczonej plaży. To się musiało skończyć źle, po prostu musiało.

Mam nadzieję, że na wiosnę epidemia trochę ustanie i nie będzie już takiego armagedonu, jak w tej chwili. Kiedyś wreszcie trzeba będzie zacząć szukać pracy w dużym mieście, zacząć jeździć pekaesami, a w razie znalezienia pracy zamieszkać we współdzielonym mieszkaniu z obcymi ludźmi. Teraz nawet sobie tego nie wyobrażam, ale przecież kiedyś ta cała epidemia się skończy. Może w kwietniu, może w maju - nie wiem. 

Są też zalety tego ogólnego zamknięcia. Lekcje online są super! Kursy na platformach internetowych też. To jest niesamowite, że siedzisz sobie spokojnie w pokoju w kapciach, na przerwie idziesz do własnej łazienki lub kuchni, a za oknem hula deszcz lub wiatr. Nie trzeba wychodzić z samego rana, przemierzać ulic w tak koszmarną pogodę, płacić za bilety autobusowe, tracić czas, szykować kanapek do szkoły i w ogóle męczyć się i przeżywać, jak to cały dzień z głowy. Robisz swoje, po lekcjach zamykasz komputer i... jesteś u siebie. Rewelacja!

Szkoda, że nie było takiego rozwiązania, gdy byłam na studiach. Musiałam męczyć się z wyjazdami o 5 rano, trzygodzinną jazdą w jedną stronę pekaesem, noclegami, szukaniem noclegów, czekaniem na dworcu, martwieniem się, czy zdążę na autobus, bo następny najwcześniej za 2 godziny, a tymczasem okazuje się, że można inaczej. Lepiej. Można uczyć się i uczestniczyć w zajęciach nie wychodząc nawet z domu! To jest coś fascynującego.

Nowa normalność to nowe zwyczaje

Teleporady też są dobrym rozwiązaniem, jeżeli dotyczą np. przedłużenia leków. Wcześniej po skierowanie czy przepisanie leków trzeba było odstać w kolejce, nieraz z kichającymi, zasmarkanymi i kaszlącymi ludźmi. Już kilka razy tak miałam, że poszłam do lekarza po skierowanie czy w innej drobnej sprawie, bo musiałam, a później złapałam w ciasnej poczekalni jakieś choróbsko. Raz nawet, ileś tam lat temu, po takiej wizycie po skierowanie wylądowałam w weekend na pogotowiu, bo tak miałam gardło opuchnięte i zawalone, że ledwo mogłam oddychać, do poniedziałku już bym chyba zeszła. A dziś? Dzwonię do lekarza, przepisuje mi leki, żadnego jeżdżenia autobusami, łażenia do przychodni, kontaktu z zagrypionymi itp. Mówię tutaj o jednej przychodni specjalistycznej, do której zresztą teraz też bardzo ciężko się dodzwonić. W przypadku drugiej przychodni jest trochę inaczej. Do jednego lekarza nie mogę się dostać od kwietnia. Tak bardzo się boją pacjentów, że zamknięte na cztery spusty mają od ponad pół roku. Nie wiem, czy naprawdę aż tak się boją czy to już jest trochę takie wygodnictwo. W lecie dużo zakażeń nie było, a też mieli zamknięte na cztery spusty. Nie bardzo wiadomo, co robić w takiej sytuacji. Pod pewnymi względami sytuacja się skomplikowała.

Zatem teleporady są dobre, o ile nie są nadużywane. Wszystko z umiarem. W niektórych sytuacjach są dobrym rozwiązaniem, zaś w innych... cóż. Lekarz stawiający diagnozę przez telefon - to trochę dziwne jak dla mnie.

Może wszystko w końcu się unormuje. Te dobre rozwiązania z epidemii zostaną, natomiast te złe odejdą w niebyt. Taką żywię przynajmniej nadzieję. 

Po co stać bez sensu w kolejkach, wstawać z rana i jeździć bez sensu autobusami, stać w korkach, jeśli można załatwić coś przez internet lub telefon? Niesamowita oszczędność czasu, energii i pieniędzy na bilety. Nerwów niekiedy też. 

Kursy na platformie internetowej, lekcje online, zakupy świąteczne online, teleporady w sprawie leków - przed epidemią nawet nie wyobrażałam sobie czegoś takiego. Nie wiedziałam nawet, że tak można. A jednak można! Można, a jakby tego było mało, to jest to o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze na co dzień. Zamiast latać po zatłoczonych sklepach przed świętami klikasz parę razy w komputerze i zamawiasz prezenty do paczkomatu. Zamiast wstawać rano, jeździć zatłoczonymi autobusami, latać w deszczu i zimnie po mieście, to klikasz sobie w komputerze parę razy i masz lekcję online. Albo dzwonisz do lekarza i on przez telefon przepisuje ci leki. Można? Można!

Istnieje też kwestia zmiany podejścia ludzi, mentalności. Dawniej było tak: typowa polska kolejka - ludzie leżący sobie nawzajem na plecach, chuchający ci w kark, typowy polski autobus - człowiek pod oknem zamiast patrzeć się w okno, to odwraca się od okna i chucha na ciebie. A teraz? Większość trzyma dystans i szanuje twoje prawo do przestrzeni prywatnej. Piszę: większość, bo oczywiście zdarzają się debile dalej leżący na plecach i to w dodatku bez maseczki.

Być może poszanowanie przestrzeni osobistej zostanie też po epidemii, choć to już jest akurat trochę wątpliwe, bo ludzie są tacy, jacy są. Niektórzy cię szanują, a niektórzy... cóż. 

Chciałabym, aby po epidemii został też zwyczaj noszenia maseczek i przyłbic. Mnie to odpowiada, że w tłumie ludzi transmisja zarazków drogą kropelkową jest ograniczana. Noszenie maseczki to jest po prostu zwykła norma higieniczna, taka sama jak mycie i dezynfekowanie rąk lub ogólnie mycie się. Ja nie chucham na ciebie, a ty nie chuchasz na mnie i mnie nie zarażasz. Nie wdycham wyziewów innych ludzi, a inni ludzie nie wdychają moich. I tak powinno być zawsze!

*Wirusologia-Podręcznik dla studentów, Leon Jabłoński, Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, 1973

Komentarze