W czasach, gdy byłam bardzo długo na bezrobociu, w pewnym momencie byłam tak mocno zdesperowana, że potrafiłam po rozmowie i odmowie od pracodawcy jeszcze do niego dzwonić i mówić, że "jeżeli w przyszłości będzie jakieś wolne stanowisko, to proszę o mnie pamiętać". Teraz czasy się zmieniły i od takiego żebrania jest formułka, że wyrażam zgodę na rekrutację w przyszłych ofertach pracy. Mniej upokarzające, bardziej bezosobowe, aczkolwiek też żebracze. Żebractwo i upokarzanie się zapakowane w piękny papierek dalej będzie żebractwem i upokarzaniem się. Niby "wyrażam zgodę", a tak naprawdę "ej, weźcie mnie chociaż na inne stanowisko, jak coś się zwolni". Bardzo dawno temu pisałam jeszcze listy motywacyjne zaczynające się od "zwracam się z uprzejmą prośbą o przyjęcie mnie do pracy". Później zmieniło się to na coś w stylu "jestem osobą poszukującą aktualnie pracy i zainteresowała mnie Państwa oferta". Oznaczało to mniej więcej: "ej no, weźcie mnie zatrudnijcie, proszę". Obecnie rzadko kto żąda listów motywacyjnych, no bo to w sumie absurd, aby trzeba było przekonywać potencjalnego pracodawcę, że praca na kasie w spożywczaku to marzenie twojego życia i główny jego cel.
Tyle, ile ja się w życiu nażebrałam, naprosiłam, nagabywałam, aby cokolwiek dostać czy wyszarpać, to tylko ja wiem. Szukanie pracy zawsze było najgorsze, jednak nawet szukanie pokoju do wynajęcia też wcale proste nie było. Raz facet wprost mi powiedział, że problemem jest mój wiek, bo on wynajmuje tylko MŁODYM osobom do 26 roku życia. Pokoje wynajmują przeważnie osoby młode i one chcą mieszkać z innymi młodymi. W ogłoszeniach o pracę również bardzo często jest wprost napisane, że poszukują studenta do 26 roku życia, bo zniżki. Po 40 roku życia i nawet jeszcze przed 40-tką stajesz się dla większości ludzi niewidzialna. Mniej chętnie cię zatrudniają, dają ci umowy najmu, mniej chętnie chcą cię przyjąć gdziekolwiek. Idziesz do pierwszego lepszego biura czy sklepu odzieżowego, a tam sama gówniarzeria po 20 lat. No cóż, zniżki na studentów. A kiedy wykonujesz tę samą pracę, co małolat 20-letni, to on dostaje o wiele większą pensję, bo dostaje brutto jako netto. Czy to sprawiedliwe? Przecież robimy dokładnie to samo, czemu on dostaje więcej? Za bycie młodym, po prostu - bo za nic innego. Tak wymyślił rząd i tak jest, choć to wyjątkowo niesprawiedliwe i dyskryminujące.
To jest jedna z takich oznak, że życie jest niesprawiedliwe. Masz wpływ na swój wiek? Nie masz, przecież czas płynie czy tego chcesz czy nie. Też bym chciała mieć wiecznie 20 lat, ale to nierealne. Czemu więc kogoś faworyzować ze względu na wiek?
Kiedyś jeden sklep bardzo nachalnie przechwalał się, że przyjmuje pracowników "bez górnej granicy wieku". Niby fajnie, ale dlaczego to jest powód do chwalenia się? Tak naprawdę to powinna być norma, bo wpływu na swój wiek nikt nie ma. A pracować gdzieś trzeba.
I tak z jednej strony po 40-tce, czy nawet niekiedy już zbliżając się do 40-tki, dla większości pracodawców czy wynajmujących stajesz się niewidzialna, ale z drugiej strony nasi rządzący... chcą podwyższać kobietom wiek emerytalny i nakłaniają, żeby pracowały jeszcze po 60-tym roku życia. Kto w tym kraju zatrudni 60-letnią kobietę, jeżeli nie ma ona znajomości? Poważnie pytam: kto? Zobaczą w CV, że szkołę średnią skończyła 40 lat temu, to już od razu takie CV wyląduje w koszu na śmieci. Niby nie trzeba w CV podawać wieku ani pracodawca nie może o niego pytać (choć z tym też różnie bywa, mnie niektórzy wprost pytali), to łatwo obliczyć po roku ukończenia szkoły średniej, studiów czy pierwszej pracy, jaki jest wiek kandydata.
Przed 30-tką zaczęłam się kształcić w jednej dość wąskiej dziedzinie, aby zwiększyć swoje szanse na rynku pracy. Zdobyłam nawet 2 tytuły zawodowe, ale nigdy nie znalazłam w tej dziedzinie pracy, gdyż wszędzie wytykali mi brak doświadczenia. Zajmuję się obecnie czymś zupełnie innym i o wiele gorzej płatnym, bo jakimś cudem udało mi się zdobyć w tym trochę doświadczenia. Mało płacą, więc mniej chętnych. Choć jeżeli nie przedłużą mi tutaj umowy i zostanę na lodzie, to też nie wiem, jak będzie. Może znajdę następną pracę, może nie. Staram się być dobrej myśli, ale może być różnie. Nie masz umowy w ręku, to nigdy nie masz pewności, że na pewno ją dostaniesz - o czym już nieraz się przekonałam. Przy wygaśnięciu umowy potrafią podziękować z dnia na dzień - i radź sobie, człowieku.
