Wióry lecą, ktoś struga wariata

Podobno z wiekiem człowiek powinien poważnieć. Ale co znaczy być 'poważnym'? Powiem szczerze: ciężko czasem odróżnić powagę od sztywniactwa, depresji czy zamknięcia w sobie. Tak samo poczucie humoru ciężko czasem odróżnić np. od zdziecinnienia czy zdziwaczenia. Zależy, czyj punkt widzenia przyjąć.

Wióry lecą, ktoś struga wariata

To, co dla jednego może być objawem totalnego zdziecinnienia, dla drugiego może być czymś normalnym i zrozumiałym. Ludzie mają różne poczucie humoru i niekiedy ciężko jest wyczuć. Z drugiej strony: czy wszystko trzeba wyczuwać? Może prościej być po prostu sobą?

W młodości uważałam, chyba mylnie, iż oznaką dojrzałości jest bycie jak najbardziej poważnym, ułożonym i powściągliwym. Im mniej okazujesz emocje, tym bardziej jesteś dojrzały/dojrzała. A co, jeśli jest zupełnie na odwrót? Może to właśnie pokazywanie emocji jest oznaką dojrzałości, siły, bycia dorosłym? Pokazujesz ludziom prawdziwego/prawdziwą siebie, bez ściemy i bez zbędnych masek. Może to właśnie jest dorosłość? Ta odwaga w byciu sobą.

Niedawno w pracy poczułam się nie najlepiej i rozpłakałam się totalnie przy wszystkich. Szef spytał się, ile ja mam lat, żeby tak płakać, że chyba 'trochę' za dużo mam tych lat. Za dużo lat, za dużo emocji - może taka już właśnie jestem.

Miałam taki czas, że jakoś nie potrafiłam już nawet płakać, było mi zupełnie wszystko jedno. Czy więc łzy naprawdę są czymś karygodnym i świadczącym o niedojrzałości? Jeżeli ktoś płacze, to znaczy, że mu zależy, a to chyba nie jest aż tak karygodne.

Często bywa też tak, że wszyscy w pracowym pokoju wybuchają śmiechem z jakiegoś powodu, a ja w tym nic śmiesznego nie dostrzegam. Nie śmieszy mnie, gdy się ktoś pomyli słowo, numeru nie pamięta, czegoś nie wie lub założy takie rajstopy do takiej sukienki. Nie wiem, co w tym śmiesznego, więc siedzę normalnie i robię swoje nie zwracając uwagi na resztę. Albo ktoś w sklepie poprosił o makaron al dente, a wiadomo, że tego się w sklepach nie kupuje, więc to jest niby takie bardzo śmieszne - dziewczyny obok z tego ryczą, a ja siedzę spokojnie, bo to jest dla mnie zbyt głupawe, żeby aż boki zrywać. Takie tam duperele nieistotne. 
 
Facet powiedział 'dobry wieczór', a jeszcze wieczoru nie było - i w pokoju mają ubaw niemal do posikania w majtki. Czy ja wiem, czy to takie śmieszne? Powiedział, to powiedział. Nic się takiego nie stało. Wieczoru nie było, później nadszedł, no i co z tego?

Może za dużo w życiu przeszłam, aby mnie aż takie bzdury śmieszyły. Chociaż z drugiej strony chciałabym, aby mnie śmieszyły: miałabym ubaw od rana do wieczora i sama bym nie wiedziała, z czego właściwie.

Wióry lecą, ktoś struga wariata

A może jestem zwykłą sztywniarą? Nie wiem, pewnie z punktu widzenia niektórych ludzi jestem. Ale czy wszyscy muszą mnie lubić? Grunt to robić swoje, w końcu po to jest się w pracy. Nie po to, żeby być lubianym. Potrzeba akceptacji przez WSZYSTKICH - to właśnie jest chyba oznaka niedojrzałości.

Był taki czas, nawet bardzo długi czas, kiedy pragnęłam być akceptowana przez wszystkich. Problem polega na tym, że nigdy tak nie będzie, zawsze ktoś będzie nas nie lubić. Można się na siłę dopasowywać, dostosowywać, wsiąkać w tło, ale... w jakim celu? Tak samo ja mogę sobie pomyśleć o kimś, że jest debilem, i tak samo o mnie może sobie ktoś pomyśleć. Życie nie polega na ciągłym udowadnianiu przed wszystkimi swojej wartości. Ci, którzy chcą, i tak ją dostrzegą. Nie potrzeba dostarczać światu non stop materiału dowodowego.

A ci, którzy nie chcą dostrzec we mnie wartości... to czemu ja miałabym chcieć ich w swoim życiu?

Komentarze

  1. Dziwne. U mnie w pracy kiedy dziewczyna się rozpłacze to zawsze współpracownik, który ją do tego doprowadził ma poważną rozmowę z kierownikiem i perspektywę trudniejszego awansu i podwyżki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas nikt się nikim nie przejmuje. Zresztą może dlatego jest taka rotacja... Też szukam gdzie indziej, bo to na dłuższą metę nie do wytrzymania. Dorwałam tę robotę, to się staram jakoś przetrwać, ale ogólnie kierownictwo ma nas gdzieś. Byle byśmy robili i wyrabiali ze wszystkim, to już reszta nikogo nie obchodzi: czy się nawzajem pozabijaliśmy czy jeszcze nie. Jak miesiąc temu podupadłam na zdrowiu i dostałam tydzień zwolnienia, to było wielkie oburzenie, że jak ja sobie mogłam tak na zwolnienie iść, przecież praca najważniejsza. Informując zaznaczyłam, że wylądowałam na sorze i dlatego lekarz dał mi tydzień zwolnienia, ale u nas nikogo to nie obchodzi. Kierowniczka, jak się później dowiedziałam, to ludzi w pokoju wypytywała, czy moje l4 to nie jest jakieś oszustwo, bo tyle pracy, a ja sobie tydzień wolnego zrobiłam. Już wcześniej mieliśmy z nią w pokoju rozmowę, że ciągle zachciewa nam się wolnego, gdy jest tyle pracy. A to jeden idzie na wolne, a to drugi, gdy pracy od groma. Problem w tym, że pracuję tam dość długo i nie pamiętam, aby kiedykolwiek było mniej pracy. Mam dużo zaległego urlopu i rzadko kiedy mnie nie ma, tyle że ja najwięcej robię, więc moja nieobecność jest odczuwalna. Z drugiej strony wieczne niedobory kadrowe nie są moją winą, ludzie sami stamtąd odchodzą z własnej woli. Tam nawet na kasie srogo oszukują i trzeba pilnować, a co dopiero mówić o przejmowaniu się czyimiś uczuciami. Mam się sprężyć i do roboty, a nie mi tu się płaczów zachciewa. No cóż, grunt, że w ogóle mam jakąś robotę i nie jest to spożywczy. Za dużo też nie mogę oczekiwać od życia, bo nie znam języków i ogólnie jak na obecne czasy mało umiem, doświadczenie też mam mizerne, bo nie miałam go za bardzo gdzie nabyć.

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.