Cho no tu, bo kabaret puszczają

Kiedy miałam jakieś 6-7 lat, do naszego miasteczka przyjechał cyrk. Wtedy też byłam w cyrku pierwszy i jedyny raz. Wydawało mi się, że to ogromne przeżycie i powiew wielkiego świata w naszych prowincjonalnych progach. Przed rozpoczęciem wszyscy mi mówili, jak to fajnie będzie i jaki będzie ubaw po pachy, bo to w końcu cyrk. Skoro wszyscy tak mówili, to nastawiłam się duchowo na ten ubaw i zabawę na 102.

Cho no tu, bo kabaret puszczają

Z tego, co pamiętam, miałam miejsce chyba w pierwszym rzędzie, ewentualnie w drugim - w każdym razie jakoś tak blisko sceny. Zaczęło się przedstawienie i... trwało ono i trwało, i tak ciągle trwało. Wynudziłam się za wszystkie czasy. Tutaj jakaś baba latała na linie, tam jakieś zwierzaki robiły sztuczki, a pod koniec puścili dookoła sceny konie w galopie i to mnie przeraziło. Bałam się, że ten tabun koni za chwilę mnie zmiecie.

Nic ciekawego się tam nie działo, nudy na pudy i tylko myślałam, kiedy to się wreszcie skończy. Po wyjściu postanowiłam, że nigdy więcej do cyrku nie pójdę, bo cyrk jest przereklamowany. Nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Tresowane zwierzątka, baby na linie i klauny, których zawsze się bałam. Gdzie tu zabawa?

Klauny podobno mają rozśmieszać dzieci i podobno nawet pełnią taką funkcję, jednak mnie klauny zawsze przerażały. Cały wizerunek postaci klauna wydawał mi się przerażający i straszny. Kiedyś dla żartu dzieciak w szkole - byłam chyba w drugiej czy trzeciej klasie - powiedział mi, że widział za oknem klauna, który się na mnie gapi i już po mnie idzie. Ze strachu popłakałam się, zaczęłam histeryzować i dorośli musieli mnie uspokajać.

Mnie klauny przerażały, innych śmieszyły. Do dziś nie wiem, co może być zabawnego w postaci pomalowanej białą kredą, z doklejonym czerwonym nosem i w ubraniu Arlekina. Jednak są tacy, którzy uważają, że to jest zabawne.

Podobnie z kabaretami: mnie nie śmieszą żarty kabaretowe w stylu "Marian i Hela", gdzie chłop się za babę przebrał i gada cienkim głosikiem. To raczej żałosne, a nie śmieszne. Czemu ludzi to śmieszy? Pojęcia nie mam.

Kiedy byłam nastolatką, był taki program w tv: Śmiechu warte. Ludzie tam przesyłali nagrania video, na których najczęściej ktoś się potknął, a widownia miała bekę. Rzeczywiście, boki zrywać. A jak się ktoś potknął na weselu, to już w ogóle taki ubaw, że o mało się nie posikali na tej widowni ze śmiechu. Nie wiem, czy im coś dawali przed programem czy co. Może jakieś rozweselacze dodawali do napojów, bo nie wierzę, że ludzie sami z siebie naprawdę mogą się śmiać z takich pierdół.

Kilkanaście lat temu w modzie były głupie komedie polskie typu "Lejdis". Dla mnie te "Lejdis" to była taka żenada, że aż przerwałam oglądanie tej szmiry, bo tego nie dało rady ścierpieć. Ten film był tak żenujący i tak zły, że nie wierzyłam, iż ktoś w ogóle napisał do tego scenariusz, wyreżyserował to i wyprodukował, a na dodatek znalazł aktorów, którzy zgodzili się wystąpić w tym czymś robiąc z siebie kompletnych debili. Najlepiej w ogóle byłoby o tym żenującym filmie zapomnieć - i taki też miałam zamiar, kiedy nagle usłyszałam, jak moje koleżanki z kursu zachwycają się nim. Piały z zachwytu, jaka to fantastyczna komedia i jak się przy tym uśmiały. Zachwytom nie było końca, a ja nie mogłam uwierzyć i zastanawiałam się, czy na pewno oglądałyśmy ten sam film. 

Jakby tego było mało, to ileś lat później tym okropnym filmem zachwycała się również dziewczyna, którą uważałam za inteligentną. Podobno tam były dialogi śmieszne i ogólnie świetna komedia. W czym ona była taka świetna, to ja nie wiem, zapamiętałam głównie Dereszowską w turbanie wydzierającą się na wszystkich i Kunę zachowującą się jak suka z cieczką. Ten film to porażka i jedna wielka żenada.

