Ciepłe słowo? Kaloryfer

W obecnej pracy jest mi zimno, tak już tam mam. Dzięki tej pracy zaczęłam się interesować ciepłą odzieżą, składnikami odzieży, przepisami prawa na temat temperatury w pracy, sposobami ogrzewania organizmu, sposobami na poprawę krążenia itp. Można powiedzieć, że w ostatnich latach znacząco poszerzyłam swój zasób wiedzy w wyżej wymienionych tematach. Nabyłam również umiejętność pisania skarg do szefostwa na temperaturę poniżej 18 stopni. 

Ciepłe słowo? Kaloryfer

Zgodnie z Kodeksem Pracy minimalna temperatura przy lekkiej pracy fizycznej musi wynosić minimum 14°C, natomiast przy pracy biurowej musi wynosić co najmniej 18°C. Szczerze? Dla mnie te normy są nieżyciowe. Ja kiedyś pracowałam w biurze w 15°C i to był po prostu mróz, siedziałam w grubym polarze, bo inaczej bym chyba zamarzła. Jeżeli za lekką pracę fizyczną przyjmiemy np. pracę w archiwum, to 14°C to mróz jak cholera. Trochę się poruszasz po regałach, więc jest o wiele cieplej niż gdy siedzisz non stop przy biurku, ale to dalej jest mróz. Jeżeli ktoś myśli, że skoro w danym miejscu jest praca "ruchowa", więc już może być zimno, to chciałabym przypomnieć, że w Rosji przy temperaturze -50°C zwierzęta zamarzały w biegu. I ruch ich wtedy nie uchronił. Ja bym już w życiu nie chciała pracować w 14 stopniach, nawet w ruchu.

Pracowałam również w temperaturze wahającej się między 17-18°C, w porywach nawet do 19. I co? I nic, było po prostu zimno. Siedząc ciągle przy biurku czułam, że oddycham zimnym powietrzem, a po jakimś czasie dostałam w końcu kataru. Na klawiaturze pisałam w rękawiczkach, bo zamarzały mi palce. Nawet w 2-3 parach skarpet miałam stopy zimne jak lody. Ale zgodnie z przepisami? Zgodnie z przepisami! Jest 18 stopni? Jest! Kreseczka wyraźnie pokazuje, że jest! Więc o co ci chodzi? Termostat ustawiony zgodnie z przepisami i tak ma być. Jeszcze zanim łaskawie włączyli ogrzewanie, to siedziałam w kurtce, bo było po prostu zimno tak, jak na zewnątrz - albo i zimniej, bo na zewnątrz przynajmniej na słońcu można się ogrzać.

Teraz mój aktualny dobry pan pracodawca zdecydował, że w pokojach ma być 19-21 stopni, bo ludzie się skarżyli. I pan pracodawca każe mi się cieszyć, że jest ciepło i nie trzęsę się z zimna. Powietrze cieplejsze, to fakt, ale jeśli na wieczór i na noc ogrzewanie jest wyłączane, a rano, jak się przychodzi, jest 19°C, to ja bym nie powiedziała, że to taka rewelacja i powód do zachwytu. Ponieważ dalej mi bardzo zimno w nogi, więc zainteresowałam się trochę tematem, pogrzebałam w internetach i doczytałam, że za temperaturę odczuwalną w pomieszczeniu jest odpowiedzialna nie tylko temperatura powietrza, ale też temperatura ścian pomieszczenia - a te są zimne, skoro przez kilkanaście godzin lub przez kilka dni (w razie weekendu) ogrzewanie jest wyłączane na amen, bo przecież oszczędność. Skoro po 15-tej wyłączają ogrzewanie i całą noc jest wyłączone, to jakim cudem ma być rano ciepło? Poza tym ogólnie 20 stopni to nie jest jakiś szał. Niby już nie mróz, ale ciepło też nie.

W domu, kiedy jest zimno (tak, w domu też miałam nieraz akcję oszczędność), to przynajmniej można się schować pod kołdrą, skulić, zwinąć w kłębek, opatulić się kocami. W pracy już nie można się zwinąć pod kołdrą, tylko trzeba siedzieć przy biurku i pisać na klawiaturze - i choćby z tego względu w pracy powinno być cieplej niż w domu. No bo co ja zrobię ze sobą, jak mi zimno? Kołdrę mam sobie przynieść? Poduszkę elektryczną kupić do pracy? A nie, sorry, to też przewidzieli, jest zakaz dogrzewania się, bo prąd drogi. Farelki, grzejniczki są zabronione. 

