Oj proszę pani, ktoś to robić musi

Mam w sobie tyle złości i napięcia, że niedługo mnie to chyba wykończy. Nie wiem, czy kiedykolwiek tyle aż tego w sobie miałam. Kierownictwo w pracy tak mnie wkurwia, od lat nikt tak sobie ze mną w kulki nie leciał, serio. Od dawien dawna nikt mnie tak nie wkurwiał. Pomyślałam sobie: przecież mam ten blog i po to go mam, żeby się wyżalić emocjonalnie. Nienawidzę, gdy ktoś ze mnie głupią robi. Pokazujesz komuś czerwoną kartkę i mówisz, że ona jest czerwona, a ktoś ci mówi: głupoty opowiadasz, przecież ona zielona. Widać przecież, prawda? Weź nie wydziwiaj, dobra? W sumie czerwień czy zieleń - jaka różnica? To kolor i to kolor.

Oj proszę pani, ktoś to robić musi

Wiem, że wszyscy w pracy na moim stanowisku zarabiają więcej ode mnie. To jest wręcz fakt powszechnie znany. Piszę w tej sprawie, nie odpisują. Piszę drugi raz, też nic. Piszę trzeci raz, odpisują w ogóle nie na temat o czymś innym. No czegoś takiego to jeszcze nie miałam. A czemu piszę zamiast porozmawiać? Ponieważ rozmowy nic nie dają i w dodatku nie ma na nie później dowodu.

Nie dość, że wszyscy zarabiają więcej ode mnie, to ja nie mam żadnej możliwości, aby rozwinąć się zawodowo choćby odrobinę. Od kilku lat mam najniższe stanowisko, w ogóle nie awansuję. Robię w kółko jedną rzecz, mimo wielu próśb o zmianę. Jedną rzecz. Latami.

Jak mam awansować? Jakim sposobem? Niczego nowego przez lata się nie nauczyłam, ponieważ nikt mi nie chciał dać takiej możliwości. Mogłam sobie prosić, pisać, łazić za kierownikiem, dyrektorem, kadrowymi. Nic to nie dało. Zostanę już na zawsze na najniższym stanowisku za minimalną robiąc w kółko tylko jedną jedyną rzecz, bo tak i już. 

Czy to jest w porządku?

Czy to jest w porządku, że ludzie, którzy przyszli po mnie zarabiają dużo więcej, więcej już się nauczyli, a w dodatku niektórzy mają już tytuł Specjalisty? A ja robię w kółko jedną jedyną rzecz i nic poza tym. Nie dlatego, żem taka leniwa, tylko że nikt nie chce, abym się rozwijała, mimo wielu moich próśb. Ustnych i pisemnych.

Mówią mi, że jestem traktowana dokładnie tak samo jak inni i że się czepiam nie wiadomo czego. No chyba jednak nie, bo nawet niektórzy z działu też się zastanawiają, o co chodzi. M. in. ci, których wyszkoliłam, a którzy to poszli dalej uczyć się nowych rzeczy i więcej zarabiają.

Mówią, że przecież mam "normalną pracę". To czemu czuję znużenie i wyczerpanie robieniem w kółko jednej czynności? Czemu dopada mnie gniew, gdy po raz kolejny wprowadzam znów dokładnie to samo, co pierwszego dnia w pracy? Przez kilka lat i 5 dni w tygodniu, przez 40 godzin albo i dłużej wprowadzam jedno i to samo ciągle - dlaczego? Dlaczego płaczę rano, gdy mam iść do pracy, i dlaczego płaczę jadąc autobusem do pracy? Czemu czuję, że traktują mnie jak debilkę, która do niczego więcej się nie nadaje, tylko do wprowadzania najprostszej rzeczy? I tłumaczą, że to normalne. No chyba niezbyt.

Wprowadzanie latami jednej rzeczy to jest dokładnie tak, jakby nauczyciel latami przerabiał z grupą tylko jeden temat lekcji i żaden inny. Albo jakby pracownik sklepu latami układał wyłącznie jogurty w lodówce i nic więcej. Bądź tylko i wyłącznie metkował towary przez 40 godzin 5 dni w tygodniu. Do tego został powołany i tak ma robić aż do emerytury. A inni w tym czasie po 10 razy awansowali, dostawali podwyżki i nauczyli się robić wszystko w tym sklepie.

