Spokojnie, to tylko apokalipsa

Wczoraj był wyjątkowo ponury, smętny, dzień. Ponury, smutny i szaro-bury. Na nic nie miałam siły i na nic nie miałam ochoty. Nie wiem nawet, na czym właściwie ten dzień mi minął, na czym konkretnie upłynął. Lubię pooglądać czasem filmy lub seriale i jakoś tak mam, że w niektórych z nich mimowolnie doszukuję się drugiego dna. Drugiego dna, którego zapewne tam nie ma, powstało jedynie w moim dziwnym umyśle. 

Spokojnie, to tylko apokalipsa

Oglądam sobie coś i nagle ni stąd ni zowąd przychodzi do mnie, do mojej głowy, interpretacja i wnioski na jej podstawie nasuwają mi się same. Nawet jeżeli to zwykły horror, w którym teoretycznie brak jest głębi, to i tak nawiedza mnie interpretacja. Jeden drobny szczegół, drugi, trzeci i coś tam mi w głowie zaczyna samo świtać. I pytam sama siebie w myślach: czy to możliwe? Czy o to właśnie chodzi w tym filmie?

Omen (1976) - gdy oglądałam 'Omena', strasznie było mi szkoda tego dzieciaka. Zauważyłam, że nie ma on absolutnie żadnej więzi z matką. Tej kobiecie syn wręcz przeszkadzał i denerwował samą swoją obecnością. Krzyczała do opiekunki, do męża, żeby zabrali dziecko, bo ona musi odpocząć. Nie poświęcała mu zbytniej uwagi, bardziej interesowało ją dekorowanie kwiatków. Może więc ten chłopczyk to nie był żaden antychryst, tylko zwykłe zaniedbane emocjonalnie dziecko? Może zaniedbywane dziecko staje się po prostu 'złym' dzieckiem?

Podobnie sprawa przedstawia się w czwartej części opowieści: Omen IV (1991). Zauważyłam, iż ta 'szatańska' adoptowana dziewczynka wykazuje złe zachowanie wyłącznie wobec matki. Matki, która przed adopcją bardzo martwiła się, czy jej przyszłe adoptowane dziecko ma dobre geny, czy rodzice pili lub brali, w jakich warunkach przebiegała ciąża. Mąż odpowiedział jej wtedy: 'Będziesz jej matką, a nie prawnikiem'. Już ta jedna scena daje dużo o myślenia i pokazuje, jakie podejście do dziecka ma każde z rodziców. W dalszej części filmu młoda antychrystka robi 'psoty' wyłącznie matce, zaś ojca uwielbia. Ciekawe... Można też zauważyć, że matka doszukuje się w niej samych wad. A to, że nie ma koleżanek, a to, że dziwna, a to, że coś tam. Może więc ten film to nie jest przedstawienie faktów, tylko spojrzenie na tę dziewczynkę z punktu widzenia matki? Film pokazuje, w jaki sposób matka postrzega swoją adoptowaną córkę. Gdy na siłę w kimś doszukujemy się wad, to zawsze będzie on wydawać się nam złym człowiekiem.  

Pewnie głupie, ale takie właśnie refleksje zaprzątają moje myśli, gdy myślę o tych dwóch filmach. 

Ostatnio obejrzałam ponownie Zombie z Berkeley (2003) - no taki tam horror klasy B produkcji australijskiej. Australijskie horrory ogólnie chyba są dosyć dziwne, ale nie o tym chciałam teraz pisać. Kiedy bohaterowie dotarli do muru zbudowanego przez kosmitów, to pierwsze moje przemyślenie było takie: jakaś analogia do muru berlińskiego? Podobieństw do tego słynnego historycznego momentu jest w tym filmie aż nadto: wysoki mur oddzielający Bereley od reszty świata, przez który nie można się przedostać, tłum ludzi krzyczący po drugiej stronie muru przypominający ten z Berlina 1989 roku, zburzenie muru po uzdrowieniu miasteczka i tym samym połączenie z resztą świata. Nawet ubrania i fryzury ludzi krzyczących w tłumie były jakieś takie z tamtej epoki. Jak zatem można zinterpretować fakt, iż zaraza zombie pod koniec filmu rozprzestrzeniła się na cały świat? Jednemu mieszkańcowi Berkeley udało się uciec i to był początek zarazy. Czyli co - twórcy filmu uważają socjalizm za zarazę, która rozwinęła się w demoludach i rozprzestrzeniła się na cały świat? Pewnie głupawy wniosek, ale wg mnie wszystko na to wskazuje. Jest to film z drugim, politycznym, dnem.

[Mój ulubiony cytat z tego filmu: Ty i te twoje teorie spiskowe! Daj już spokój! To nie byli żadni kosmici, to tylko zombie! Cóż, zawsze miałam dziwaczne poczucie humoru.]

Nawet zwykłe horrory o zombiakach wywołują u mnie refleksje i nadinterpretacje, z których zapewne nawet twórcy zrywaliby boki ze śmiechu. Ewentualnie złapaliby się za głowę ze zdumienia.

Spokojnie, to tylko apokalipsa

Gdy obejrzałam Świt Żywych Trupów (2004), to naszły mnie rozważania na temat agresji w ludziach. Te szybkie pędzące zombiaki kojarzyły mi się właśnie z takimi agresywnymi podłymi ludźmi, którzy chcieliby wszystkich zranić i pokąsać.... choćby emocjonalnie. Sadystami i socjopatami czerpiącymi radość z zadawania bólu innym. W filmie nie było powiedziane, skąd te stwory się wzięły, i w życiu tak samo: nie wiadomo, skąd w ludziach jest tyle zła i agresji.

Co ciekawe, w 28 dni później (2002) i 28 tygodni później (2007) również były zombiaki w wersji speed, ale już nie miałam takich skojarzeń z agresywnymi ludźmi. Choć obydwa te filmy bardzo lubię i cenię, nie zauważyłam w nich żadnego drugiego dna. Dodatkowo jeśli miałabym wskazać, to wolę pierwszą część: 28 dni później. Podoba mi się ten chłodny post-apokaliptyczny klimat, który sprawia, że wszystko w filmie jest bardzo realne i można poczuć tę pustkę i zagubienie bohaterów w nowym świecie. Druga część jest bardziej nastawiona na akcję i dynamikę.

Z kolei z oryginalnej Nocy Żywych Trupów (1968) najbardziej zapadło mi w pamięć zakończenie. Główny bohater przeżył inwazję zombie, doczekał poranka, a zabili go ludzie. To w zasadzie nie jest zbyt trudne do zinterpretowania: wszyscy boją się zmarłych, a tak naprawdę to żywych należy się bać. To żywi ludzie stanowią prawdziwe zagrożenie. Nie żadne duchy ani zombie, tylko.... po prostu ludzie.

Może uda mi się zostawić teraz na chwilę świat zewnętrzny i znaleźć kolejny film do interpretacji, albo do nie-interpretacji. Do czegoś na pewno.

Komentarze

  1. Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.