Reformy to nie tylko nazwa bielizny

Zaczęłam się zastanawiać, jak i kiedy doszło do tego, że zwykłe wyjście do galerii stało się dla mnie wyprawą niemal jak do dżungli. Chyba od marca czy kwietnia zeszłego roku nie jeżdżę pekaesami w ogóle. Natomiast od października w ogóle nie jeżdżę jakimikolwiek autobusami, nawet miejskimi - odkąd wróciłam do miasta rodzinnego po utracie pracy. Na siłowni też nie byłam od marca zeszłego roku, ostatni raz byłam w lutym zeszłego roku. Da się tak żyć? Najwyraźniej się da.

Reformy to nie tylko nazwa bielizny

Kiedyś myślałam, że nie da się prowadzić bardziej introwertycznego i osiadłego trybu życia niż ja. Myliłam się: można prowadzić aż tak skrajnie introwertyczny i osiadły tryb życia jak ja w tej chwili. Od października praktycznie nie ruszam się z naszego miasteczka. Miałam kilka rozmów kwalifikacyjnych do innych miast, ale zdalnie, przez komputer. Kiedyś, gdy miałam rozmowę kwalifikacyjną w innym mieście, to musiałam pojechać tam pekaesem, później dojechać na miejsce komunikacją miejską, znaleźć siedzibę, dojść tam, a po rozmowie wrócić tą samą trasą. Teraz otwieram komputer, klikam link i już mam rozmowę. Oszczędzam na biletach, na czasie i w ogóle niby w ten sposób jest wygodniej. 

O dziwo u nas w mieścinie stawiają raczej na rekrutacje w siedzibie firmy - ale u nas w mieścinie pracodawcy w januszechax są zawsze 100 lat za murzynami. Byłam na takich rozmowach i ani maseczek ani plexi - nic. 100 lat za murzynami jak nic - przez rok nie dotarły do nich informacje, że trwa epidemia i powinno się przynajmniej przestrzegać zasad higieny. Może się zorientują, jak zaczną chorować. Albo i nie, bo głupi przeważnie mają szczęście, więc mogą przechorować bezobjawowo.

Skończyłam kilka kursów zdalnie - no i co dalej? Pamiętam, kiedy w połowie maja byłam na szczepieniu i usłyszałam, że kolejną dawkę mam za prawie 3 miesiące, załamałam się. Załamałam się, bo pomyślałam, że to przecież jeszcze tyle czasu, szmat czasu, ogromny ogrom czasu. A teraz ten szmat czasu zamienił się na niecałe 2 tygodnie. 2 tygodnie i wreszcie stanę się osobą w pełni zaszczepioną. Cieszyć to się nie cieszę (tak jak niektórzy piszą w social mediach, że się cieszą na szczepienie), bo wg mnie w zaistniałej sytuacji epidemicznej nie ma za bardzo się z czego cieszyć - to raczej smutne, że w ogóle doszło do takiej sytuacji i konieczne jest szczepienie. Po prostu myślę, że trochę odetchnę z ulgą i poczuję się o wiele bezpieczniej. Maseczki zamierzam nosić nadal, bo polubiłam je i uważam, że skoro pomagają ograniczać rozprzestrzenianie się chorób przenoszonych drogą kropelkową, to należy je nosić. Powinny stać się zwykłym elementem codziennej garderoby, tak jak majtki, stanik, bluzka, spodnie, buty - i w moim przypadku już się takim stały.

Mam nadzieję, że w końcu znajdę pracę, rozwinę się i moje życie wróci na właściwe tory. Będę uczyć się nowych rzeczy, zamieszkam w jakimś nowym lokum i tak dalej. W dużym mieście przeszkadzała mi samotność z jednoczesnym poczuciem osaczenia przez ludzi - brzmi absurdalnie, ale tak właśnie było. To, że wokół ciebie non stop przewija się tłum najróżniejszych ludzi, nie oznacza, że nie można czuć się obco i samotnie. Ale obco i samotnie na własnych warunkach - to najważniejsze. 