Czy rynek pracownika istnieje?
Zawsze jednak zastanawiałam się, czemu nie udało mi się w tamtej dziedzinie, ale brutalnie uświadomiła mi to koleżanka z dawnej pracy: jeżeli ok. 30-tki jeszcze nie miałaś w tej dziedzinie doświadczenia, to pracodawcy po prostu zastanawiali się, co z tobą nie tak, czy ci naprawdę zależy. Pracodawcy wolą zatrudnić młodzika 20-letniego, który ma chłonny umysł, jest energiczny i którego ukształtują od początku, niż 30-latkę, która nie wiadomo, czemu robiła co innego do tej pory i dlaczego nie zajmowała się akurat tym. Brutalne, ale tak rozumują pracodawcy. A że mogą wybierać i przebierać, no to wybierają młodych. No bo czemu nie?
W III RP nie ma i nigdy nie było żadnego rynku pracownika. To jest zwykłe kłamstwo. Jeżeli składasz tysiące profesjonalnie przygotowanych CV, a nie ma odzewu albo odzew jest taki, że raz na miesiąc lub raz na parę miesięcy na rozmowę cię zaproszą, to jaki to rynek pracownika? I to jeszcze te rozmowy kwalifikacyjne trwają z tydzień albo bywa tak, że z automatu dostajesz odpowiedź po wysłaniu CV, że znaleźli kandydata z większym doświadczeniem. Gdyby faktycznie brakowało pracowników, to pracę powinno znajdować się w miesiąc, a pracodawcy powinni błagać kandydata, aby podjął u nich pracę, a nie wydziwiać, że "inni kandydaci mają większe doświadczenie" lub "mamy jeszcze przez tydzień rozmowy, później podejmiemy decyzję". Tak nie mówią pracodawcy, którzy NIE MOGĄ znaleźć pracowników. Już nie mówiąc o tych tysiącach innych pracodawców, którzy po prostu nie odpowiadają na CV, co też sugeruje, że mają wiele innych, na które odpowiadają. Jaki to rynek pracownika?
Pojęcie "rynek pracownika" zostało po prostu wymyślone, stworzone przez środowiska związane z przeciembiorcami, januszami biznesu. Ma ono na celu wymuszanie na rządzących wprowadzania określonych przepisów związanych głównie ze sprowadzaniem do Polski imigrantów, którzy będą robić za grosze. Dzięki temu janusze biznesu zyskają (a właściwie to już zyskują) rezerwową armię bezrobotnych czekających za bramą. Będą mogli straszyć pracownika "mam już 10 Ukraińców na twoje miejsce", tak jak straszyli, kiedy był kryzys i bezrobocie sięgało 15%. Wtedy było "tysionc czysta i zlecenie, bo mam już dziesięciu na twoje miejsce" i przedsiębiorcy po prostu marzą, aby to znowu wróciło. Albo mail wieczorem "zapraszający" na rozmowę kwalifikacyjną następnego dnia: "jak pani zależy na pracy, to proszę przyjść jutro o 8 rano". Takie były czasy! I bardzo prawdopodobne jest, że te czasy powrócą, bo imigrantów coraz więcej, a obecny liberalny rząd jest bardzo pro-przeciembiorcy i anty-pracowniczy.
Są tacy, którzy twierdzą, że przecież imigranci nie mogą stworzyć zagrożenia dla miejsc pracy Polaków, no bo jak to tak? Skoro nawet po polsku nie umieją? Nie wiem, czy głoszenie takich poglądów to oznaka naiwności czy wyjątkowo złej woli i wyrachowania. Jaki to problem dla imigrantów nauczyć się polskiego? Jeżeli mieszkają tu kilka lat, to żaden. Ich dzieci też jeszcze szybciej załapią. I prawda jest taka, że imigranci stanowią poważne zagrożenie dla miejsc pracy Polaków. Imigrant nie może na kasie pracować, danych wprowadzać, sprzątać, wykonywać prostych prac biurowych? Jak najbardziej może i tak też się dzieje. W niektórych firmach Ukrainki czy Rosjanki nawet z klientami pracują. Zatem do twojej polskiej konkurencji na rynku pracy dochodzą jeszcze imigranci, tabuny imigrantów. A media i politycy będą ci wmawiać propagandę przeciemborcow, że mamy "rynek pracownika". Rynku pracownika w Polsce nie ma i nie było go od lat 90-tych. Po prostu niektórym środowiskom jest wygodnie, aby społeczeństwo tak uważało, że jest rynek pracownika i niby "brakuje rąk do pracy". Nie brakuje, ale przecież zawsze może być tak "dobrze" jak za czasów kryzysu, kiedy to można było za najpodlejsze prace płacić grosze na zleceniu, nie płacić za nadgodziny i weekendy albo zatrudniać do biur na wolontariat, bo ludzie byli tak zdesperowani. Januszom biznesu marzy się powrót do tych czasów, oj marzy się bardzo!
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.