Weź przełącz na co innego

Ostatnio dochodzę do wniosku, że cały czas mam problem z napędzaniem się negatywnymi myślami. Jakoś tak bezwiednie, z przyzwyczajenia chyba, szukam negatywnych bodźców w internecie i poza nim. Szukam i niestety znajduję, bo negatywnych osób, sytuacji, myśli jest w naszym kraju dostatek. Ciężko wręcz ich nie znaleźć, nawet i bez zbędnego szukania.

Weź przełącz na co innego

Telewizor włączony na tvn, a tam totalne sianie paniki i informacje w stylu: "ojejku, jejku, koronawirus! Uwaga, raport: koronawirus! Ludzie, wkrótce wszyscy umrzemy, nie ma już dla nas ratunku! Tutaj ktoś umarł, tam ktoś umarł, a tamten ledwo wylazł... Ludzie, nie ma już nadziei! Patrzcie na statystyki, ludzie, wszyscy umrzemy! Wyginiemy przez koronawirus jak dinozaury!". Sianie paniki i wzbudzanie lęku na siłę. Ja wiem, że koronawirus jest groźny i trzeba na siebie uważać, ale to, co robią teraz media, to jakieś szaleństwo. Obgryzają tę kość pandemicznej sensacji jak hieny. Żyją tylko statystykami zgonów i tworzeniem apokaliptycznych scenariuszy. Już tak straszą i tak ekscytują się tym wirusem, że po prostu to jest aż nieprzyzwoite. Zakażenia, zgony, wykresy, raporty, eksperci pouczający nas, jak przetrwać korono-apokalipsę, redaktorzy na pustej ulicy w KN95 - głośno krzyczący, jak to wirus nas wszystkich przetrzebi i nic już nie zostanie. Twórcy horrorów post-apo mogliby się wiele nauczyć.

Na początku epidemii ta cała apokaliptyczna otoczka tworzona przez media rzeczywiście robiła ogromne wrażenie i wzbudzała nie lada strach. Jednak po pewnym czasie to całe straszenie zrobiło się już po prostu nudne i... zwyczajnie spowszedniało. Zaczęła się pojawiać reakcja w stylu: "bez kitu, znowu o tym wirusie gadają! Daliby już spokój, ile można?!? Weź przełącz na co innego". Przecież się nie zabunkrujemy na 3 lata z powodu wirusa. 

Kto jest winny temu, że ludzie w zeszłym roku wykupywali masowo makaron w sklepach? Kto jest winny temu, że ludzie wpadli już w taką panikę, że nawet mydeł ani środków do dezynfekcji w sklepach nie było? Odpowiedź jest jedna: media. To media nakręciły tę niepotrzebną panikę. Pismaki, jak tylko zwęszyły zaczątki epidemii, to tak to rozdmuchały, tak obgryzły tę kość, tak nakręciły sensację, że ludzie kompletnie powariowali. Naprawdę z relacji mediów można było wywnioskować, że mamy do czynienia z zombie-apokalipsą i niebawem wszyscy zginiemy potworną śmiercią.

Najbardziej rozczulające były porady, co zrobić, aby nie zarazić się przez towary kupione ze sklepu. Należało trzymać je na kwarantannie, dezynfekować opakowania i dopiero wtedy schować do lodówki. Wstyd się przyznać, ale na poważnie rozważałam taką opcję.

Pamiętam, że początkowo też uległam tej panice. Przez 2 czy 3 tygodnie w ogóle za drzwi nie wychodziłam, bo tak się przestraszyłam. A co, jakbym przyniosła później wirusa na butach do domu? Albo jakby obok mnie przeszedł ktoś zakażony? Jak musiałam wyjechać na jeden dzień, to po powrocie trzymałam torebkę "na kwarantannie", bo była ZARAŻONA. Miałam zacząć pracę i nie zaczęłam, bo w nowej (wtedy) pracy jeszcze bardziej obsesyjnie wszyscy bali się wirusa. No i mnie, bo mogę roznieść wirusa. W końcu jeżdżę autobusami... Tak, ludzie wtedy kompletnie powariowali.

Weź przełącz na co innego

Oni się mnie bali, bo jeżdżę autobusami, a tak naprawdę to ja powinnam bać się ich, bo mieli dzieci w wieku szkolnym, które we wrześniu do tych szkół wróciły. Mnie już w październiku tam nie było, więc w zasadzie mnie nie obchodzi, co tam się działo dalej. Pozakażali się czy nie - to już nie moja sprawa. W każdym razie ja i te "straszne" autobusy, którymi jeździłam, nie okazały się dla nikogo zabójcze.