Poszłam wczoraj do naszej małomiasteczkowej miniaturowej galerii i przeraziło mnie to, że poczułam się w niej tak, jakbym wybrała się do dżungli. To było tak ogromne przeżycie, jakbym poszła co najmniej zwiedzać zupełnie inne miasto. Ponadto ze smutkiem i wkurwieniem muszę stwierdzić, że niestety mało kto nosi już maseczki. Już nawet w sklepach kompletnie mają kompletnie wywalone. Nie pilnują nawet limitu osób w sklepach, a parę miesięcy temu w niektórych jeszcze pilnowali. Jakby tego było mało, to i przy wejściu do galerii i w niektórych sklepach nie ma już nawet zwykłego płynu do dezynfekcji. A tak naprawdę płyn do dezynfekcji jest tak normalnym środkiem higieny, że powinien być dostępny bez problemu także poza okresem epidemii. Myślałam, że chociaż coś dobrego po tej epidemii zostanie, jakieś nowe lepsze zwyczaje, większa dbałość o higienę w przestrzeni publicznej, ale chyba się pomyliłam. Ludzie są niereformowalni.

Ostatni raz byłam u fryzjera w sierpniu albo we wrześniu - jakoś tak. Od tamtej pory zdążyły mi się porozdwajać końcówki i powinnam udać się znowu na ich podcięcie. Ufarbować włosy mogę w domu - zresztą zawsze farbuję w domu, nigdy nie farbowałam u fryzjera - ale domowe podcinanie włosów niestety nie wychodzi najlepiej. Zatem postanowiłam iść do fryzjera znowu, ale nawet przez okna u fryzjerów widzę, że chyba nikt nie przestrzega zasad bezpieczeństwa. Klienci stłoczeni, fryzjerzy bez maseczek, a w najlepszym przypadku maseczki pod nosami. No ja wolę jednak mieć rozdwojone końcówki niż nabawić się zarazy tuż przed drugą dawką szczepienia. Tak naprawdę poszłabym ściąć włosy nawet z marszu, ale jak pomyślę, jak w tych salonach fryzjerskich olewają zasady DDM i jak bardzo mają wywalone, że mogą pozarażać klientów, to powiem szczerze: odechciewa mi się. Poczekam i pójdę dopiero po szczepieniu, chyba trzeba odczekać 9 dni na przeciwciała, jakoś tak. 

Salony fryzjerskie i kosmetyczne to jednak specyficzne miejsca, bo masz bliski kontakt z osobą wykonującą usługę. W sklepie płacisz kasjerce i wychodzisz, a najczęściej dodatkowo oddziela was pleksi, natomiast w salonach fryzjerskich już tego nie ma. Jak trafi się na chorą fryzjerkę bez maseczki, to można się załatwić.

Najbardziej denerwują mnie antymaseczkowe debile w kolejkach, nawet ostatnio w sklepie miałam taką sytuację. Stoję sobie spokojnie w maseczce, a za mną stanęła jakaś baba: oczywiście bez maseczki i niemal sapiąc mi na kark, bo teraz to już wręcz zrobiła się norma. Ja się odsuwam, żeby zachować dystans, no i luzik. Na to ona... znowu się do mnie przysuwa i znowu chucha mi w kark. Ludzie naprawdę są niereformowalni.

W kolejkach to już chyba większość debilnych sytuacji przeżyłam, np. trzymam dystans od osoby stojącej przede mną, a tu jakiś antymaseczkowy debil wtrynia się w tę przestrzeń między nami i stoi sobie jakby nigdy nic. No i co takiemu zrobisz? Nic, bo jeszcze wpierdol można dostać jak baba w kauflandzie. Baba po ciosie osunęła się na podłogę, a ludzie wokół zero reakcji i zachowywali się, jakby nic się nie stało. To wszystko przy rechocie osób z ochrony. Zaś w komentarzach na fb i tt ludzie pisali, że dobrze jej tak, bo po co facetowi uwagę zwracała na brak maseczki. Mogła nic nie mówić, a tak to ma za swoje. Na jakim świecie ja żyję?

Wracam z takiej galerii, gdzie wszyscy mają wyjebane, a baba bez maseczki niemal kładzie mi się na plecy - i myślę sobie: ludzie nieraz są takimi debilami, że może introwertyczny tryb życia wcale nie jest jakoś szczególnie zły. Zdanie mocno rozbudowane i za długie, ale nie chcę mi się wymyślać nowego, bardziej poprawnego. Niech zostanie to, mnie ono pasuje.

Komentarze