Skąd się biorą dzieci i dokąd zmierzają?

Zastanawiało mnie, czemu tak źle zniosłam i właściwie wciąż źle znoszę zostanie odrzuconą. Niby nic takiego: doszedł do wniosku, że mnie nie chce i tyle. Nie obchodzę go, woli przy mnie nie być. Historia najbardziej typowa, jakich na świecie wiele. Nie ja pierwsza, nie ostatnia. Czasem facet odchodzi nagle po 20 latach i też baby jakoś sobie z tym radzą. Niekiedy zostają wymienione na młodszy model i muszą z tym żyć, a w małych miastach nawet spotykają na ulicy tę nową szczęśliwą parę. I co? I nic, jakoś wytrzymują. Miały ślub, dom, miejsca spotkań, rodzinę, spotkania rodzinne, czasem nawet dzieci, a później wszystko jak kulą w płot. Ja ślubu nie miałam i nawet bym nie chciała, ale myślałam, że mam takiego kogoś swojego bliskiego. No cóż, okazało się inaczej.

Skąd się biorą dzieci i dokąd zmierzają?

Jestem półsierotą niebiologiczną, dzieckiem samotnej matki, więc coś niecoś też na temat porzuceń wiem. Mówi się, że to wina baby, skoro nie wie, z jakim okropnym typem dziecko robi. A co, jeśli facet potrafi bardzo dobrze się kamuflować? Jeśli potrafi doskonale manipulować? Czy ci, którzy głoszą takie mądrości, nigdy przez całe życie nie dali się nikomu oszukać? Nigdy nie byli tak zmęczeni samotnością, że aż chcieli zwyczajnie od niej odpocząć? Tak naprawdę kobiecie wiele do szczęścia nie potrzeba: wystarczy odrobina zainteresowania zamiast osaczania lub wmawiania, jakie ma szczęście, bo trafiła na królewicza. Skoro taki królewicz, to czemu królewny go nie chcą?

Tak więc zastanawiało mnie, czemu tak mi z tym odrzuceniem ciężko, teoretycznie to nic takiego. Ale teraz chyba już wiem, dotarło to do mnie. Po prostu boli mnie, że on sobie świetnie ułożył życie bez mojej osoby, bez mojego udziału, świetnie mu się beze mnie wiedzie i w ogóle już o mnie nie myśli, ma mnie gdzieś. To, że po mniej więcej pół roku zaczęłam z nim wiązać jakieś tam drobne plany, które musiałam porzucić, ma już tak jakby mniejsze znaczenie. Tzn. ma, ale nie pierwszoplanowe. Zanim się poznaliśmy, byłam w ciemnej samotnej dupie i później po prostu do niej wróciłam. Jeżeli znakomitą większość czasu na ziemi prowadziło się samotniczy tryb życia, to po króciutkiej przerwie po prostu wracasz do tego, co znasz najlepiej. I tyle. To też było dla mnie ciężkie, ale dałam radę. Wróciłam do siebie sprzed, że tak to ujmę. Na szczęście żadnych dzieci ani wspólnych spraw nie mieliśmy, więc było to stosunkowo proste. Nie mówię, że bardzo proste, ale spodziewałam się, że będzie dużo trudniej. Początki były ciężkie, a później na nowo oswoiłam się z samotnością. A może, gdy się spotykaliśmy, również byłam sama, tylko nie chciałam tego wiedzieć?

I to wszystko jest do przeżycia: wracasz do samotnych serialowych wieczorów, do nieodzywania się, bo nie ma do kogo, do radzenia sobie ze wszystkim samej, do bycia zawsze jako ja i tylko ja, bo nikogo przy mnie nie ma. Ale to, że on ma mnie gdzieś i dla niego mogłabym w ogóle nie istnieć, to tego przeboleć nie mogę. Tego, że myśli o jakiejś innej, bo ja nie spełniam jego wymagań. Tego, że go nie obchodzi, czy ja w ogóle żyję czy nie. Tego, że czy jestem na tym świecie czy mnie nie ma, to dla niego bez różnicy. Ma swoje życie, kasę, z której robi użytek, bawi się świetnie, a jakaś tam ja? Epizod bez znaczenia. Nie ma dla mnie miejsca w jego napiętym grafiku. Zresztą, jak się spotykaliśmy, to też od pewnego momentu rzadko się znajdowało. To był właśnie jeden z tych sygnałów, których chciałam nie zauważać.