Są też ludzie zachwycający się filmem "Kac Wawa", który był chyba jednym z najbardziej żenujących filmów w historii. Najbardziej dziwię się aktorom, którzy zgodzili się tam wystąpić. Przynajmniej od razu wiadomo, kto nie ma do siebie szacunku i zagra w każdej szmirze, byleby się kasa zgadzała. 

Kiedy przebywałam wśród ludzi, zauważyłam, że lubią oni wymieniać się doświadczeniami dotyczącymi tego, kto kiedy był bardziej pijany. Jedna dziewczyna się chwaliła, że po pijaku ludziom w okna kamieniami rzucała, a innym razem po pijaku zasnęła w tramwaju i ją jakaś baba obudziła. Czy jest się czym chwalić? Szczerze wątpię. Wg mnie to raczej patologia.

No nie wyczymię, chłop się za babę przebrał!

Z kolei inna była tak pijana, że musieli ją odprowadzać do domu, bo sama nie była w stanie tam dotrzeć. Opowiadała o tym ze śmiechem, ale czy naprawdę jest się czym chwalić? Też szczerze wątpię. Moim skromnym zdaniem dla kobiety to jest żałosne, by upić się tak mocno, że aż nie jest w stanie sama dojść do domu.

Taki jeden śmiał się, że kumpel tak się upił w pracy, że nie był w stanie ustać, a dzień wcześniej mieli kontrolę. I to takie śmieszne było, że dzień wcześniej była kontrola i wszyscy byli trzeźwi, a on następnego dnia uchlał się i chyba leżał gdzieś na podłodze - z tego, co pamiętam z tej mrożącej krew w żyłach opowieści. Śmieszne? Może i śmieszne, ale dla mnie raczej tak średnio.

Nie wiem, czemu ludzie mają taką bekę, gdy opowiadają, kto co zrobił po pijaku. Już znam na pamięć opowieść osoby z rodziny, że jakaś tam dziewczyna po pijaku zaczęła sikać z okna w hotelu - dla mnie to obrzydliwe i żałosne, a nie śmieszne. 

Możliwe, że jestem gburem i ponurakiem. W dzieciństwie nie śmieszyło mnie, gdy ktoś nagle polewał mnie wodą z węża lub wrzucał znienacka do rzeki, tak samo nie śmieszyły mnie cyrkowe klauny. Gdy oglądałam "Śmiechu warte", to zastanawiałam się, czy ci ludzie na widowni to udają, że się śmieją czy o co im właściwie chodzi, bo niemożliwe, aby naprawdę śmiać się do rozpuku z tego, że ktoś orła wywinął. 

Jest jeszcze taka podobno śmieszna reklama żelków, gdzie na jakimś zebraniu w biurze dorośli ludzie mówią głosikami dzieci. I też ludzie w internecie zachwycają się nią, że niby taka śmieszna i w ogóle. Dla mnie ona jest infantylna i głupawa, nie ma w niej nic śmiesznego. Nie wiem, co ludzi w niej tak bawi. 

Mnie nie bawią takie żarty w stylu "dorosły gada jak dziecko" lub "chłop się za babę przebrał". Jeśli to czyni ze mnie ponuraka, to nim jestem - mówi się trudno. 

Czasami bywało tak, że gdy gdzieś przebywałam wśród ludzi, to chciałam, żeby mnie też śmieszyły takie pierdoły. Łatwiej byłoby się dopasować do otoczenia, nawiązywać kontakty i w ogóle. Tu się ktoś śmieje, że kolega kiedyś po pijaku się wywalił, mnie też by to rozśmieszyło i już bym miała towarzystwo. Ale widocznie pod jakimś względem jestem wybrakowana, bo mnie to naprawdę nie śmieszy. Nawet kąciki ust nie podnoszą mi się do góry, gdy ktoś opowiada takie pierdoły - no chyba, że uniosę je na siłę.

Ludzie czasami przebierają swoje zwierzaki, zakładają im jakieś kokardki, okulary, czapeczki i uważają, że to jest śmieszne. Mnie jest wtedy szkoda zwierzaków, że mają takich debili za właścicieli. 

No cóż, może faktycznie jestem ponurakiem, bo mimo najszczerszych chęci za nic w świecie mnie to nie śmieszy. Ale czy to źle? Może ja tak naprawdę wcale nie chcę znajomości z ludźmi, dla których synonim dobrej zabawy stanowi liczba wypitych piw i ilość głupot, które później robią. Grunt to zawsze być sobą, nawet sobą-gburem.

Komentarze