Przepraszam, którędy do drzwi?

Może to głupie, ale w gruncie rzeczy fajnie wtedy było. Weekend w domu, później rano pekaesem do miasta pracowniczego, zostawiałam badziewie, przepakowywałam się i szłam do pracy. Później wracałam wieczorem i było tak spokojnie. Fajnie wtedy było.

Przepraszam, którędy do drzwi?

Czy żałuję, że zrezygnowałam? Nie żałuję. Wszystko się kiedyś kończy, wszystko się zmienia. Tam też zmieniły się warunki, zmienili się ludzie, zmieniły mi się nawet godziny pracy. Obowiązki inne, a płaca wciąż ani drgnęła w górę przez jakieś 2 lata, a za to same machloje z umowami, żeby było jak najbardziej niekorzystnie dla mnie. Po cholerę było tam siedzieć? To wszystko już było bez sensu, wpadłam w nieprzyjemną stagnację. Zaryzykowałam, zmieniłam robotę i przegrałam. Cóż, bywa. Samo życie.

Gdybym nie zaryzykowała, dzisiaj siedziałabym tam dalej i byłabym jeszcze bardziej sfrustrowana niż teraz. Gdy oddaje się firmie serce, czas, duszę, energię, zdrowie i całą siebie, a w zamian jest się nikim, dostaje się ochłapy i resztki, bo przecież i tak "zasiedziały" pracownik raczej nie zrezygnuje, to frustracja z dnia na dzień narasta.

Obecnie pensja minimalna wynosi więcej niż rok temu tam zarabiałam. Śmieszne, ale prawdziwe. Bez obaw, już oni by coś wykombinowali, żeby nie dać złotówki więcej. Może sama umowa-zlecenie? Albo umowa-zlecenie + umowa o dzieło? Wtedy nie obowiązują stawki minimalne i już jest dobrze! Możliwości jest bez liku, jeśli tylko się chce. Potrafili już dawać 1/8 etatu + 7/8 etatu + zlecenie, więc naprawdę możliwości bez liku.

Polscy pracodawcy są naprawdę bardzo pomysłowi, jeśli chodzi o maksymalne zaoszczędzenie na pracowniku. Najlepiej, gdyby pracownik pracował intensywnie po 12 godzin dziennie bez weekendów, nie brał nigdy urlopów, a w zamian nic nie chciał albo żeby płacił mu kto inny, np. Urząd Pracy. Już robiłam na stażu u takiego janusza i nie dość, że pracowałam przed terminem w umowie, to jeszcze byłam tam od wszystkiego: począwszy od robienia list obecności, poprzez obsługę klientów, a skończywszy na sprzątaniu, dźwiganiu mebli i zbieraniu papierków przed budynkiem. W końcu po 3 miesiącach zrezygnowałam, a z tego, co wiem, tłumu chętnych tam nie było. Ta praca wcześniej wręcz sama do mnie przyszła, co w tych czasach już jest z gruntu mocno podejrzane. Głupia byłam, że przyjęłam ofertę, ale człowiek młody był, to i głupi.

Pół roku temu poniosłam porażkę, w nowym zakładzie pracy zrezygnowano z moich usług, i musiałam wrócić do miasta rodzinnego. Teraz wspominam sobie chwile płynnego spokoju w pekaesie i trochę tęsknię. Albo bardzo tęsknię, w zależności od dnia. Nie do wiary, że kiedyś miałam dosyć jazdy pekaesami.

Komentarze