Blog - własny wirtualny kąt

Byłam blogerką przez wiele lat, aż pewnego dnia rzuciłam to wszystko bez cienia wątpliwości. Miałam stałych czytelników, subskrybentów, setki polubień na fejsie i ponad 300 obserwatorów na twitterze. I rzuciłam to wszystko w jednej chwili. Czy żałuję? Nie. 

Popełniłam poważny błąd i zaufałam jednemu z czytelników (hejterów właściwie, ale to okazało się później). On wiedział o mnie za dużo i postanowił wykorzystać to przeciwko mnie. Jeden błąd i od razu poważna nauczka na przyszłość... Nigdy nie wiemy, kto jest po drugiej stronie monitora - niby banał, ale w internetowej sieci współzależności bardzo łatwo jest o tym zapomnieć. A chwila zapomnienia może kosztować nas zbyt wiele.

Blog - własny wirtualny kąt

Osobnik ten najpierw wydawał się normalny i całkiem w porządku. Później jednak okazało się, że nie jest do mnie przychylnie nastawiony - i tu pojawił się problem, gdyż już wiedział o mnie za dużo. Pomyślałam jednak, że odpuści i da sobie spokój. Nie dał sobie spokoju. Mnie też nie.

Zwykłym hejterem nie przejęłabym się. Jest blog, a więc od czasu do czasu są też hejterzy - to ciemna strona blogowania. Każdy bloger z biegiem czasu przyzwyczaja się do nich. Ale ten hejter nie był zwykłym namolnym hejterem, który pokrzyczy, potupie nóżką i na tym koniec. On okazał się czymś gorszym i groźniejszym. Zadał sobie niemało wysiłku, żeby zdobyć moje zaufanie, a później wykorzystać to przeciwko mnie. Publikował moje dane osobowe na innych blogach opowiadając historię mojego życia. Na cudzych blogach w komentarzach pisał moje nazwisko kpiąc z moich przeżyć i dając link do mojego bloga na zasadzie, żeby "wszyscy zobaczyli, jakie bzdury wypisuję". To było dla mnie zbyt wiele. To była ta magiczna granica, która sprawiła, że przestałam być blogerką, a stałam się zwykłym człowiekiem, któremu odebrano godność i własne miejsce.

Mój blog przestał być moim blogiem, przestał być moim miejscem. Ufając komuś stajemy się wobec niego całkowicie bezbronni, a ufając komuś nieodpowiedniemu dodatkowo narażamy się na straty w swoim życiu: mniejsze lub większe. I zawsze jest to dla nas nauczka, lekcja na przyszłość. Zanim komuś się zaufa, trzeba mieć 150% pewności. Są rzeczy, które można powiedzieć wszystkim i każdemu, a są rzeczy, które powinni wiedzieć tylko nieliczni. Albo i nikt.

Pożegnałam się z czytelnikami wyjaśniając całą sytuację. Niektórzy zrozumieli, inni pisali, żeby walczyć. Niby zawsze powinno się walczyć, ale ja nie chciałam blogować z zamysłem walki i przeciwstawiania się komukolwiek. Blogowanie nie powinno być walką z kimkolwiek i robieniem komukolwiek na złość. Blog w założeniu ma być własną przestrzenią w sieci, własnym wirtualnym kątem, a nie bokserskim ringiem czy areną wojowników. Na co mi taki blog, w którym wszystko sprowadza się do tego, że muszę coś komuś udowadniać? U siebie chcę być sobą.

Teraz czuję się mądrzejsza i bogatsza o nowe doświadczenie. Założyłam ten oto nowy blog, zupełnie nowy profil i ja też czuję się jakaś nowsza. Nikt tutaj, na blogu, nie pozna nawet mojego imienia ani wieku. Zanim zaufam jakiemuś czytelnikowi zastanowię się mocno jakieś 500 razy.

Nigdy nie wiadomo, kto jest po drugiej stronie monitora. I niekiedy najlepiej, żeby tak zostało. Druga strona monitora to nie jest druga strona lustra - nie wiemy do końca, jakie zamiary ma miły z pozoru rozmówca. Może przyjść taki moment, w którym okaże się, że... naprawdę pozory mylą.

Komentarze

  1. Anonimowy05:35:00

    Wszystko z rezerwą. Święta racja. Tak czy inaczej powodzenia w nowym miejscu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Również zrezygnowałam z prowadzenia bloga, bo ktoś wykorzystał przeciwko mnie treści, które tam publikowałam - nie w internecie, ale w życiu prywatnym. Ostatecznie wróciłam, nieanonimowo, ale Twoja sytuacja była o wiele mniej przyjemna od mojej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale przykra sytuacja :(

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.