Szukam nowej roboty, jednak pracodawcy coś się nie garną do zatrudniania mnie. Może faktycznie coś ze mną nie tak? Albo ta obecna praca tak podkopała moje poczucie wartości, że nic, tylko usiąść i płakać. W sumie to jest dobra metoda dla pracodawcy na zatrzymanie pracownika: tak zburzyć jego samoocenę, że go już nikt  inny nie zatrudni i będzie musiał tu z nami siedzieć robiąc w kółko to samo za minimalną. Awansu też mu nie damy, bo jeszcze wpisze sobie to wyższe stanowisko w CV i ktoś inny go zatrudni, a po co? Można? Można.

[Inna sprawa, że ostatnio nawet na rozmowy mnie nie zapraszają ani nic, chyba znów coś niedobrego dzieje się na rynku pracy. Czyżby powtórka z kryzysu i rekordowego bezrobocia? Będziemy mieli 2015 rok bis? Tyle, że tym razem przez imigrantów, na czele z armią Ukraińców. Niestety, ale prawda jest taka, że Ukraińcy mocno psują rynek pracy. Pracodawcy zyskali i wciąż zyskują nową rzeszę potencjalnych pracowników, więc konkurencja znacząco wzrosła. 

Ukraińcy popsuli już mocno rynek najmu, teraz biorą się za rynek pracy. Mimo to są ludzie, którzy cieszą się z ich napływu - niepojęte dla mnie. Kiedy obudzą się z ręką w nocniku, to może zmądrzeją i zrozumieją, że masowa imigracja nie jest niczym dobrym, niczym pozytywnym. Poprawność poprawnością, ale taka jest prawda.]

Oj proszę pani, ktoś to robić musi

Różne prace i różne sytuacje już w życiu miałam, ale czegoś takiego nie przeżyłam jeszcze nigdy. Jeszcze tak to nie miałam, żeby szefostwo w jakiejś firmie z góry uznało, że się nie nadaję do żadnych ambitniejszych zadań, więc mam robić w kółko jedną najprostszą rzecz latami i cieszyć się z tego. Rozumiem, gdybym nikomu nic nie mówiła, a tylko pretensje miała w duchu - ale tak nie jest. Tyle, co ja się naprosiłam, nagadałam, nałaziłam i nawypisywałam o jakieś urozmaicenie w obowiązkach, to tylko ja wiem. I kierownictwo z kadrami. Poddaję się, bo to jak walenie głową w mur i nic więcej. Tylko głowy szkoda, zaś mur stać dalej będzie.

Z każdym dniem moja frustracja narasta, bo te moje prośby i błagania trwają już 1,5 roku, jak nie dłużej. Były już obiecanki-cacanki, a głupiemu radość, było już: "no ktoś to musi robić, nie poradzisz", było już: pomyślimy, pomyślimy. I co? I gówno. Teraz już się nawet nie kryją, że nie mam żadnych szans na rozwój, przeszli do narracji: o co ci w ogóle chodzi, normalną pracę masz przecież. A inni w tym czasie awansują, uczą się nowych rzeczy i nieraz przechodzą do innych działów.

Liczę się też z tym, że pewnego dnia wynajdą mi jakąś gówno robotę, której nikt nie chce i w kółko są wakaty, np. przy akwizycji, i będą mieli argument: starali się? Starali! A ja wredna pogardziłam.

W dodatku tęsknię okropnie i to też mnie frustruje. Mam takie chwile, że mam ochotę natychmiast do niego napisać, wyżalić się, zaproponować spotkanie, ale nie robię tego, bo wiem, jak bardzo jest to zły pomysł. To tak zły pomysł, że za każdym razem resztkami sił się powstrzymuję. On nawet nie ukrywał i wcale nie starał się ukrywać, że jestem dla niego nikim, jedną z wielu "przygód", nic do mnie nigdy nie czuł, po prostu potrzebował jakichś bodźców, rozrywki i sam to stwierdził. Jeszcze podsumował, że szuka sobie dziewczyny, a ja przecież się nie nadaję, nie spełniam jego oczekiwań. Co tu więcej dodawać? Już chyba nic. Ponoć czas łagodzi emocje, ale to nieprawda. Więc jak niby teraz miałabym się poniżać, pisać, prosić? To by było uwłaczające godności. Dno dna po prostu. Dno, muł i wodorosty. Zrobiłabym z siebie w tym momencie gówno nic nie warte. Chłop mnie wprost pogonił bez ogródek, powiedział wprost, że nie spełniam jego oczekiwań i cyt. "nam nie po drodze", a ja miałabym teraz do niego wypisywać, jak bardzo mi go brakuje. Trochę godności jednak mi zostało.

