Znamy się tylko z nieznania

Nie wiem, skąd się to u mnie wzięło ani czemu to nadal trwa, ale niezmiennie tkwi we mnie potrzeba bycia akceptowaną przez wszystkich, zawsze i wszędzie. Tzn. wiem, skąd się to wzięło, ale nie wiem, czemu aż tak silne jest to u mnie w chwili obecnej. Powinnam już nauczyć się, jak mieć wyjebane i jak nie przejmować się opinią innych. Ludzie to tylko ludzie: większość dba tylko o pozory, a w środku zamiast duszy ma jedną wielką pustkę.

Znamy się tylko z nieznania

To działa tak, że gdy uśmiechasz się, a dodatkowo od czasu do czasu rzucisz głupim żartem, to ludzie wtedy myślą, że z tobą wszystko ok. Ludzi łatwo nabrać, a właściwie to nie tyle 'nabrać', co większości nawet nie obchodzi, czy z tobą jest ok czy nie jest. Grunt, żeby było miło, przyjemnie i zawsze po ich myśli. A kiedy wasze drogi przestaną się krzyżować, to za jakiś czas nawet nie będą pamiętać o twoim istnieniu. Była kiedyś w przeszłości jakaś taka czy nie było - bez różnicy.

Jeśli dobrze pójdzie, to kiedyś tam, gdy przypadkowo się spotkacie, powiedzą ci 'cześć', a najczęściej to miną cię bez słowa nie pamiętając, kim jesteś. Dziewczyna, z którą kiedyś w pracy dzieliłam biurko, przez 2 miesiące nie mogła zapamiętać mojego imieniu. I pewnie do teraz go nie pamięta, mnie samej zapewne też nie.

To jest po prostu samo życie: ludzie przychodzą, odchodzą i nic was już później nie łączy. Żyją czy nie żyją - dowiesz się kiedyś przypadkiem albo wcale. Czy warto więc aż tak przejmować się, co kto sobie pomyśli? Ludzie ogólnie mają to do siebie, że lubią się dowartościowywać czyimś kosztem. Gdy zauważą w kimś słabość, mają szansę poczuć się lepszymi. Pytanie brzmi: czy trzeba aż tak się tym przejmować? Okazałam słabość wtedy czy wtedy - i trudno. Żyjemy dalej. Akceptować trzeba przede wszystkim samego siebie.

Dzisiaj zakończyłam pewną wirtualną znajomość, a właściwie to nie ja zakończyłam, inicjatywa zakończenia nie wyszła ode mnie. Do teraz jestem w szoku, ale mówi się: trudno. Nie poznaliśmy się i już się nigdy nie poznamy. Cóż, podjął taką decyzję, i jedyne, co mnie pozostaje, to zaakceptować ją. Zawsze to lepiej zakończyć znajomość wcześniej, przed przywiązaniem się.

Tak trochę głupio czuć się potraktowanym jak śmieć, nawet wirtualnie, ale mówi się: trudno. Takie życie. Nie mogę zmusić nikogo, żeby mnie akceptował, lubił czy choćby tolerował. Niech sobie szuka wirtualnych znajomości gdzie indziej - może akurat znajdzie jakieś godne. 

To taki głupi moment, gdy uświadamiasz sobie, że kogoś w ogóle nie obchodzisz. Ale czy to po raz pierwszy taki moment się przydarzył? Nie urodziłam się wczoraj i wiem, jacy potrafią być ludzie. Wiem, jakimi potrafią być chujami. Cóż mogę więcej w tym temacie powiedzieć? Wystarczy się rozejrzeć dookoła.

Takie jest życie, taki świat.

Znamy się tylko z nieznania

Czy więc warto aż tak skupiać się na akceptacji ze strony ludzi? Jak to mówią: nawet, gdy jesteś aniołem, to zawsze znajdzie się ktoś, komu będzie przeszkadzał szelest twoich skrzydeł. Nawet, gdy nauczysz się tańczyć na rzęsach, to niektórym ludziom i to nie wystarczy. Będą niezadowoleni, że nie umiesz lewitować.

