Przeprowadzka to coś więcej niż zmiana adresu

Źle się czuję w tym mieszkaniu. Zdarzało mi się pomieszkiwać w różnych warunkach i z różnymi ludźmi, ale tak dziwacznie nie było jeszcze nigdy. Czasem sobie myślę, że nawet u wścibskich właścicieli nie było tak źle, bo przynajmniej imprez nie było. Teraz moimi nieodłącznymi towarzyszkami zostały zatyczki do uszu. Noc czy nie noc - każda pora do darcia mordy jest dobra. Raz bardzo grzecznie zwróciłam uwagę, ale raczej niewiele to dało. Ja dla współlokatorów nie istnieję - robią, co chcą i nie zwracają uwagi, że jest taka czy inna godzina, że może pospać bym chciała w nocy czy coś. 

Przeprowadzka to coś więcej niż zmiana adresu

Jeżeli dostanę pracę na dłuższy okres, to w pierwszej kolejności poszukam nowego pomieszczenia mieszkalnego. Teraz się niezbyt opłaca, bo mam umowę jeszcze tylko na 1,5 miesiąca. Jeżeli dostanę potwierdzenie, że chcą ze mną przedłużyć współpracę, to siadam i zaczynam szukać nowego pokoju do wynajęcia - bez dwóch zdań. 

Darcie mordy prawie każdej nocy, sprowadzanie panienek, jakichś typów spod ciemnej gwiazdy - jak ludzie w ogóle mogą zachowywać się w ten sposób? Jest 1 w nocy, a ty wychodzisz do przedpokoju we współdzielonym mieszkaniu i zaczynasz się wydzierać rozmawiając z kolegą, który też się wydziera. Można? Najwyraźniej można. 

O współlokatorach i ich dziwactwach można by napisać książkę, ale teraz to już przegięcie. Człowiek zamieszkuje z takimi samolubami i uświadamia sobie, że poprzedni współlokatorzy, na których dotychczas trafiał, wcale nie byli aż tacy źli. Przynajmniej zachowywali się jak ludzie, a nie orangutany drące mordę po nocach.

Problem polega głównie na tym, że oni chyba uważają to mieszkanie niemal za swoje, a nie za współdzielone - w tym przypadku współdzielone ze mną. 

Mogę zwracać uwagę nawet co noc, ale wątpię, aby to coś dało. Raz nie pomogło, drugi raz nie pomogło, trzeci też - to czemu czwarty miałoby pomóc? Jeszcze jacy źli, czego ja od nich chcę! Za dużo mam cierpliwości do ludzi - zdecydowanie za dużo. Znam takich, co mordę by otworzyli raz, a porządnie, aż by współlokatorom kapcie pospadały, a ja to zawsze zbyt kulturalnie i zbyt łagodnie.

Teraz się zastanawiam, czy nie zwrócić uwagi znowu. Jest już północ, a impreza kwitnie. Niech sobie imprezują, ale czemu mnie nad głową?

Nie mam już siły do tego wszystkiego. Do tych wynajmów, do imprezowiczów, do ekstremalnych syfiarzy, do orangutanów drących mordy po nocach, do miłośników kuchni jako drugiego pokoju, do wścibskich właścicieli i innych dziwaków. No po prostu nie mam już siły - tak zwyczajnie, po ludzku. Z drugiej nie mam dokąd wracać.

Chcę tylko spokojnie żyć i właściwie niczego więcej od wynajętego pokoju nie oczekuję. Jak trafia się na normalnych ludzi w mieszkaniu, to jest naprawdę sukces. Akurat w przypadku tego mieszkania sukcesu nie odniosłam. 

Kiedyś, ileś lat temu, zwróciłam współlokatorowi uwagę, że głośno słucha muzyki po nocach. Jeszcze przeprosił i zaczął słuchać ciszej. Ci obecni po zwróceniu uwagi, że głośno się zachowują, a jest noc, nic nie odpowiadają, a jeden z nich się nawet nie odwróci. Pytam się, czy w ogóle mnie słyszy - okazuje się, że tak. Aha, no ok.

Nie mam siły, po prostu nie mam już siły. Są takie sytuacje, które mnie przerastają - mogę jedynie albo zacisnąć zęby i wytrzymać albo drzeć koty i robić awantury każdej nocy. Awantury, bo normalne rozmowy najwyraźniej nic nie dają.

Komentarze