Tak samo w pracy: prosić już nie będę, formuła się wyczerpała, wszystkie procedury zostały wyczerpane. Proszenie byłoby już poniżające, bo prosiłam i błagałam aż za dużo. Teraz myślę nad innymi rozwiązaniami, innymi środkami. Wiem, że w pracy nikt mi nie pomoże i nie wesprze. "Koleżanka" z pokoju obok ostatnio mi powiedziała: w razie czego o mnie nie wspominaj, mną się proszę nie podpierać, nie chcę mieć nic z tym wspólnego. Aż mnie zamurowało, że tak nagle oficjalnie i prosto z mostu. No cóż, każdy chce pracować w spokoju. Obok ktoś jest niesprawiedliwie traktowany? Nie moja sprawa, niech se jakoś radzi, ja chcę mieć spokój. Takie życie. Niedawno dziewczynę mordowali na środku ulicy, obok łazili ludzie i nikt nie reagował, nie zadzwonił po pomoc, a ja się głupio dziwię, że w pracy współczująca "koleżanka" nie chce w razie czego robić za świadka. Tacy ludzie, takie życie.

Kiedy mieszkałam w małym mieście i byłam na bezrobociu, dziwiłam się i kompletnie nie rozumiałam, gdy ktoś twierdził, że czuje się samotny mieszkając w dużym mieście i pracując z innymi ludźmi. No bo jak to tak? Wszędzie ludzie, w pracy ludzie, a on uważa, że jest samotny? Ma przecież ludzi wokół. Głupi jakiś wydziwia! No cóż, swoje trzeba przejść, żeby zrozumieć, iż w wielkim mieście i wśród ludzi w pracy tak samo można być samotnym, jak na bezrobociu w wypizdowie.

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego można być samemu wśród mnóstwa ludzi? Ponieważ to, że wokół są inni ludzie, to nie znaczy, że ty tych ludzi coś obchodzisz. I to właśnie jest sedno sprawy. Mogą cię mordować nad ranem w środku miasta, a ludzie przejdą obok i pójdą dalej, nawet nie zwrócą uwagi, że obok coś się dzieje czy nie dzieje. Mogą cię dyskryminować i źle traktować w pracy, a nikt nawet nie piśnie i nie stanie w twojej obronie, choć oczywiście wszyscy bardzo ci współczują. Nawet nie wszyscy, bo niektórzy uznają, że "przesadzasz" i praca jak praca. Dla faceta możesz być tylko rozrywką, kiedy nie ma co robić i brakuje mu doznań, a weekendami szuka on innej - lepszej, tej właściwej. Sąsiadów znasz tylko z muzyki, tv i głośnych rozmów. Współlokatorzy mają swoje życie, swoich znajomych i swoje sprawy, obchodzi ich tylko, czy posprzątasz w tym tygodniu czy nie - a bywają tacy, których nawet i to nie obchodzi.

Takie właśnie jest życie w dużym mieście: niby coś się dzieje, a właściwie, to jakby nic się nie działo i jakby nikogo nie było. Jakoś się to wszystko toczy, ale właściwie toczy się tylko wśród pogawędek o niczym i wśród ludzi, dla których jesteś niczym. Jesteś tylko elementem układanki, który bez trudu może być wymieniony na inny element. Nikt za tobą płakać nie będzie, nikt nie czuje z tobą żadnej więzi, nikt się nie przejmie, kiedy pewnego dnia bez słowa znikniesz. Praca, szkoła, dom, lekarz, sklep, autobus - tak się przemieszczasz pomiędzy tymi obiektami jak pies biegający po podwórku od jednego krzewu do drugiego, od jednej bramki do drugiej. I tak mija czas, który masz starannie zaplanowany od A do Z. Zaplanowany w każdym calu - tylko po co? Dla kogo, dlaczego? Dokąd właściwie to wszystko prowadzi, dokąd zmierza? Czy w ogóle dokądś?

Pomyślałam sobie teraz, że dla kierownictwa i reszty pracowników jest dodatkowa korzyść z obecnego stanu rzeczy: nikt nie musi pytać mnie, co teraz robię. Przecież wiadomo, że robię tylko i wyłącznie jedną rzecz non stop.

Nawet już tak źle nie myślę o swoim bezrobociu na zadupiu - po prostu był taki etap w życiu i tyle. Czy gorszy czy lepszy - nie wiem. Po prostu inny. Może kiedyś nadejdzie dzień, w którym podobnie z perspektywy czasu będę wspominać monotonię, brak rozwoju latami i frustrację w obecnej pracy. Obym dała radę emocjonalnie uporać się z tym.

Komentarze