Bywają takie chwile, że tak zerkam na telefon, ale nie wiem właściwie, w jakim celu. Przecież i tak wiem, że on do mnie nie zadzwoni ani nie napisze - to jest tak pewne jak to, że jutro znowu wzejdzie i zajdzie słońce. Jestem dla niego nikim i zawsze będę nikim, ale tak jakoś ciężko jest mi się z tym pogodzić do dzisiaj. Naprawdę można być dla kogoś aż takim zerem? Owszem, naprawdę można być dla kogoś aż takim zerem.

Chciał się trochę zabawić, no to się trochę zabawił, a co dalej? Nikt nie żałuje krowy czy świni, której mięso przed chwilą zjadł. Smutne, ale prawdziwe. Nie odezwie się ani za rok ani za dwa ani za pięć - ani nigdy. A jeżeli to ja się odezwę, to - o ile jeszcze będzie mnie pamiętał - przedstawi mi 100 tysięcy racjonalnych argumentów, dlaczego woli żyć beze mnie, z których jeden bardziej dziwny od drugiego, a generalnie chodzi o to, że on lubi "poznawać". Poznawać świat i kobiety, a to jedną, a to drugą. No typowo, nic niezwykłego, takich poznawiaczy przecież jest mnóstwo.

Skąd się biorą dzieci i dokąd zmierzają?

Staram się szukać pozytywów: mogłam na koniec znajomości zostać z brzuchem. Dzieciak dopiero by użył: matkę miałby już starą, ale za to biedną. Ja już wiem, co to znaczy wychowywać się w biedzie, bez ojca, w niestabilnym środowisku, w którym nie ma dla ciebie miejsca - na to samo bym nie skazała nowego człowieka. Czasami w internetach mizogini pouczają, że kiedyś chłop z babą w jednej izbie mieszkali i mimo to potrafili zrobić ośmioro dzieci, a później spać z tymi dziećmi w tej jednej izbie. No i oczywiście nikt nie narzekał. NIKT. Myślę, że to właśnie dlatego dorosłe już dzieci wychowane na kupie w tej jednej izbie nie decydują się później na nadmierną liczbę własnych dzieci: ponieważ aż za dobrze pamiętają własne dzieciństwo spędzone w biedzie i syfie. Narzekać nie narzekały, ale raczej wynika to z faktu, że żadna z osób wówczas dorosłych nie miała czasu ich słuchać. Kto by chciał do czegoś takiego wracać?

Zresztą nie ukrywajmy, ale dawniej ludzie robili po ośmioro dzieci, aby miał kto w polu pracować. Dzieciak miał już 5 lat, to na pasionkę go i niech krów pilnuje. Nikt się nie rozczulał, że to dziecko czy nie dziecko: on ma tu krowy pasać i pomagać rodzicom, bo ma już aż 5 lat. To nie z wielkiej miłości do dzieci ludzi na wsiach tyle ich robili. Po prostu chcieli, aby miał kto pomagać w polu. Jeszcze w XIX wieku dzieci pracowały w kopalniach i zarabiały na rodzinę - także tak to wyglądało i dlatego ludzie byli dawniej tacy wielodzietni. To tylko teraz, w obecnych czasach, rodzice odwożą zahukane dzieci z kursu angielskiego na korepetycje z chemii.

Ja może dzieciństwa w jednej izbie na wsi nie spędziłam (przynajmniej tyle dobrego), ale też nie chciałabym, aby moje teoretyczne dziecko musiało patrzeć, jak zmagam się z biedą pracując za minimalną i aby miało poczucie bycia dla wszystkich ciężarem. Zrobię dziecko i co dalej? W jednym pokoju je wychowam? A współlokatorzy może będą śpiewać mu kołysanki.

No, ale oczywiście te baby złe, bo nie rodzą. Rozpieszczone królewny, które nie chcą się dzieckiem obarczać. Bezdzietne lambadziary, które tylko o imprezach i podróżach myślą. Przez nas demografia kraju upada i muszą ściągać imigrantów. Wszystko przez te wstrętne baby. Tym babom tylko głupoty w głowie, za dobrze mają! Głupoty... takie jak praca czy miejsce do życia.

Komentarze