Kto to? Nie wiem, mieszka obok

Czasami w życiu bywa tak, że telewizja wchodzi za mocno i seriale lekko mieszają człowiekowi w głowie. Dzieje się tak wtedy, gdy nie znasz danej sytuacji, więc bierzesz za pewnik to, jak ową sytuację przedstawiają w jednym czy drugim serialu.

Kto to? Nie wiem, mieszka obok

Kilka lat mieszkałam w dużym mieście i miałam współlokatorów. Zanim wyjechałam naoglądałam się "Przyjaciół" i "Teorii Wielkiego Podrywu". Kto oglądał, ten wie, o co chodzi. Naoglądałam się, później wyjechałam, zaczęłam mieć współlokatorów i... szok. Wszystko wygląda zupełnie inaczej. 

Współlokatorzy żyjący jak rodzina? Można zapomnieć. Wspólne posiłki na kanapie, wspólne oglądanie telewizji, wypady do kawiarni - to nierealne, bajka po prostu. W rzeczywistości to należy się cieszyć, jeżeli trafi się na jako tako sensownych ludzi, którzy nie drą mordy po nocach, nie nabijają liczników, nie zostawiają stosu brudnych naczyń w zlewie i można z nimi od czasu do czasu pogadać o dupie marynie.

Kiedy przyjechałam do dużego miasta, zamieszkałam w swoim pierwszym współdzielonym mieszkaniu, to przeżyłam taki szok pt. seriale vs rzeczywistość, że sama ledwo go przetrawiłam. Gadam ze współlokatorką i mówię, że mi elektryka w pokoju szwankuje, a ona na to spokojnie, że to nie jej sprawa. No w sumie miała rację, nie jej sprawa.

Później były dylematy, kto jak zamyka drzwi wejściowe, kto zostawia albo nie zostawia włosów pod prysznicem, mnie irytował syf w kiblu, spleśniałe żarcie i stosy naczyń zostawiane na weekend, a kogo innego okruchy na podłodze w kuchni. Była też kwestia śmieci, których oprócz mnie nikt nie wynosił i kwestia papieru w kiblu. Takie typowo irytujące lub konfliktogenne kwestie, gdy się zbiera ileś tam obcych sobie osób wywodzących się z różnych środowisk. 

Wraz z kolejnymi współlokatorami lub kolejnymi mieszkaniami poznawałam, co to znaczy, gdy musisz opłacać media za kogoś, kto świeci całymi nocami światło i myje się po kilka razy dziennie, gdy ktoś przyprowadza tabuny ludzi na całonocne darcie mordy, gdy za ścianą ktoś słucha muzyki o 3 w nocy, gdy całymi dniami okupuje kuchnie robiąc sobie z niej drugi pokój, gdy właścicielka włazi ci do pokoju bez pukania, gdy musisz opłacać media za gości współlokatora, których wizyta przedłużyła się troszkę o 2 miesiące, gdy współlokator nawet nie potrafi po sobie posprzątać kibla, gdy budzi cię w niedzielę rano mikserem i tłuczeniem kotletów itp. itd. Ile ludzi, tyle zwyczajów i charakterów.

I raczej jest tak, że każdy sobie rzepkę skrobie. Mieszkasz z tymi ludźmi, ale to dalej są obcy ludzie. Słyszałam o przypadkach, kiedy ktoś w ogóle nie mówił sobie nawet "cześć" ze współlokatorami przez ileś tam miesięcy - hardcore, ale jestem w stanie w to uwierzyć. Kiedyś bym nie uwierzyła, teraz jestem w stanie. Tak, jak napisałam wyżej: dobrze się składa, gdy trafi się na w miarę sensownego człowieka, który jest względnie bezproblemowy i z którym można parę słów zamienić choćby o pogodzie, bo to naprawdę różnie z ludźmi bywa. Bywa tak, że nie ma jak wejść do kuchni, bo ciągle okupują ją współlokatorzy i trzeba albo przygotowywać posiłki w pokoju albo jadać na mieście. Brzmi głupio, ale czasem grzeczne rozmowy nie pomagają, a rozpychać się łokciami nie będę, bo nie mam na to siły. Normalne życie i tak zawsze dużo mnie kosztowało.

Pranie, sprzątanie, kuchnia, darcie ryja po nocy, rachunki współdzielone, robienie kotletów o 8 rano, zagracanie mieszkania przerażającą ilością dupereli - to takie codzienne kwestie we współdzielonym mieszkaniu, o których seriale już nie wspominają. Teraz, jeśli mnie najdzie na "Przyjaciół" lub "Teorię Wielkiego Podrywu", to oglądam to jako bajkę, bo nawet nie serial. Serial teoretycznie powstaje na bazie prawdziwego życia. Choć może w USA faktycznie współlokatorzy żyją jak rodzina, to wtedy zwracam tym produkcjom owo zaszczytne miano.

Komentarze