Bierz, co chcesz - ale nie u mnie

Przez całe życie jest tak, że jest się od kogoś zależnym. Można być zależnym od rodziców, od pracodawcy, od urzędu, od lekarza, od wynajmującego, od męża, a jak ktoś bierze kredyt, to również od banku. Gdy się pracuje, codzienny rytm życia wyznacza praca i nadzorujący ją pracodawca. Gdy mieszka się z rodziną, jest się zdanym na ich humory, widzimisię i codzienne spory. Pocieszam się tym, że przynajmniej nie mieszkam np. z mężem-alkoholikiem, ale prawda jest taka, iż gdybym mieszkała z mężem-alkoholikiem, to nie aż tak trudno byłoby mi odejść (chyba, że istniałaby bariera emocjonalna przed zmianą), bo istnieje mnóstwo organizacji pomagających kobietom z tzw. przeszłością. Natomiast takim jak ja nie pomaga nikt, ja nie wpasowuję się w żadne kryteria. Nie mam przeszłości, teraźniejszości zresztą też nie.

Bierz, co chcesz - ale nie u mnie

Ludzie nie wiedzą, jak to jest żyć w ciągłym poczuciu osaczenia. Nie wiedzą, jak to jest żyć, gdy ktoś stoi nad tobą i wiecznie cię osądza. Ocenia i weryfikuje, czy masz dobrze wyprasowane ubrania po domu (w domu też trzeba wyglądać przyzwoicie, bo my na ciebie patrzymy!), czy masz poukładane ubrania w szafie, czy masz pościelone łóżko, czy odpowiednio się czeszesz - i długo by tak wymieniać. Trzeba ZAWSZE wyglądać przyzwoicie, elegancko i z klasą. Bałagan również źle świadczy o człowieku.

Nawet koszula nocna musi być uprasowana i odpowiednio długa, żeby zakrywać wszystko, co nieprzyzwoite. Po jaką cholerę tracić czas i prasować koszulę nocną? Pojęcia nie mam. Być może istnieje szansa, że komuś się przyśnię w nocy i zobaczy moją wygniecioną koszulę nocną w swym śnie.

Zakazy, nakazy, spełnianie wymagań i oczekiwań - tak od zawsze wyglądało moje życie. Mieszkając kilka lat w dużym mieście zobaczyłam, że znaczna część tych wymogów, które kazano mi spełniać w domu, jest tak naprawdę drobnostką, na którą nikt nie zwraca uwagi. Ludzie mają w dupie, czy śpię w uprasowanej koszuli czy nie. I w zasadzie sama też mam to w dupie, niepotrzebne i sztuczne zmartwienie. Ale u mnie w domu rodzinnym nieuprasowany ciuch urasta do rangi dramatu życiowego - jakby innych już rzeczywiście nie było.

No i makijaż - za rzadko się maluję. Kiedyś za wzór podano mi osobę w rodzinie, która jest "tak elegancka", że nawet jak idzie do warzywniaka obok, to robi sobie makijaż. W ogóle nie wyobraża sobie wyjść z domu bez makijażu. Nie skomentowałam głośno, ale w myślach dodałam złośliwie, że pewnie dlatego w wieku lat 40 wyglądała już na ok. 60. Ja aż tak chyba ludzi nie straszę wyglądem, żeby aż malować się do warzywniaka czy po chleb. Zresztą maseczki na szczęście skutecznie rozwiązały problem makijażu bądź jego braku.

Ciężko jest żyć w poczuciu osaczenia i w poczuciu wiecznego niespełniania oczekiwań. Mieszkając ze współlokatorami szłam do pokoju i miałam resztę głęboko gdzieś - tutaj tak nie mogę. Tutaj każdy sobie może do mojego pokoju wejść, wyjść i komentować sposób ułożenia albo nieułożenia rzeczy na półkach. Tutaj tak już po prostu jest i zawsze tak było. 

Kilka razy musiałam się obrazić, bo siedzę sobie goła na łóżku, a tu ani pukania ani nic, tylko wchodzi sobie ktoś jak do stodoły. Czy ja mam 15 lat? Jestem dorosłą kobietą i chyba jakieś absolutne minimum prywatności byłoby mile widziane. W swoim pokoju mogę sobie chodzić nago, w gaciach, mogę sobie dłubać w nosie lub gładzić po ciele - co komu do tego? Ja się nie wtrącam, co kto robi u siebie. Pukanie do drzwi chyba nie jest jakoś bardzo męczącą czynnością.

Gdy byłam w podstawówce i zamykałam drzwi w pokoju, to dostawałam ochrzan za to, że "się barykaduję". Drzwi musiały być otwarte i koniec. W mieszkaniu ponoć wszystko jest wspólne i nie ma: twoje czy moje. Pokój jest wspólny, biurko jest wspólne, szafy i komody również są wspólne. Nie można być egoistą, nie ma podziału na: twoje, moje. Nie można bronić komuś dostępu do "swojego" pokoju, bo to zwykły egoizm. Kto chce, może wejść, i bez dyskusji.

Kiedy miałam 7 lat i szłam do szkoły, dostałam w domu dwa długopisy: jeden, aby nim pisać, a drugi do pożyczania innym. Kiedy ktoś chce pożyczyć, nie można być chciwkiem i TRZEBA pożyczyć. Nie można odmówić, gdy ktoś chce pożyczyć długopis, trzeba się dzielić i koniec. Efekt tego był taki, że nie nauczyłam się stawiać granic innym ludziom, a za to nauczyłam się, że najważniejsze są potrzeby innych. Kiedy miałam już te 11-12 lat, inne dzieci robiły sobie ze mnie jaja i naśmiewały się z tego, że zawsze wszystko wszystkim rozdaję i nigdy nie odmówię - nawet, jakby miało mi zabraknąć. Daj taką kredkę, daj taką i tamtą też - a ja rozdawałam wszystkim naokoło kredki i długopisy, no bo przecież nie można odmówić, trzeba się dzielić i nie ma, że twoje czy moje. Polewkę mieli, że hej, a ja nawet nie wiedziałam z czego, bo przecież robiłam tak, jak mnie w domu nauczyli. Kto chce, może wejść i może brać, bez dyskusji.

Nawet teraz, gdy jestem już dorosłą, prawie 40-letnią, kobietą, to muszę stykać się w domu z pytaniami i wątpliwościami w stylu: "a po co ty te drzwi zamykasz? Przecież tu jest normalny dom, nie powinno się siedzieć przy zamkniętych drzwiach". Wtedy czasami pytam się, czy słyszeli o czymś takim jak prywatność. Prywatność - to jest takie coś, że można mieć przestrzeń dla siebie i owo posiadanie własnej przestrzeni jest tak totalnie normalne, że nie trzeba nawet nikomu się z tego tłumaczyć. Można być u siebie - choćby na tych paru metrach kwadratowych - i można poczuć się sobą, a nawet robić, co się chce, bez zastanawiania się i analizowania, czy ktoś patrzy czy nie patrzy i czy zrobiłam głupią minę czy niegłupią. Można siedzieć w majtkach, można nago, można w nieuprasowanej koszuli, można sobie podśpiewywać, można rozrzucać ciuchy, można się czesać i nie wyjmować włosów ze szczotki, a nawet można pierdzieć i bekać tak głośno, jak się chce. Przykłady można mnożyć!

Ponieważ jest się wtedy U SIEBIE.

Komentarze