A czemu chce pani zmienić pracę?

Nic mi się ostatnio nie układa, w ogóle. Myślałam, że zmierza ku dobremu, że zmieni się na lepsze, ale się myliłam. Nie zmierza i chyba nigdy nie zmierzało. W moim życiu nie ma żadnej radości, żadnego czegoś fajnego. Praca beznadziejna, zdrowie mi szwankuje, a jego już nie ma. Pustka, nuda, monotonia, smutek, a jak mam iść do tej nudnej pracy, to płaczę i czasem się przez to spóźniam. Co teraz? Co mam dalej ze sobą robić?

A czemu chce pani zmienić pracę?

Czasami nachodzi mnie straszna myśl: a co, jeśli już nie znajdę innej pracy? Też tak może przecież być. Tutaj jestem już trzeci rok, robię w kółko tylko jedną rzecz i nie ma żadnych szans na zmianę. Można prosić, błagać, pisać - nic to nie daje. Zostałam do tego zatrudniona i mam to robić - oto odpowiedź. Jutro znowu zacznie się kolejny tydzień robienia ciągle jednej i tej samej rzeczy, którą robię od lat. Zmiana? Jaka zmiana? Przecież zostałaś do tego zatrudniona. 

Pracowałam w różnych miejscach, ale nigdy przenigdy nie miałam tak nudnej, monotonnej i beznadziejnej pracy. Mówi się, że w archiwum jest nuda... Pracowałam w archiwum i przy tej obecnej mojej pracy archiwum to rozrywka, fan i miejsce wiecznej wesołości. W archiwum coś się przynajmniej działo: ktoś coś przyniósł, ktoś coś odniósł, chciał coś wziąć, dochodziły nowe dokumenty, miałam coś znaleźć, sporządzić jakąś tabelę, przygotować dokumenty do wysyłki itd. Tutaj przez cały dzień nie dzieje się absolutnie nic. 

Ktoś powie: o co jej chodzi? Wymarzona robota, cisza i spokój. Początkowo też tak uważałam. Ale ile można robić w kółko jedną jedyną rzecz? Przez ile lat? Ile czasu można mieć ten spokój? Idziesz do pracy i już wiesz, że nic się nowego nie nauczysz, nic się ciekawego nie zdarzy, że czeka na ciebie tylko jedna rzecz - ta sama, co zawsze. I nic innego, nigdy. Zawsze tylko ta jedna jedyna rzecz do wprowadzania zawsze w te same rubryki. Nie ma, że będzie coś nowego do wprowadzenia, że czegoś się nauczę, że będzie jakieś urozmaicenie - nie będzie.

Ja wiem, że praca biurowa ogólnie do pasjonujących nie należy, ale pomiędzy "pasjonująca" a "skrajnie nudna" jest cała gama szarości. Tych szarości, które pozwalają w pracy wytrwać i czerpać z niej jako taką satysfakcję. A przynajmniej nie zwariować.

W tej pracy tak zdziadziałam i tak zobojętniałam na wszystko, że aż mnie to przeraża. Nuda wydziera się tam z każdego kąta. Boję się, że jeżeli jednak znalazłabym normalną pracę, to będzie mi ciężko przystosować się na nowo po takich "przeżyciach", a właściwie ich braku. Tak się przyzwyczaję do tego zdziadzienia, że trudno będzie mi się później odzwyczaić. Gorzej niż po bezrobociu.

Gdyby jeszcze normalnie płacili, ale to też nie. Nawet nie mam argumentu, aby ubiegać się o podwyżkę, bo przecież niczego nowego przez te lata się nie nauczyłam. Może właśnie dlatego nic nowego nie chcą mi dać? Jest w tym jakaś logika ze strony firmy.

Jeszcze niedawno przynajmniej miałam czasem rozrywkę po tej nudnej pracy, bo co parę tygodni spotykałam się z takim jednym. Niestety w końcu stwierdził mimochodem, że właściwie mnie nie potrzebuje i nie spełniam jego kryteriów. Możemy się spotykać, ale jeśli nie, to też rozpaczać nie będzie, bo ma wiele takich "koleżanek". Jak nie ta, to inna. No cóż, przynajmniej był szczery i nie owijał w bawełnę. Aż sama byłam zszokowana takich poziomem szczerości - ale może to i lepiej niż gdyby miał mi wmawiać jakieś głupoty, jaka to ja jestem dla niego ważna i wyjątkowa. Nie jestem i nigdy nie byłam, przynajmniej teraz mam tego świadomość. Zawsze lepiej wiedzieć niż nie wiedzieć, choć to i tak przykre, że można być dla kogoś takim zerem.

Jakby tego było mało, to szwankuje mi też zdrowie, więc odpadają spacery, siłownia, fitness, zumba i inne takie takie. Po prostu smutek i nuda w czystym wydaniu. Jak za czasów bezrobocia, tylko muszę człapać do nudnej, nierozwijającej i źle płatnej roboty i wytrzymywać w niej codziennie 8-9 godzin. To chyba jedyna różnica.

Wstaję rano resztkami sił, jem śniadanie, trochę popłaczę, szykuję się i z wielką niechęcią człapię na przystanek - wiedząc już, że czeka mnie to samo, co zawsze, i ta sama nuda, co zawsze. Codziennie wiem, że muszę zacisnąć zęby i jakoś to przetrwać. Po nudnej pracy wracam do pustego pokoju, bo przecież z tej pensji na pustą kawalerkę mnie nie stać. I tak aż do wieczora.

Wieczorem jestem zła, że znowu kolejny nudny dzień się kończy i muszę iść spać, żeby mieć siłę wstać rano i powitać kolejny nudny dzień i znów robić w robocie to samo bez przerwy. Kiedy to się skończy? I czy w ogóle? A jeśli się skończy, to co dalej? Co mnie czeka więcej i czy w ogóle coś mnie czeka więcej?

Głupio to zabrzmi, ale tęsknię nawet za kłótniami w poprzedniej pracy. Przynajmniej było coś, o co można było się kłócić, i było z kim się kłócić. Coś się działo, jakoś to wszystko funkcjonowało, było sobie jakieś życie biurowe. Tutaj jest taka nuda, że nawet na kłótnie nie ma miejsca. No bo o co tu się kłócić, jeśli wszystko wiadomo, nic nowego nie dochodzi? Wszystko jest dokładnie tak samo, jak było rok temu i dwa lata temu, a ja robię też dokładnie to samo. Co najlepsze, kierownictwo uważa, że to jest normalne. 

No chyba jednak nie bardzo.

Komentarze