Jutro poniedziałek: ubrać się, wyjść i pouśmiechać się trochę w pracy. Będą wypełniać czas jakimiś pierdołami: tu nie zostało zrobione, a tam zrobione źle i trzeba poprawić. I jakoś ten dzień minie na takich pierdółkach. Ktoś zadzwoni, ktoś napisze, ktoś coś rzuci do zrobienia na już, a najlepiej na wczoraj. I ze zmęczenia nie będę już aż tyle myśleć o tym, że nie umiem lewitować. Grunt to wypełnić jakoś czas.

Komentarze

  1. Tylko słabi ludzie dowartościowują się tym, że innym jest gorzej. Nie warto na nich patrzeć.

    Potrzeba bycia akceptowaną to niestety nasze głębokie uwarunkowanie w genach. Kiedy żyliśmy w jaskiniach a świat był bardziej wrogi niż teraz przeżycie zależało od trzymania się razem. Przeżycie zależało od bycia częścią grupy i od dopasowania się do reszty. Osoba, która nie była akceptowana przez grupę była skazana na wygnanie a więc pewną śmierć. Nic dziwnego, że ewolucia dała nam paniczny lęk przed brakiem akceptacji i równie silne dążenie do zadowolenia innych. Wtedy oznaczało to przeżycie na równi z lękiem przed drapieżnikami.

    Dziś żyjąc sobie samemu nie grozi nam rychła śmierć, jesteśmy w stanie żyć, zarabiać, prowadzić jednoosobowe życie. Niestety nadal mamy mózgi z epoki jaskiniowej i lęk pozostał.

    Teraz już wiesz skąd się wzięła i dlaczego tkwi w Tobie taka potrzeba. Mam nadzieję, że będzie Ci choć odrobinę łatwiej rozumiejąc siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy to do końca atawizm. Gdyby naprawdę naszym przodkom aż tak zależało na akceptacji, to nasz gatunek nie przetrwałby do dnia dzisiejszego. Wszyscy byliby dla siebie zbyt mili i nie nauczyliby się asertywności ani obrony swoich granic. A asertywność zawsze prędzej czy później wywołuje czyjąś nieakceptację.

      Usuń
  2. Bardzo lubię czytać Twoje teksty. Tyle fałszu wkoło, a Ty piszesz bezpośrednio. Ileż ludzi mnie olało, a Ci z internetu, te zacne wirtualne przyjaźnie. Mam parę wspaniałych przyjaciół i znamy się wyłącznie wirtualnie. Większość jednak rozczarowała na maksa. Znikali, nie dostawali, czego chcieli, jak to w życiu. Kiedyś bardzo przejmowałam się opinią innych, a teraz wcale. Zupełnie nie obchodzi mnie opinia ludzi, którzy dobrze mnie nie znają. Nie zależy mi na akceptacji 'wszystkich', wolę być sobą. No jakoś tak zaczyna się dziać, że to popłaca. Będąc sobą, jestem wolna, a kto ma polubić i ze mną zostać to zostanie i polubi mnie taką, jaką jestem. Tak też się dzieje, a inni niech sobie chodzą swoimi drogami, bo też, po co setki mało wartościowych znajomości. Wielu ludzi udaje, że mnie nie zna, olać to. Nie ma dla nich czasu. Ten, kto cieszy się i wzrasta poprzez porażki innych to pustak śmierdzący i tyle. Zawsze powtarzam, że wolę mieć garstkę wspaniałych ludzi w swoim życiu, niż setki bylejakości. Pozdrawiam Cię super serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym wszystkich, w tych wszystkich relacjach bądź ich braku, chyba właśnie o to chodzi: o wartość. Bywają ludzie, którzy mają wierne grono znajomych, ale to są tylko znajomi - przyjaciela nie mają ani jednego. Kiedyś uważałam, że dziesiątki czy setki znajomych to jakiś wyznacznik sukcesu w życiu, a tak naprawdę jest to rozmienianie się na drobne. Znajomi to tylko znajomi - w końcu odejdą, gdy skończą się sprzyjające okoliczności.

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. Wszystkie czytam, nawet jeżeli nie odpowiadam.