Jest ci zimno? To się ubierz! W jeszcze więcej warstw.

To jest jakieś takie upokarzające. Mój pracodawca od 15 stopni zwlekał, ile mógł z włączeniem ogrzewania. Ja okutana, nawet klienci komentowali "ale tutaj zimno", a pan szef twierdził, że tu bardzo ciepło. On się rzadko pojawiał na miejscu w firmie, więc może mu i ciepło było, nie wiem - ja miałam na ten temat inne zdanie. Teraz też pilnują, jak mogą, żeby nikt sobie nie zaszalał choćby z jednym stopniem temperatury więcej. No mnie jest zimno, co ja mam na to poradzić? Co mam niby ze sobą zrobić? Ukorzyć się, przeprosić i zapłakać? Nic się nie odzywam i szefostwo wie, że się słowem nie odezwę, bo wszystko jest przecież zgodnie z prawem. W KP stoi jak wół, że temperatura nie może być niższa niż 18°C. Tu w tym roku dochodzi w porywach do 21, a nawet zdarzyło się, że termometr wskazał całe 22 stopnie, to już w ogóle powinnam ze szczęścia biurko całować. 

Miałam też odwrotne sytuacje, że ludzie siedzieli w duchocie przy pozamykanych szczelnie oknach, a ja obok się gotuję. No i co im zrobisz? Możesz prosić, błagać, a oni i tak wolą się dusić. W jednej pracy miałam dość ostrą kłótnię na ten temat. Ja mówię, że na zewnątrz jest 30 stopni, środek lata, uchylmy okno, a dziewczyna z pokoju stwierdziła, że jej "hałas przeszkadza". Nie, no faktycznie lepiej się udusić i zemdleć z braku tlenu niż pomęczyć się trochę z remontem obok. Ogólnie tam mieli bardzo dziwną awersję do otwierania okien, jakby świeże powietrze miało ich zabić. Czasami się zastanawiam, co gorsze: siedzieć w zimnie czy w duchocie. Niby lepiej w duchocie, bo zawsze można okno otworzyć, tylko gorzej, jak współpracownicy nie pozwalają tego okna otworzyć i tak się męcz, człowieku, godzinami. Może się ugotujesz, może udusisz, a może przetrwasz.

Miałam też tak, że ludzie rozumowali w przedziwny sposób: jak jest lato, to chłodzimy się klimą i wietrzymy do granic możliwości (i absurdu). Klima cały dzień na silny nawiew i minimalną temperaturę (bodajże 13 stopni - z tego, co pamiętam), bo przecież lato. Czy na zewnątrz było 15 stopni, czy 20 czy deszcz - nieważne: jest lato, więc trzeba się wietrzyć i mrozić do granic możliwości. To w lato, natomiast w zimę ogrzewali się do oporu. Ja już cała upocona, gotuję się i leje się ze mnie, a oni kaloryfery na maksimum, okna cały dzień pozamykane, bo przecież zima. Z jednej skrajności w drugą. Albo się na siłę mrozimy albo gotujemy. Tyle że tamte sytuacje dotyczyły wyłącznie relacji między pracownikami, spraw wewnątrzpokojowych - że się tak ładnie wyrażę. Natomiast co innego jest, jak pracodawca leci sobie w kulki, bo mu wolno i co mu zrobisz? Nic mu nie zrobisz. Nie podoba się, to do widzenia. Przecież wszystko jest zgodnie z prawem pracy, nawet mamy 2 stopnie gratis.

Ja wiem, że ludzie pracują w chłodniach, na mrozie, na stoiskach na rynku - i nie mają możliwości dogrzewania się. Ja to wszystko wiem. Tyle, że pracując w biurze i mając nawet obok kaloryfer jednak jest dziwne, żeby marznąć, bo oszczędność. Dobrze, że jeszcze wody w kiblach nie odcięli z tej oszczędności - chociaż pożyjemy, zobaczymy. 

Najbardziej denerwuje mnie pytanie: "co, tak ci zimno?" albo pytanio-stwierdzenie wyrażające ogromne zdziwienie "ojej, aż tak ci zimno!(?)". Nie, tak sobie sweter dla jaj założyłam, a o co chodzi? Ty sobie dla jaj nie zakładasz czasem swetra, koca, rękawiczek czy skarpet? Albo czapki? Jak się bawić, to się bawić. Nie, tak naprawdę jest mi bardzo gorąco, tylko dla żartu gotuję się w swetrze.

I dla szyku, bo ładny.

Komentarze