Wielki świat to tylko punkt na mapie

Ostatnimi czasy dochodzę do wniosku, że mój największy problem w kontaktach z ludźmi to fakt, że nikogo nie obchodzę. Wokół mnie przetacza się tłum ludzi, który nawet mnie nie dostrzega. Jestem dla tego tłumu tylko przeszkodą w dotarciu do celu, pracownicą, klientką, pacjentką, osobą w kolejce, jakąś tam dziewczyną czekającą na autobus albo i nieczekającą - bez różnicy. 

Wielki świat to tylko punkt na mapie
 
A jakbym nagle zniknęła z tego tłumu? Nikt by nawet tego nie zauważył. W pracy jest taka rotacja, że tam po miesiącu nikt nikogo nie pamięta. Był człowiek, nie ma człowieka, przyjdzie następny - wielkie rzeczy. Może się nada, może nie, może będzie sam chciał odejść, a może nie. Najważniejsze, żeby robił, i tylko to się liczy. Coś tam zawsze zrobi i jakoś ta praca ruszy z kopyta. A jak nie ruszy, to znajdzie się kozła ofiarnego i będą konsekwencje. 

Jestem tam takim niczym nie znaczącym pionkiem, trybikiem w maszynie. Jestem takim robakiem, który w każdej chwili może zostać zgnieciony, zdeptany. Jestem tam nikim - po prostu. Kiedyś - może prędzej, może później - ktoś przyjdzie na moje miejsce, a po miesiącu nikt o mnie nie będzie pamiętał. Będę jedną z wielkiego tłumu ludzi, którzy odeszli. A trochę się tego tłumu już przewinęło.

W mieszkaniu lokatorzy mają swoje życie: swoją pracę, swoje dziewczyny, swoich chłopaków, swoich przyjaciół. Jestem tylko jedną z wielu współlokatorek na ich życiowej drodze. Nic dla nich nie znaczę. Gdy się wyprowadzę, przyjdzie kto inny i też jakoś to wszystko będzie się kręcić.

I kiedy tak o tym wszystkim myślę, to nie chce mi się nic. Nawet w Kościele ludzie przekazują sobie znak pokoju, a tak naprawdę nawet się nie znają i wcale nie chcą się poznać. Nie byłam dawno na mszy, ale swego czasu bywałam na tyle często, że dobrze to pamiętam. Same formułki bez znaczenia, puste słowa i gesty bez cienia refleksji. Smutne. Czy Bóg naprawdę tego właśnie oczekuje? Znam ludzi z ciężkimi grzechami, którzy bez zadośćuczynienia przystępują do Komunii. Czy to jest godne człowieka, katolika, czy to jest uczciwe? Z pewnością nie jest.

Najgorzej jest zawsze w autobusie: mam nieodparte wrażenie, że ludzie gdyby mogli, to pozabijaliby się nawzajem. Zresztą, to naturalne: kiedy na jednym terenie występuje zbyt wielu przedstawicieli jednego gatunku, zaczyna się walka o przestrzeń. Zwierzęta zabijają się nawzajem, zaś ludzi ratują przed tym rozwiązaniem tzw. normy społeczno-prawne. Moralność, prawo, kultura, starannie wypracowane przez lata wzorce zachowań. Gdyby nie one, ludzie obrzucaliby się nawzajem gównem - gorzej niż małpy. Ludzie to takie zwierzęta, tyle że mają nakazy kulturowe. 

Może kiedyś czegoś się dorobię, a może nie. Muszę mieszkać z obcymi ludźmi, bo nie stać mnie na nic innego. Pamiętam pierwsze samodzielne lokum, pierwszy pokój nie w domu - to dopiero było przeżycie! Praca, wielki świat i w ogóle coś niesamowitego. Później poznałam ciemniejsze strony ludzi i tak żyję z tą świadomością ciemniejszych stron ludzkiej natury. Gdy mieszkałam w domu, zawsze się tego odkrycia obawiałam. Obawiałam się, że znajdę w ludziach coś tak mrocznego i tak bardzo złego, że załamię się totalnie i nie dam sobie rady. Znalazłam to i nadal żyję. Tyle, że czasem jest jakoś tak smutno. I tak samotnie.

Komentarze

  1. Może to dziwne, ale po tym tekście odnoszę wrażenie, że już kiedyś czytałam to, co napisałaś, tylko na innym blogu. A na tego wchodzę od kilku miesięcy już i dopiero teraz coś mi zaświtało. A może to przypadek? Chciałabym bardziej nakreślić, o co mi chodzi, jednak też bez podawania najdrobniejszych szczegółów, bo nie chcę Ci zaszkodzić.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.