Z biegiem czasu stawało się jasne, że wtedy ta cała panika była niepotrzebna. Pamiętam, gdy rozmawiałam przez telefon z osobą z rodziny i ona do mnie nagle wyskoczyła z tekstem, że my po domu powinniśmy chodzić w maseczkach. Tak, to było na poważnie: Po domu. W maseczkach... i to w momencie, gdy było kilka zakażeń na krzyż i złapanie tego dziadostwa graniczyło z cudem. Dzisiaj dokładnie ta sama osoba twierdzi, że nie będzie chodzić w maseczkach, bo one powodują grzybicę płuc i osłabiają odporność. I żeby tylko to! Wszystko, co najgorsze powodują. Że też ludzie chodzący na co dzień w maseczkach jeszcze żyją... Kiedy człowiek bardzo chce żyć, to nawet mordercza maseczka jest bezsilna.

Śmieszny trochę ten kontrast jest: rok temu grzmiała, żeby po domu chodzić w maseczkach, a teraz głosi teorie, jakie to maseczki niedobre i że nie będzie ich nosić. Niektórzy ludzie uwielbiają skrajności. Albo totalnie panikujemy albo totalnie olewamy - wg nich nie ma nic pomiędzy.

Ta epidemia pokazała m. in. jak ogromna jest siła mediów w wywieraniu wpływu na zachowania zbiorowe ludzi. Rok temu wykupywali papier i makarony, a dzisiaj protestują przeciwko myciu rąk. Znam też takiego osobnika, który rok temu nosił maseczkę przeciwpyłową i jeszcze szalik na to - tak dla pewności. Dzisiaj jest zatwardziałym antymaseczkowcem i podobno się dusi w maseczce. Tyle też są warte "ideały wolnościowe" antymaseczkowców: gdzie wiatr zawieje, tam kierują swoją niby-wolność.

Ci, którzy rok temu wykupywali ryże i makarony, to niejednokrotnie ci sami, którzy teraz protestują przeciw maseczkom. Wiatr zawiał w inną stronę, więc teraz stali się antymaseczkowymi "bohaterami".

Przykro to stwierdzić, ale najprawdopodobniej media i ta panika wywołana przez nich na początku przyczyniła się w ogromnym stopniu do powstania tego całego "ruchu" antymaseczkowego. Rząd też, ale rząd opierał się na przekazach mediów. Kiedy opadł kurz, ludzie poczuli się oszukani. Jedni zachowali zdrowy rozsądek i dalej noszą maseczki, a drudzy... nie zachowali zdrowego rozsądku i zaczęli mylnie zakładać, że wirusy nie istnieją. 

Ostatnio były komunie: całe kościoły pełne tłumów ludzi bez maseczek. Pytam się jednych z tych ludzi, czemu nie mieli maseczek. Odpowiedź: nie byłoby ich później widać na filmiku, bo by mieli twarze zasłonięte. Co tam życie, co tam zdrowie, filmik z komunii najważniejszy. Przeraża mnie skala tej głupoty: to nie są pojedyncze osoby, ale całe grupy antymaseczkowych kretynów. Wchodzę do sklepu osiedlowego, a tam oprócz mnie nikt nie nosi maseczki. Nie pojmuję.

Staram się tym nie przejmować, no bo co niby mam zrobić? Z jednej strony dosyć mam tego siania paniki przez media, z drugiej strony dosyć mam głupoty antymaseczkowców. Jednak ani na jedno zjawisko ani na drugie nie mam żadnego wpływu, mogę co najwyżej uznać, że część ludzi to debile i trzeba na nich uważać, a relacje mediów traktować z lekkim przymrużeniem oka i ze świadomością, że dla nich podsycanie sensacji to zarobek. Z tego żyją. Jak się skończy epidemia, to znajdą sobie nową kość do obgryzania.

Łatwo jednak powiedzieć: nie przejmuj się, gorzej z wykonaniem. Kiedy szłam na szczepienie i gdy byłam tuż po, to myślałam, że wykończę się z nerwów. W końcu to jest ta mordercza śmiertelna Astra Zeneca, po której ludzie padają jak muchy. Póki co przeżyłam pierwszą dawkę i nawet małpi ogon mi nie wyrósł. W sumie trochę szkoda, mogłoby być ciekawie z małpim ogonem, lepsza równowaga. Po drzewach też nie mam ochoty skakać, ale za to lubię banany. Choć lubiłam je przed szczepieniem tak czy siak, więc to nie przez małpie składniki.

Nie wiem, po co się nakręcałam przed szczepieniem informacjami o tym, jaka ta szczepionka jest straszna, czego ona nie powoduje i jak to prawie wszyscy po niej mają gorączki, zakrzepy, udary, wymiotują, mają duszności, łysieją i w najlepszym wypadku umierają. Póki co żyję, mam włosy na głowie i w innych miejscach też. Liczę na to, że będzie dobrze. Lepiej jest być dobrej myśli, bo po co być złej? Zawsze później lepiej jest wspominać, jak to kiedyś miało się nadzieję niż jak było się zrezygnowanym. Nawet, jeśli to, co mówią o nadziei, to prawda.

Komentarze